Kto ma dzisiaj szansę zdobyć serce młodzieży?
– Ten, kto ma wiarę autentyczną.
Czyli jaką?
– Taką, która ma pragnienie głoszenia. Ale nie przez samo nauczanie religijnych treści, ale właśnie przez autentyczne towarzyszenie młodym. Potrafią to zrobić tylko katecheci, którzy są sami dojrzali wierze.
Ta dojrzałość może być różnie rozumiana.
– Lubię używać porównań do „rodzenia”. Być dojrzałym wierzącym znaczy być zdolnym do „rodzenia” innych do wiary i jej podtrzymywania.
Dlaczego akurat porównanie do „rodzenia”?
– Bo chodzi o umiejętność budzenia w innej osobie doświadczenia wiary. Czyli nie zależy nam tylko na przekazaniu treści, które uczeń – czy w ogóle nasz wychowanek – umie powtórzyć. I nawet nie tylko na tym, że potrafi je zrozumieć. Chodzi o to, żeby towarzyszenie młodym rodziło w nich pragnienie nowego życia, żeby odnajdywali swoją nową tożsamość. Jeszcze inaczej mówiąc, żeby chcieli zobaczyć siebie i świat nowymi oczami. Tylko w ten sposób będzie można powiedzieć, że wiara jest ich osobistym wyborem.
I jak powiedziałeś: katecheta powinien ten wybór umieć podtrzymać i rozwinąć.
– Tak. To jednak będzie tylko wtedy możliwe, kiedy sam katecheta będzie w centrum swojego życia stawiać Chrystusa, tzn. sam będzie miał doświadczenie spotkania z Nim. I że to ono określać będzie wszystkie jego życiowe wybory.
To znaczy, że nie chodzi wcale tylko o jakieś nowe, wyszukane metody katechizacji, ale o powrót do rozumienia katechezy jako spotkania, a nie tylko nauczania.
– Właśnie tak, ponieważ w nikim z nas nie zrodziło się doświadczenie wiary w izolacji. Wiara zawsze rodzi się w relacji, w spotkaniu, we wspólnocie. Nie tylko w tym sensie, że wspólnota Kościoła mi tę wiarę przekazuje przez podawanie jakichś treści, ale że ta wspólnota ze mną jest. I w tym byciu jest przekazywane, a właściwie wzbudzane, doświadczenie wiary rozumianej jako spotkanie: i z innymi, i z Bogiem.
Stawiasz więc na katechezę wspólnotową.
– Tak, ale można powiedzieć jeszcze mocniej: na doświadczenie wiary, jakie rodzi się we wspólnocie, którą jest Kościół. Chciałbym to podkreślić, ponieważ doświadczenie Chrystusa jest możliwe w pełni tylko w Kościele, a może, powiedziałbym nawet, w doświadczeniu Kościoła jest możliwe doświadczenie Chrystusa. Nie tylko w mojej małej wspólnocie – choć od tych małych wspólnot się zaczyna – ale w ogóle w Kościele, który jest uniwersalny i w którym są sprawowane sakramenty. Dlatego katechista nie jest wolontariuszem, ale posłanym. On służy, a nie tylko spełnia się w tej roli. To też znaczy, że posyła go wspólnota i dlatego katechizowanych również do tej wspólnoty prowadzi.
Mam wrażenie, że od wspólnoty i relacji szybko przeszedłeś do Kościoła przez wielkie „K”.
– Żeby wspólnota wzbudzała wiarę, musi być konkretna. Muszą być konkretne relacje. Nie ma bowiem możliwości budzić w kimś pragnienia spotkania z Chrystusem bez radości. Radość jest kluczowa. A jest ona możliwa tylko wtedy, gdy ktoś autentycznie przeżywa osobiście radość z więzi z Chrystusem. I katechizowany może się o tym osobiście przekonać. Właśnie przez bycie razem, przez towarzyszenie, rozmowę, a nawet zabawę. To wszystko jednak prowadzi do Kościoła w całej jego pełni, do sakramentów właśnie.
No właśnie: do sakramentów. Ten etap bywa najtrudniejszy. Jakie są Wasze włoskie doświadczenia z przygotowań młodych do bierzmowania.
– Powrócę do osoby katechety czy innej osoby, która zajmuje się przygotowaniem do bierzmowania. Ten temat jest moim zdaniem kluczowy. Otóż katecheta to ktoś, kto się czuje odpowiedzialny za wspólnotę. Dlatego ocena wiary osób, które chcą przyjąć sakrament bierzmowania, nie może polegać właśnie na ocenie ich wiary. To, co katecheta może jakoś obserwować, to sposób, w jaki dana osoba chce uczestniczyć w życiu wspólnoty. Nie tylko, czy spełnia wyznaczone warunki uczestnictwa w tej wspólnocie na zasadzie zaliczania. Nie chodzi o przymus czy sprawdzanie obecności na nabożeństwach. Chodzi o wychowywanie do wiary we wspólnocie, w relacjach. Bo w tych relacjach będzie widać, czy ktoś rzeczywiście jest otwarty na doświadczenie spotkania z Chrystusem i innymi członkami wspólnoty. Ale to też oznacza, że katecheta powinien być osobą żyjącą w realnej wspólnocie. Że on sam ją buduje, że jest człowiekiem zdolnym do współpracy. Dobry katecheta to taki, który wie, że katechizowani nie zdobędą doświadczenia wiary bez tych relacji. Albo że będzie to bardzo trudne, zależne od jakości jego osobistych relacji z ludźmi wierzącymi spoza formacji katechetycznej. A wiemy, że bywa różnie.
Rozumiem, że we Włoszech dominuje formacja według logiki wspólnotowej.
– Dlatego katecheta to również osoba, która potrafi „zamieszkiwać” swoje miasto, swoją wioskę. Taki, który rozumie kontekst społeczny i wprowadza katechizowanych w świat wiary osadzonej w relacjach szerszej wspólnoty lokalnej. Nie poza nią, ale właśnie w niej: w jej kulturze, w jej relacjach społecznych, w wezwaniach, z którymi się mierzy na rzecz dobra wspólnego ludzi mieszkających ze sobą.
Ciekawe jest to poszerzenie przygotowania do bierzmowania poza samą wspólnotę parafialną.
– Lubię używać dość kontrowersyjnego zdania: katecheta i jego katechizowani muszą być dzisiaj zdolni do bycia „heretykami”. Mówię w cudzysłowie, bo nie chodzi o odchodzenie od wiary czy Kościoła, ale o coś wręcz przeciwnego: o zdolność, jaką mieli dawni heretycy, aby wbrew opiniom wielu osób żyjących wokoło dokonywać wyborów zgodnych z własnymi przekonaniami. Tak, one były niesłuszne, ale chodzi o odwagę samodzielnego myślenia. Dzisiaj być chrześcijaninem – tym bardziej młodym człowiekiem, który wierzy – oznacza we Włoszech odwagę do myślenia niezależnego od dominującej w kulturze narracji. To umiejętność kontestacji niewłaściwych opinii i postaw rozpowszechnionych w społeczeństwie przez konsekwentne dokonywanie wyborów zgodnych z wiarą. Paradoksalnie, dzisiaj bycie kontestatorem dominującej kultury jest jak bycie heretykiem w czasach, kiedy dominowała kultura chrześcijańska. Dzisiaj bycie odważnym człowiekiem to bycie kimś, kto Kościołowi ufa, w którym ktoś odnajduje w nim swój dom i pozostaje jemu wierny pomimo przeciwności zewnętrznych.
Skąd pomysł takiego porównania?
