Pod wpadającym w ucho hasłem „Rodzina i praca – to się opłaca!” skrywa się akcja społeczna Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, promująca wykorzystywanie dostępnych w Polsce sposobów godzenia obowiązków zawodowych z rodzicielstwem. 36 wybranych firm wystąpiło jako przykłady udanego zastosowania tych instrumentów.
Dlaczego rząd zdecydował się na przeprowadzenie akcji, typowej raczej dla organizacji pozarządowych? Z dwóch powodów. Po pierwsze łączenie rodzicielstwa z pracą jest korzystne na wszelkich możliwych płaszczyznach, więc warto je promować. Po drugie – niestety, w naszym kraju jest tym wyjątkowo krucho. I tak się składa, że rząd ma tu olbrzymie pole do popisu. Problem w tym, że bardziej niż akcje społeczne sprawdzą się tu działania nieco bardziej typowe dla władzy, czyli reformowanie systemu, bo Polacy chętnie łączyliby rodzicielstwo z pracą w większym stopniu, gdyby tylko mieli taką możliwość.
Zapracowany jak Polak
Człowiek jest podmiotem pracy, a nie jej przedmiotem. To praca jest dla człowieka, nie odwrotnie, tak więc to ona powinna się dostosować do jego pozostałych potrzeb, także rodzinnych. Niestety, w Polsce często o tym zapominamy. Jak podało ministerstwo, ponad połowa Polaków twierdzi, że ma problemy, by pogodzić pracę z życiem rodzinnym. Nic dziwnego, według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) Polacy pracują wyjątkowo długo – przeciętnie 1963 godziny rocznie, co jest siódmym wynikiem wśród krajów rozwiniętych. Dla porównania Brytyjczyk pracuje o 300 godzin rocznie mniej, a Francuz i Duńczyk nawet o 500.
Z drugiej strony utrudnione łączenie pracy z rodziną powoduje, że mamy niski poziom zatrudnienia kobiet. Zaledwie 58 proc. Polek w wieku produkcyjnym jest zatrudnionych, tymczasem u Francuzek to 66 proc., Brytyjek 68 proc., a wśród mieszkanek Skandynawii ponad 70 proc. I to odbija się negatywnie na dzietności – w krajach Zachodu, do którego przecież należymy, najwyższy współczynnik dzietności mają te państwa, w których jest wysokie zatrudnienie kobiet, ale stosunkowo niska przeciętna roczna liczba godzin pracy na pracownika. Czyli rodziny decydują się chętniej na dzieci w tych krajach, gdzie kobiety mają powszechną możliwość spełnienia zawodowego i sporo wolnego czasu dla swych bliskich. Niestety, Polska do tych krajów nie należy. I właśnie dlatego najwyższy współczynnik dzietności w Unii Europejskiej mają m.in. Francja, Szwecja czy Wielka Brytania, a Polska jest na przedostatnim miejscu, wyprzedzając tylko Portugalię (dane za 2015 r.).
Piękna teoria
Na pierwszy rzut oka sytuacja nad Wisłą nie powinna być wcale taka zła. W końcu Polacy formalnie mają do dyspozycji wiele instrumentów mających im pomóc w łączeniu aktywności zawodowej i rodzinnej. Dwa najbardziej oczywiste przykłady to roczny urlop rodzicielski oraz sieć żłobków i przedszkoli, które zaopiekują się dzieckiem, gdy po zakończeniu rocznego urlopu rodzic wróci do pracy.
Pracujący rodzice, w uzgodnieniu z pracodawcami, mają też możliwość skorzystania z różnych furtek przygotowanych dla nich. Mogą przejść na część etatu, by więcej czasu móc poświęcać dzieciom. Pracodawcy mogą im też umożliwić ruchomy czas pracy, czyli możliwość rozpoczęcia pracy o dowolnej porze w określonych godzinach (np. między godz. 7.00 a 9.00), co ułatwi rodzicom zawożenie i odbieranie dzieci ze szkoły czy przedszkola. Podobne zadanie może spełnić równoważny czas pracy, czyli skrócenie go w jednym dniu, pod warunkiem odrobienia odpowiedniej liczby godzin w dniach następnych. Rodzice wykonujący zawód niewymagający ciągłego przebywania w siedzibie firmy, mogą spróbować uzyskać zadaniowy czas pracy (kończą pracę, gdy skończą swoje zadania) lub też zdalne wykonywanie zadań (czyli np. część z nich w domu przed laptopem).
