Dla zachodnich firm energetycznych więcej gazu z Rosji tłoczonego rurami leżącym na dnie Bałtyku to doskonała wiadomość, ponieważ cena takiego błękitnego paliwa nie musi zawierać opłat przesyłowych, które dotychczas pobierały państwa, przez które przebiegał naziemny rurociąg. Dlatego projekt ten jest problemem dla Polski, Białorusi i Ukrainy, które zarabiały na tym, że Rosja sprzedawała gaz na Zachód. Ale utrata zysków jest tu drugorzędnym problemem. Dla Ukrainy budowa Nord Stream 2 oznacza poważne niebezpieczeństwo. Znacznie łatwiej będzie teraz szantażować Kijów odcięciem dostaw gazu, albo nawet rzeczywiście na stałe je zatrzymać, ponieważ gaz na Zachód nie będzie już musiał płynąć rurą na ziemi, lecz morzem.
Jest też wyzwaniem dla Białorusi. Choć Aleksander Łukaszenko stara się być generalnie lojalnym sojusznikiem Władimira Putina, to lubi meandrować między Wschodem i Zachodem, wykonując czasem jakieś gesty wobec Europy. Szantaż gazowy sprawi, że Mińsk będzie miał teraz znacznie mniejsze pole manewru.
Polska jest tu w najlepszej sytuacji. Mamy gazoport w Świnoujściu, dzięki któremu skroplony gaz może do nas płynąć nawet z USA. Rząd Beaty Szydło podpisał ostatnio porozumienie z Duńczykami przewidujące budowę rurociągu z Norwegii przez Danię. Gdy za kilka lat ten projekt będzie sfinalizowany, zakończony zostanie wielki plan, podjęty przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, by uniezależnić się całkowicie od dostaw gazu z Rosji. Wówczas to Polska będzie mogła dyktować warunki Gazpromowi albo nawet całkiem zrezygnować z jego usług. Ale na razie wciąż jesteśmy skazani na dostawy błękitnego paliwa ze Wschodu.
Z punktu widzenia zachodnich państw Nord Stream 2 może wyglądać jak zwykły projekt biznesowy: umowę podpisują przecież nie rządy, lecz firmy. Cel również może wydawać się czysto biznesowy – otrzymywać więcej tańszego surowca. Ale poza aspektem ekonomicznym ten projekt ma ogromne znaczenie polityczne i geopolityczne. Jego finalizacja będzie miała bowiem istotny wpływ na bezpieczeństwo energetyczne naszego regionu, a nawet całej Europy.
Sprawa Nord Stream 2 to też wielka lekcja europejskiej polityki. Polskiemu rządowi nie udało się dotąd zablokować tej inwestycji. Ponieśliśmy fiasko w próbach budowania koalicji państw przeciwnych temu projektowi. Czy gdybyśmy mieli lepsze relacje z Brukselą, nasz głos byłby lepiej słyszalny? Trudno to dziś przesądzić. Ale z pewnością konflikty PiS z Komisją Europejską nie polepszają naszych zdolności przetargowych.
Rurociąg północny pozwala też lepiej zrozumieć, jak to jest z tą europejską solidarnością. Pozwala też zrozumieć, że umiejętność budowania sojuszy na rzecz załatwiania konkretnych spraw to zupełnie inna sztuka niż prężenie muskułów i powtarzanie fraz o „wstawaniu z kolan”.