Logo Przewdonik Katolicki

Jestem tylko świadkiem

Joanna Mazur
FOT. ROBERT WOŹNIAK. Marcin Zieliński ewangelizator, rekolekcjonista, lider wspólnoty „Głos Pana” w Skierniewicach.

O uzdrowieniach, które nie są celem, ale środkiem, życiowej wywrotce i nudzeniu się z Panem Bogiem z Marcinem Zielińskim rozmawia Joanna Mazur

Masz prawie 26 lat, skończyłeś Akademię Wychowania Fizycznego, ale nie jesteś znany z sukcesów sportowych.
– To prawda (śmiech). Większość czasu poświęcam na podróże po Polsce i świecie. Nie dałoby się tego połączyć z pracą na etacie czy treningami.

Załóżmy, że ktoś pyta cię: Marcin, czym ty się zajmujesz w życiu?
– Bardzo lubię to pytanie, bo ono otwiera drzwi do mówienia świadectwa o Jezusie (śmiech). Często mówię wtedy, że 10 lat temu Bóg zmienił moje życie. Mówię, że skończyłem studia z dobrymi ocenami, na czym bardzo mi zależało. Wyjaśniam, że głównym moim zajęciem jest dzielenie się Dobrą Nowiną. To nie tak, że Pan Bóg zawrócił mi w głowie i teraz nic się dla mnie nie liczy i chodzę w chmurach. Jedna pani profesor zapytała mnie kiedyś, czy to wszystko, co piszę na Facebooku, to prawda. Powiedziałem, że tak. A ona mi powiedziała, że pamięta mnie z wykładów i że byłem zawsze przygotowany. To ją skłoniło do tego, aby mnie wysłuchać. I to było dla niej wiarygodne świadectwo życia z Bogiem.

Wielokrotnie czujemy lęk, gdy mamy przyznać się do wiary. Jak mamy mówić o Bogu, aby innych to naprawdę poruszało?
– W drugim rozdziale Dziejów Apostolskich czytamy, że podczas zesłania Ducha Świętego apostołowie otrzymali Jego moc i byli świadkami Jezusa. Potrzebujemy doświadczenia Ducha Świętego, wypełnienia Nim, aby stać się świadkami. I wtedy pociągniemy innych za sobą. Nie można tego zrobić wyuczonymi tekstami. Świadek to ten, który czegoś doświadczył. Nie da się tego podważyć. Choćbym nie rozumiał, albo uważał to za głupie, to nie mogę podważyć tego, jak ktoś inny spotkał Boga. Jedni to przyjmą, inni nie. Tak jest teraz i tak było za życia Jezusa.

Czy twoje nawrócenie też miało źródło w czyimś świadectwie?
– Tak. Słuchałem świadectwa księdza, który mówił o tym, jak Jezus działa, jak uzdrawia, jak on przeżywa relację z Nim. To było żywe. To budowało moją wiarę. I w wigilię zesłania Ducha Świętego, dokładnie 10 lat temu, Bóg miał na czym „wylądować” (śmiech). Miałem wtedy doświadczenie tego, jak bardzo Bóg mnie kocha. Nazywam to nawróceniem z pustej religijności do wiary.

Wiele osób słysząc takie świadectwa, myśli sobie, że to jest jakaś abstrakcja. Bóg przychodzi z miłością – jest to coś nieuchwytnego. Co się tak konkretnie zmieniło w twoim życiu po tym momencie?
– Pierwszy owoc był taki, że najcięższe grzechy, z którymi zmagałem się wiele lat, zaczęły stopniowo „znikać”. To był ewidentny i konkretny owoc. Zacząłem się dłużej modlić, chodzić częściej na Mszę św., szukałem Boga we wspólnotach, a po roku założyliśmy własną wspólnotę „Głos Pana” w Skierniewicach. To wtedy Bóg wlał w moje serce pragnienie, aby widzieć, jak On uzdrawia. Poczułem zaproszenie Pana Boga, by służyć Jemu i ludziom poprzez dzielenie się moim doświadczeniem Boga i modlitwą o uzdrowienie. Chciałem być pewny, że to On mnie zaprasza do takiego życia. I dał mi na tyle czytelne znaki, że powiedziałem „ok, wchodzę w to”.

Znaki to znaczy…
– Dla mnie to były wyraźne wskazówki od Boga, które dla kogoś z boku mogą się wydawać głupie. Miałem sytuację, gdzie napływało wiele zaproszeń i miałem problem z drukowaniem przygotowanych przeze mnie konferencji. To było czasochłonne. Spontanicznie powiedziałem Bogu: jeżeli chcesz, abym Ci służył i głosił Ewangelię to byłoby wygodniej, gdybym miał tablet.  
 
To była taka zachcianka?
– Nie (śmiech). Wiedziałem po prostu, że to ułatwiłoby mi pracę. To była konkretna potrzeba. Byłem wtedy na Litwie i głosiłem rekolekcje. Kiedy wchodziłem do kościoła, zaczepiła mnie dziewczyna, która wręczyła mi tablet. Tak po prostu. Pewnie bym go nie przyjął, gdybym nie pamiętał o tej modlitwie. Potem okazało się, że jest w nim GPS, który pomaga mi w podróżach.