Nieciekawa rzeczywistość
Niestety, dla dużej części polskich rodzin powyższe możliwości pozostają jedynie na papierze. Bardzo słabo rozwinięta sieć publicznych placówek przedszkolnych powoduje, że wielu rodziców skazanych jest na dużo droższe placówki prywatne, na które ostatecznie się nie decyduje. W 2014 r. zaledwie 57 proc. trzylatków chodziło do przedszkola, tymczasem w krajach z wysoką dzietnością (Francja, Szwecja, Dania) do przedszkola chodzą niemal wszystkie dzieci w tym wieku. Dopiero od przyszłego roku szkolnego gminy będą miały obowiązek zapewnić wszystkim trzylatkom, które się zgłoszą, obowiązkowe miejsce w publicznej placówce. To powinno poprawić sytuację, pod warunkiem że gminy się z tego wywiążą, a już teraz z wielu z nich dochodzą głosy, że to niewykonalne. Jednak wciąż pozostanie katastrofalna sytuacja ze żłobkami – do nich uczęszcza zaledwie 6 proc. dwulatków, tymczasem średnia dla krajów OECD jest aż sześć razy wyższa. W okresie po skończeniu urlopu rodzicielskiego, a przed ukończeniem przez dziecko trzech lat, pracujący rodzice mają olbrzymi problem, jeśli maluch nie ma dziadków na emeryturze, którzy mogliby się nim zająć lub nie stać ich na zatrudnienie opiekunki.
Równie trudne może być w Polsce uzyskanie ruchomego czasu pracy, na który pracodawcy zgadzają się bardzo niechętnie i to nawet w sektorze publicznym, który tradycyjnie jest bardziej przyjazny pracownikom. Praca zdalna zarezerwowana jest głównie dla miejsc pracy wysokiej jakości – kreatywnych i samodzielnych, a takich wciąż w Polsce nie ma wiele. Także praca na część etatu jest w naszym kraju wyjątkowo niepopularna – w ten sposób pracuje zaledwie 6 proc. polskich zatrudnionych, tymczasem średnia unijna jest trzy razy wyższa. I nic dziwnego, płace w Polsce są tak niskie, że z części etatu trudno się utrzymać.
Skorzystają wszyscy
Tak więc rząd ma spore pole do popisu. Akcje społeczne mogą być co najwyżej dopełnieniem polityki opartej na rozbudowie sieci żłobków i przedszkoli oraz wprowadzaniu przepisów, które nieco ograniczą bardzo długi czas spędzany przez Polaków w pracy.
Sprawą najbardziej pilną jest wprowadzenie obowiązku zapewnienia przez gminy miejsca w dotowanych żłobkach dla wszystkich zgłaszanych dzieci. Oczywiście stworzenie tylu nowych miejsc w publicznych placówkach jest w krótkim czasie niewykonalne, dlatego gminy rozdawałyby dofinansowane przez siebie vouchery, czyli częściowo tylko płatne kupony, do wykorzystania w prywatnych żłobkach, klubach dziecięcych i przedszkolach. Dzięki temu prywatna placówka nie byłoby droższa od publicznej. Takie vouchery mogłyby również być wykorzystywane w żłobkach i przedszkolach przyzakładowych. To mogłoby skłonić szczególnie dużych i ważnych dla gminy pracodawców do tworzenia takich placówek. Dotychczas przyzakładowym żłobkiem może się pochwalić chociażby producent autobusów Solaris, czyli jedna z największych firm z okolic Poznania.
Dobrym pomysłem był projekt PSL „Godzina dla rodziny”, dzięki któremu jeden z rodziców dziecka do lat 10 mógł kończyć pracę wcześniej o godzinę. Niestety projekt przepadł podczas prac sejmowych. Warto do niego wrócić, gdyż argumenty przeciw niemu były wątpliwe – pracodawcy bali się strat, ale doświadczenia mówią, że takie niewielkie ograniczenie czasu pracy z reguły przynosi zwiększenie wydajności, więc finalne efekty się nie zmieniają, a mogą nawet być lepsze. W końcu zadowolony rodzic to lepszy pracownik.