Dzień jak co dzień – stoisz w długiej kolejce do kasy, nerwowo spoglądając na zegarek, bo za pół godziny czeka cię ważne spotkanie. Taśma przesuwa się powoli, a oliwy do ognia dolewa fakt, że kasjerka na piersi ma przyczepioną plakietkę: „Uczę się”. W tych okolicznościach starasz się stanąć na wysokości zadania i ćwiczysz cnotę cierpliwości. Wtem tuż przed ciebie w kolejkę wpycha się krępy i naburmuszony mężczyzna, rzucając pod nosem: „Stałem tutaj”. Ten niezbyt precyzyjny komunikat, niemiła aparycja oraz cierpliwość na wyczerpaniu sprawiają, że w pierwszej chwili niczym w odruchu walki blokujesz łokciem wejście do kolejki. Niestety, bez efektów – jegomość skutecznie się przepycha, pozostawiając cię na przegranej pozycji. W tej chwili, jeśli należysz do większości społeczeństwa, zareagujesz na jeden z dwóch sposobów: albo przepuścisz nieuprzejmego mężczyznę, zagryzając zęby i złosząc się na siebie, że nigdy nie potrafisz zachować się sensownie w takich sytuacjach, albo wściekniesz się i zaczniesz wylewać z siebie inwektywy, które usłyszy pół sklepu. W obu sytuacjach twoje działanie będzie niekonstruktywne – zbyt uległe lub zbyt agresywne. Całe szczęście jest jeszcze jedna opcja, dużo bardziej owocna niż dwie pozostałe – jest nią asertywność.
Po trupach do celu?
Słowo „asertywność” wpisało się na stałe w słownik psychologiczny w ostatnich dziesięcioleciach, kiedy to moda na psychologię rozlała się po całym świecie, docierając do książek, filmów oraz internetu, a w końcu i do naszych myśli i dążeń. Jest wysoce prawdopodobne, że dla wielu z nas pojęcie to niesie ze sobą pejoratywne skojarzenia. Wyobrażamy sobie, że asertywność to egoizm i dbanie tylko o siebie, agresywne przedstawianie całemu światu swoich życzeń, dążenie do celu aż po trupach, wymachiwanie szablą swoich praw czy, w najlepszym przypadku, jakaś niegodna uwagi poppsychologiczna teoryjka. Czy jednak te stereotypowe wyobrażenia są zgodne z prawdą? Kiedy poznamy prawdziwy sens asertywności proponowany przez psychologów oraz widziany w perspektywie miłości, której wzorem jest sam Bóg, możemy się naprawdę bardzo zdziwić.
Asertywność najogólniej możemy rozumieć jako ochronę siebie wynikającą ze świadomości swoich praw i potrzeb. Przejawia się ona w otwartym, lecz nieraniącym wyrażaniu swoich opinii czy uczuć, umiejętnym odmawianiu bez poczucia winy i agresji, zdolności do przyjmowania pochwał czy krytyki. Stroni od atmosfery konfliktu, obce jej jest narzucanie komuś swojej perspektywy, potrafi uzyskać to, czego potrzebuje, bez stosowania przemocy słownej i fizycznej. Człowiek asertywny wie, kim jest, czego potrzebuje i czego nie chce, a świadomość tę wnosi w sposób konstruktywny w interakcje z innymi ludźmi. Jest również świadomy czyichś praw i granic, a to sprawia, że ochrania nie tylko siebie, ale również tę drugą osobę – dojrzała asertywność polega bowiem na równoczesnym chronieniu i swoich, i czyichś granic.
Między uległością a agresją
Aby lepiej zrozumieć praktyczny wymiar asertywności, wróćmy na chwilę do naszego sklepowego przykładu: istnieją trzy sposoby reakcji na opisaną sytuację. Jedną z nich jest uległość, przejawiająca się w tym, że rezygnujemy ze swoich praw (np. tego, że mamy prawo wiedzieć, dlaczego niemiły mężczyzna wpycha się przed nami w kolejkę) kosztem własnych emocji (możemy się domyślać, jaką złość czy frustrację wzbudzi w nas nasze zachowanie). Uległość charakteryzuje się tym, że pozwalamy, by ktoś nas nadużywał, manipulował nami czy nawet stosował wobec nas agresję i przemoc, podczas gdy my nie wyciągamy żadnych konsekwencji z jego zachowania. Na drugim krańcu osi opisywanych tu zachowań jest agresja: typowe dla niej jest to, że swoje prawa próbujemy wyegzekwować w sposób przemocowy (jak np. wtedy, gdy w reakcji na opisane zdarzenie zaczynamy krzyczeć i wyzywać; dobrym przykładem jest również zachowanie samego mężczyzny, który swoje prawo do miejsca w kolejce wymusił całkiem bezceremonialnie). Każdy więc krzyk, obrażanie się, ciche dni, złość czy manipulacja mogą stanowić przejaw agresywnej formy wyrażania swoich praw i potrzeb. Pomiędzy tymi dwoma biegunami uległości i agresji jest to, co nazywamy asertywnością – umiejętność szanowania i wyrażania swoich praw i potrzeb w taki sposób, który szanuje prawa i potrzeby drugiej osoby. Asertywnością byłoby więc, gdyby pani stojąca w kolejce wyraziła kulturalnie swoje niezadowolenie, nazwała związane z tym emocje oraz sprecyzowała, jakie ma oczekiwania w stosunku do agresywnego mężczyzny.
