Dzisiaj policja mówi, że zamach ma „wszelkie znamiona ataku terrorystycznego, a wszystkimi ofiarami są muzułmanie”. Burmistrz Londynu, Sadiq Khan, powiedział, że to atak na „nasze wspólnie podzielane wartości tolerancji, wolności i szacunku”. Dał tym samym do zrozumienia, że nie wszyscy muzułmanie to terroryści, a zamach jest tego potwierdzeniem.
Podobnie sprawy się mają chociażby w Syrii. Przyglądając się statystykom wojennym, okazuje się, że ofiarami tzw. Państwa Islamskiego w większości są sami muzułmanie. Wynika to ze stosunkowo niewielkiej populacji syryjskich chrześcijan, których tzw. Państwo Islamskie zwalcza jednak w sposób wyjątkowo bestialski. Nie zmienia to jednak faktu, że islamscy terroryści walczą ze swoimi braćmi i siostrami, którzy nie zgadzają się na przemocową interpretację Koranu. I że to właśnie muzułmanie są liczbowo największą grupą poszkodowanych.
I jednych, i drugich nazywamy muzułmanami, a w rzeczywistości dzielą ich ogromne różnice w rozumieniu własnej wiary. Podtrzymywanie podziału na islamistów, czyli de facto terrorystów, oraz muzułmanów, którzy chcą żyć w pokoju, ma więc swoje uzasadnienie. Nie prowokuje zachowań rasistowskich wobec wszystkich obcych etnicznie. Nie pozwala też kwalifikować wszystkich muzułmanów jako zdziczałych fanatyków. Co zresztą niestety ma w mediach coraz częściej miejsce.
W tym kontekście czytam też oświadczenie prezydenta Trumpa, który napisał: „Jesteśmy z wami. Niech wam Bóg błogosławi!”. Pokazał tym samym, że problemem nie jest wiara w Boga, nie ona rodzi przemoc. Terroryzm rodzi się z niesprawiedliwości społecznej, braku edukacji, politycznych manipulacji i w końcu ze złych interpretacji religijnych. Tych ostatnich po stronie islamu jest również coraz więcej. I to niestety także jest fakt.