– Pochodzi z eseju P. Bergera Imperatyw heretycki. Zdaniem autora żaden człowiek nie wybiera sobie życia w określonym kontekście, rodzi się w nim i w nim powinien znaleźć drogę swojej równowagi. Chodzi więc o to, aby się w tym kontekście nie zatopił, aby dojrzewał do dokonywania wyborów w sposób świadomy i wolny i aby nie stawał się zakładnikiem dominujących opinii. Żeby sam się przekonał, czym jest prawda. Właśnie dlatego lubię stosować to kontrowersyjne porównanie, bo ono wydobywa istotę pewnego sprzeciwu wobec współczesnej kultury. Z jednej strony chodzi o jej zrozumienie, umiejętność życia w tej właśnie kulturze, a jednocześnie o odkrywanie sensu, który tę kulturę przerasta, a czasami wręcz neguje. Tak chcą żyć chrześcijanie. Dlatego tak bardzo potrzebują wspólnoty, która będzie ich wspierać, a jednocześnie nie będzie ich na świat zamykać.
To jest próba połączenia silnej tożsamości chrześcijańskiej z jej otwartością na innych, także na współczesną kulturę.
– Biskupi włoscy mówią o „zamieszkiwaniu z nadzieją w naszych czasach”. Podkreślają, że ewangelizacja to „ofiarowana Kościołowi możliwość życia w dzisiejszym klimacie kulturowym w sposób pozytywny: jesteśmy zaproszeni do rozpoznawania dobra w niej obecnego, do szukania miejsc życia ludzi, w których możliwa będzie odnowiona żywotność naszego misyjnego i ewangelizacyjnego zadania. Podstawową myślą jest zatem kształtowanie pozytywnej postawy, zdolnej przyjąć bogactwo i potencjał współczesnej postmodernistycznej kultury i jednocześnie obnażanie tego, co narusza godność człowieka i normy społecznego współżycia. I to jest konieczny sprzeciw. Najpierw jest jednak postawa pozytywna, szukanie relacji, a dopiero potem spór o wartości.
Otwartość i radykalność. To jest ujęcie, które mnie przekonuje.
– W tej perspektywie dzisiejsza kultura jest przestrzenią życiową, w której trzeba praktykować radykalizm chrześcijańskiego życia, i jest rzeczywistym miejscem życia i zamieszkiwania przez chrześcijan w sposób oryginalny, tzn. odznaczający się jakąś wyraźną odmiennością. Moim zdaniem konieczne staje się więc myślenie o katechezie, która nie będzie utożsamiana jedynie z przekazywaniem treści wiary, lecz będzie posługą Kościoła, w której towarzyszymy dojrzewaniu chrześcijańskiej osobowości zdolnej do samodzielnego zamieszkiwania w postnowoczesności, do odpowiedzialnego uczestniczenia w budowaniu „my” Kościoła.
Kościoła wychodzącego.
– Katecheza obejmuje spotkanie między osobami, które mają takie same nadzieje wobec życia. To jest fundament. Wierzący czy niewierzący, praktykujący czy nie, wszyscy mamy te same ludzkie doświadczenia i oczekiwania wobec życia. Szukamy tej samej nadziei. Jeśli więc katecheza polega na spotkaniu, jeśli przekazywana jest nadzieja, jeśli ma miejsce w gościnnej i uważnej na każdego wspólnocie, można mieć nadzieję, że będzie ona płodna, ponieważ będzie dbała o jakość procesów, a nie tylko precyzję wykładanych treści. Treści nie należy wlewać w puste naczynie. Są one pamięcią Kościoła o spotkaniu z Bogiem przekazywaną przez tysiąclecia, w której odczytujemy nasze osobiste spotkanie z Bogiem. Boga w Trójcy Świętej, Boga międzyosobowej relacji, spotykamy w Kościele wraz z chrześcijanami, którzy przeszli własną drogę wiary.
Ks. Salvatore Soreca
Członek Narodowego Biura Katechetycznego w Rzymie i wykładowca katechetyki na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie