Trump sprzeda Polsce najdroższy gaz w historii i będziemy zadowoleni, bo zrobimy na złość Rosji – w ten sposób jeden z popularnych lewicowych portali skomentował żart Donalda Trumpa o negocjacjach ceny przyszłych dostaw amerykańskiego skroplonego gazu (LNG) z „twardym polskim partnerem”. Portal podał nieaktualne ceny sprzed paru lat i poprosił o komentarz jednego z niewielu w Polsce prorosyjskich ekspertów energetycznych. W podobnym tonie komentowały wizytę amerykańskiego prezydenta w Warszawie media rosyjskie. Prócz troski o to, by Polacy nie zapłacili zbyt wysokiej ceny za LNG zza oceanu, Rosjanie wyrażali niepokój o całość Unii Europejskiej, której zagrażają energetyczno-gospodarcze plany Warszawy. Chodzi m.in. o sprzeciw wobec budowy tzw. Nord Stream 2, czyli drugiej nitki gazociągu, którym rosyjski surowiec przez Bałtyk dostarczany jest bezpośrednio do Niemiec.
Unia przymyka oko
Jak zapewniają zgodnie Moskwa i Berlin, projekt ma wyłącznie ekonomiczny charakter, a jego celem jest zapewnienie Europie dostaw taniego rosyjskiego surowca. Bezpiecznych, bo nieprowadzących przez tak niepewne kraje jak Ukraina, Białoruś czy Polska. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że rosyjski sprzedawca nie ma ochoty podporządkowywać się europejskim regulacjom energetycznym, zwłaszcza tym antymonopolistycznym, a Komisja Europejska, tak surowa w innych wypadkach, na rosyjsko-niemiecki projekt przymyka oko. Najlepszym dowodem jest przyznanie w drugiej połowie zeszłego roku przez Brukselę prawa do pełnego wykorzystywania przez Gazprom przepustowości lądowej nitki Nord Stream 1, czyli gazociągu Opal. Stało się tak mimo iż Opal nie spełnia unijnego wymogu oddzielenia dostawcy od dystrybutora i dopuszczenia do gazociągu firm trzecich. Przy czym zezwolenie na zmonopolizowanie w stu procentach lądowej części Nord Stream 1 Bruksela wydała na wniosek niemieckiej agencji rządowej.
Walkę z ewidentnym naruszeniem zasad trzeciego pakietu energetycznego rozpoczęła wówczas Warszawa, zaskarżając decyzję Brukseli do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Zezwolenie wydane Gazpromowi ograniczyło bowiem tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę i Europę Środkowowschodnią, co z kolei może zagrażać bezpieczeństwu energetycznemu regionu, narażonego na rosyjskie gry „surowcową bronią”. O tym, że obawy te mają uzasadnienie najlepiej świadczy tajemnicza czerwcowa „awaria” biegnącego przez Polskę gazociągu jamalskiego. Rosjanie zapewnili, że wina leży po stronie państw tranzytowych, dając jeszcze jeden argument za bezpośrednimi dostawami z Rosji do Niemiec.
Miękkie negocjacje
Awantura wokół gazociągu Opal jest dobrym usprawiedliwieniem obaw, jakie projektowana druga nitka Gazociągu Północnego budzi w krajach Środkowej i Wschodniej Europy. Tymczasem strona rosyjska twardo zapewnia, że Nord Stream 2 powstanie, a przedstawiciel spółki Simon Bonnell oznajmił niedawno, iż budowa powinna ruszyć w pierwszym kwartale przyszłego roku. Zdaniem części ekspertów Bruksela – gdyby zechciała – mogłaby zastopować kontrowersyjny gazociąg (podobnie jak zrobiła to kilka lat temu z innym rosyjskim projektem, czyli South Stream), ale ulega Berlinowi.
Zdecydowane protesty części państw unijnych, w tym Polski, krajów bałtyckich i części krajów skandynawskich, na razie zaowocowały jednym: Komisja Europejska zdecydowała się wystąpić o przyznanie jej specjalnego mandatu do negocjacji statusu prawnego kontrowersyjnego gazociągu. Przedstawione w końcu czerwca przyszłe stanowisko negocjacyjne wygląda jednak dosyć słabo i zdaniem ekspertów nie daje gwarancji, że nowy gazociąg nie zostanie potraktowany podobnie ulgowo jak jego starszy brat, Nord Stream 1. Dzieje się tak, mimo że według komisarza ds. unii energetycznej Maroša Sefčoviča powstanie drugiej nitki Gazociągu Północnego może w znaczący sposób wpłynąć na całą architekturę sieci gazowych w Europie i mieć fatalne konsekwencje dla niebędącej członkiem Unii Europejskiej, ale należącej do europejskiej Wspólnoty Energetycznej Ukrainy. Zresztą nie tylko dla niej. O tym, co znaczy dominująca pozycja Rosji (a powstanie Nord Stream 2 w Europie Środkowo-Wschodniej ją ugruntuje) Warszawa przekonała się boleśnie, latami płacąc za gaz dwa razy więcej niż leżące w większej odległości od rosyjskiego dostawcy Niemcy.
Sprawdzian dla Niemiec
W połowie czerwca amerykański Senat miażdżącą większością głosów przyjął ustawę przewidującą nałożenie na Rosję kolejnych sankcji. Chodzi nie tylko o rosyjskie firmy czy polityków. Ustawa obejmuje restrykcjami także osoby (fizyczne lub prawne), które „dokonają inwestycji wpływających w sposób bezpośredni i znaczący na zwiększenie zdolności Federacji Rosyjskiej do budowania rurociągów eksportowych” lub „sprzedadzą, wydzierżawią lub dostarczą Federacji Rosyjskiej w celu budowy ropociągów eksportowych usług, towarów, technologii, informacji czy innej pomocy”. Nie ma wątpliwości, że ustawa uderza w rosyjsko-niemiecki projekt drugiej nitki Gazociągu Północnego oraz zachodnie firmy wspomagające Gazprom. Tym bardziej że amerykańscy senatorowie wymienili Nord Stream 2 expressis verbis, stwierdzając, iż „polityka Stanów Zjednoczonych zakłada kontynuowanie sprzeciwu wobec gazociągu Nord Stream 2 ze względu na jego szkodliwy wpływ na bezpieczeństwo UE, rozwój rynku gazowego w Europie Środkowej i Wschodniej i reformę energetyczną na Ukrainie”.
Reakcja była natychmiastowa, tyle że nie Moskwy, a Wiednia i Berlina. Kanclerz Austrii oraz szef niemieckiej dyplomacji wydali bardzo ostre oświadczenie, w którym zarzucili USA, że to nie Rosja, ale Ameryka wykorzystuje energetykę jako broń polityczną. Projekt senackiej ustawy został uznany za stwarzający zagrożenie dla polityki energetycznej UE, bo wymierzony przeciwko firmom zaopatrującym Europę w energię. Co więcej obaj politycy nie wykluczyli podjęcia jakichś odwetowych kroków wobec USA! Według ekspertów bezprecedensowy ton oświadczenia miał na celu skłonienie Izby Reprezentantów oraz amerykańskiego prezydenta do złagodzenia senackich propozycji. Warszawskie wypowiedzi Donalda Trumpa świadczą, że raczej się to nie uda, a sankcje – jeśli zostaną wprowadzone – znacznie utrudnią, jeżeli nie uniemożliwią budowę Nord Stream 2. Jak zauważył jeden z komentatorów, cała sprawa wydaje się niezłym sprawdzianem tego, co dla Niemiec jest ważniejsze: interesy z Rosją czy dobre stosunki z sojuszniczym Waszyngtonem.
Europejska współpraca
W tym sporze Polska i jej sąsiedzi opowiadają się, czy też raczej zostali zmuszeni do opowiedzenia się, po przeciwnej stronie niż Berlin. Tyle że wbrew rosyjskim zarzutom to nie działania Warszawy stały się przyczyną podziałów. Po prostu innego wyjścia kraje tej części Europy nie mają.
Oczywiście Amerykanie nie są altruistami. Wiadomo, że chodzi im o zdobywanie rynku dla własnego gazu, ale przecież także Polsce zależy na alternatywnych dostawach energii. Gazoport w Świnoujściu świetnie nadaje się do odbioru także amerykańskiego błękitnego paliwa. Także, ale nie wyłącznie, chociaż po rozmowie z Donaldem Trumpem wicepremier Mateusz Morawiecki zapewnił, że kupowanie skroplonego gazu z USA to dla Polski dobry interes. Według niego dzięki współpracy ze Stanami Zjednoczonymi Polska ma szanse nie tylko uniezależnić się od Gazpromu, ale też pomóc Ukrainie i za 5–10 lat stać się centralą dystrybucji gazu dla Europy Środkowo-Wschodniej.
Na odbywającym się na początku lipca warszawskim szczycie Trójmorza, z udziałem przywódców 12 państw z basenów Bałtyku, Morza Czarnego i Adriatyku, kwestia regionalnej współpracy energetycznej, w tym przy zapewnianiu alternatywnych źródeł gazowych dostaw, była jednym z głównych tematów. I nie było to dzielenie, ale jednoczenie. Jak najbardziej w ramach Unii Europejskiej.