Asertywność w Biblii
Jako chrześcijanie możemy zastanawiać się, czy asertywność ma jakieś biblijne uzasadnienie. Spójrzmy zatem do Księgi Rodzaju – pierwsze, co robi Bóg, stwarzając świat, to zakreśla granice. Mówi, co jest dobre, a co złe, Adamowi i Ewie przydziela miejsce, którym mają się zająć oraz nakreśla reguły, których nie wolno im łamać. Kolejny etap biblijnych historii ukazuje Boga objawiającego Mojżeszowi dziesięć przykazań, których mają strzec Izraelici. To dzięki nim Żydzi wiedzą, co wolno, a czego nie, dowiadując się tym samym, co dla Boga jest przekroczeniem granicy. Przykłady te pokazują Boga jako kogoś, kto jasno określa ramy swojego królestwa – są nimi nasze chrześcijańskie prawa i obowiązki. Na terenie królestwa obowiązują konkretne zasady, nie można więc robić tego, co się nam żywnie podoba. Ktoś, kto łamie przykazania i nie zamierza tego zmienić, nie wejdzie do królestwa Bożego, o czym zresztą wielokrotnie mówi Jezus na kartach Ewangelii.
Rachunek zysków i strat
Wprowadzenie asertywności w czyn nie jest łatwą sprawą, ponieważ wymaga od nas zarówno dyscypliny i konsekwencji, jak i gotowości do ponoszenia określonych kosztów. Dyscyplina i konsekwencja dotyczą konkretnych działań, które musimy wdrożyć, a które zazwyczaj są dla nas zupełnie nowe i konieczne do wyćwiczenia. Chodzi tu o nazywanie swoich uczuć bez lęku i poczucia winy, wyrażanie swoich potrzeb mimo świadomości, że mogą być niespełnione, czy też zdobycie się na wyrażenie krytyki, nawet gdy obawiamy się jej odrzucenia. Jeśli mamy szefa tyrana, który tylko czeka, by wylać na kogoś wiadro pomyj, prawdziwą sztuką będzie pojawić się w jego biurze i powiedzieć, że jego sposób komunikacji jest dla nas raniący. Jeśli od wielu lat pozwalamy naszym rodzicom, by wywierali na nas emocjonalną presję, może nam się wydawać niewykonalne, by w końcu ochronić swoje granice i wyrazić swoją złość. Jeśli nasza koleżanka czuje się urażona, gdy odmawiamy jej spotkania, możemy przez wiele lat umawiać się z nią z dużą niechęcią, zamiast skonfrontować się z faktem, że być może nazywając swoje potrzeby po imieniu, stracilibyśmy relację. Koszty, które poniesiemy, mogą być naprawdę duże – zostaniemy zwolnieni z pracy, ktoś przestanie się od nas odzywać, komuś nie będzie się podobała nasza nowa postawa i będzie robił wszystko, by nas jej pozbawić. Będąc asertywnymi, możemy narazić się na nielubienie i odrzucenie, a z drugiej strony nie wyrażając naszych uczuć lub udając, że ich nie ma, pozwalamy, by dręczyły nas od środka, jednocześnie trwając w mniej lub bardziej zakłamanej czy toksycznej relacji. Decydując się na asertywność, dajemy sobie szansę na stanięcie w prawdzie, a to zawsze przynosi ogromne owoce w postaci doświadczenia wolności, pokoju, oczyszczenia.
Zadanie na całe życie
Postawa asertywna to przede wszystkim postawa serca, które kocha siebie i innych. Odsuwając nasze prawa i potrzeby na dalszy plan, jakby nie były ważne, odsłaniamy bolesną prawdę o sobie – że sami dla siebie nie jesteśmy wystarczająco godni szacunku. Człowiek, który siebie miłuje, to człowiek, który siebie szanuje. Będąc świadomym tożsamości dziecka Bożego, traktuję swoje potrzeby i prawa jako coś ważnego, co wymaga troski i zaopiekowania. Ale moja asertywna postawa serca wyraża się też wkochaniu innych, a to realizuje się właśnie w szanowaniu ich potrzeb i praw. Zatem jeśli kocham drugiego człowieka, nie będę mu narzucał swojej wersji świata, wymagał od niego tego, czego on nie potrafi lub nie chce, czy oczekiwał od niego dostosowania się do moich oczekiwań.
Ćwiczenie się w asertywności to zadanie na całe życie: żmudny proces precyzyjnego nazywania swoich praw i potrzeb musi być uzupełniony o równie intensywny proces poznawania tego samego u drugiego człowieka – w duchu miłości. W innym wypadku stanie się tylko karykaturą asertywności, którą zresztą obserwujemy czasem w kolorowych czasopismach, które zachęcają do „zdrowego egoizmu”, „walki o swoje prawa” i „życia tak, jak chcesz”. Jeśli tę cenną umiejętność, jaką jest asertywność, wykorzystamy w służbie miłości, zobaczymy, jak porządkuje nasze życie i relacje.
Maria Krzemień
Psycholog, psychoterapeutka, autorka warsztatów i bloga Żyj po Bożemu.