Było pragnienie, ale nie było owoców.
– Modliłem się przez cztery lata za setki ludzi. Modliłem się na ulicach, w szpitalach. Chwyciłem się obietnicy zawartej w Piśmie Świętym, że tym, którzy uwierzą będą towarzyszyć znaki. Jednak owoców początkowo nie było.

Czy ludzie nie patrzyli na ciebie dziwnie? Młody, 15-letni chłopak, który zaczepia obce osoby i modli się o uzdrowienie?
– Część tak, ale większość była wdzięczna za modlitwę. Widzieli, że mam szczere intencje. Sam wykraczałem poza siebie. Duch Święty dał mi z czasem odwagę, której nie miałem wcześniej. Kiedyś bałem się wystąpić w przedstawieniu przed kilkoma osobami, a miesiąc później zaczepiałem obcych ludzi na ulicach. To była taka wywrotka.

I w końcu nadszedł przełom.
– Tak. Pewnego dnia pomodliłem się za panią woźną z mojej szkoły, która cierpiała na zwyrodnienie kręgosłupa, miała na nim narośl. I po chwili modlitwy ta narośl zniknęła wraz z innymi dolegliwościami. Potwierdzili to lekarze. To było dla mnie wypełnienie obietnicy.

A jednak wiele osób nie doświadcza uzdrowienia.
– Najłatwiej w takiej sytuacji jest nam powiedzieć, że Bóg tak chciał. W Biblii jest jednak fragment, gdy ojciec przyprowadza do uczniów swojego opętanego syna i uczniowie nie mogą wyrzucić z niego złego ducha. Robi to Jezus i wyrzuca uczniom brak wiary. Nie chcę oczywiście generalizować. Cierpienie to tajemnica, której nie możemy przeniknąć. Nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego jedna osoba zostaje uzdrowiona, a druga nie. Ważne, aby nie patrzeć na chorobę, jak na karę od Boga. Dla mnie to naturalne, że jak przychodzi do mnie człowiek chory, to ja się modlę o uzdrowienie. Nikomu nie spojrzę w oczy i nie powiem: nie pomodlę się za ciebie, bo taka jest Boża wola. Uzdrowienie to oczywiście nie cel, ale środek. Ono ma doprowadzić człowieka do spotkania z Bogiem, w którym najważniejsza jest miłość. Doświadczenie mocy Bożej ma kierować ku nawróceniu. Mamy we wspólnocie wiele ludzi młodych, którzy przyszli, bo doświadczyli uzdrowienia fizycznego, psychicznego czy duchowego. I to nie tak, że są teraz uzdrawiani za każdym razem, kiedy zachorują, ale mają relację z Bogiem i idą dalej, głosząc innym, aby także oni mogli Go spotkać. I o to chodzi.

Ty sam głosiłeś już w kilkunastu krajach…
– Tak, ale to nie jest tak, że jeżdżę zawsze tam, gdzie chcę. Czasami rezygnuję z jakiegoś wyjazdu, bo prosi mnie o to mój ksiądz proboszcz. Sam dałem mu prawo decydowania o tym. W tej posłudze posłuszeństwo jest kluczowe.

Tak jak modlitwa…
– Wszyscy, którzy się modlą wiedzą, że to jest to historia wzlotów i upadków. Raz mamy pocieszenia duchowe, a raz strapienia. To jest normalne. Zadanie polega na tym, aby w tym wzlocie i w upadku mieć modlitewny constans. Naturalne było to, że gdy doświadczyłem Bożej miłości, to chciałem spędzać z Bogiem czas. Jak stawiałem pierwsze kroki, to miałem problem z piętnastominutowym skupieniem. Pytałem sam siebie, co można na modlitwie robić dłużej? Uparłem się jednak i powiedziałem Bogu, że chcę się z Nim po prostu nudzić. I z czasem modlitwa zaczęła się wydłużać i zaczęło mi tego brakować. Jak patrzymy na życie Jezusa, to lubimy podkreślać te momenty, gdy Jezus chodził i uzdrawiał. Ale wcześniej jest napisane, że On zszedł z góry po całej nocy modlitwy. To są dwie nierozerwanie połączone rzeczywistości. Modlitwa i posługa. Myślę, że często nie widzimy owoców posługi, bo się nie modlimy. Nie chcemy spędzać czasu z Bogiem. Mamy fragmenty w Ewangeliach, gdzie jest napisane, że Jezus uzdrowił wszystkich chorych. Chciałbym, abyśmy i my kiedyś tego doświadczyli. Ja pragnę za tym biec.
 


Marcin Zieliński ewangelizator, rekolekcjonista, lider wspólnoty „Głos Pana” w Skierniewicach. Posługuje modlitwą o uzdrowienie. Absolwent warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Lubi biegać
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki