Logo Przewdonik Katolicki

Helsinki i co dalej?

Maria Przełomiec
fot YURI KADOBNOV /Eastnews

Przez długi czas temat spotkania Trump–Putin królował w światowych mediach. Stosunkowo najmniej zajmowali się nim dziennikarze rosyjscy. Jest to o tyle zrozumiałe, że szczyt w Helsinkach można spokojnie nazwać benefisem rosyjskiego prezydenta.

Co się działo za zamkniętymi drzwiami dawnej carskiej rezydencji, nie wiadomo, ale na wspólnej konferencji prasowej to Władimir Władimirowicz wyraźnie grał pierwsze skrzypce, czy to złośliwie przekazując Trumpowi piłkę (reakcja na stwierdzenie strony amerykańskiej, że w sprawie syryjskiego konfliktu piłka jest po rosyjskiej stronie), czy też odpowiadając na zadane amerykańskiemu przywódcy pytanie o aneksję Krymu i wojnę na wschodniej Ukrainie.
 
Swoboda, dystans, zależność
Sprawa tym bardziej interesująca, że jak zauważa znany ukraiński komentator Witalij Portnikow, prezydent Trump ma już za sobą dwa podobnej rangi międzynarodowe spotkania – z północno-koreańskim dyktatorem Kim Dzong Unem oraz chińskim przywódcą Xi Jinpingiem. Według Portnikowa amerykański prezydent z Koreańczykiem zachowywał się swobodnie, z Chińczykiem powściągliwie, natomiast przy Putinie wyglądał tak, jakby był od niego zależny. Być może odpowiedź kryje się w kwestii, która zdominowała wspólną konferencję prasową obu panów, czyli ingerencji Rosji w amerykańskie wybory prezydenckie 2016 r. Tutaj Trump zadziwił wszystkich, oznajmiając, iż zapewnieniom rosyjskiego prezydenta, że nic podobnego nigdy nie miało miejsca, wierzy bardziej niż amerykańskim służbom specjalnym.
Potem, już po powrocie do Waszyngtonu i fali krytyki, w tym ze strony własnej partii, Trump dosyć mętnie tłumaczył, że został źle zrozumiany i że tak naprawdę chodziło mu o potwierdzenie, iż ingerencja Rosji nie była niemożliwa. Zaraz potem dodał, że dawno nie było równie twardego wobec Moskwy amerykańskiego przywódcy jak on, co potwierdzają takie fakty jak wzmocnienie wschodniej flanki czy zgoda na dostarczenie Ukrainie broni ofensywnej. To prawda, ale tylko częściowa. Faktem jest bowiem również, że sprawa wyborów prezydenckich 2016 r. i właściwie udowodnionego przez służby specjalne mieszania się w nie strony rosyjskiej najwyraźniej stała się piętą achillesową Donalda Trumpa. Jest on gotów na wiele, by tylko udowodnić, że fotel w Białym Domu zawdzięcza wyłącznie własnej, niesłychanie sprawnie przeprowadzonej kampanii wyborczej.
 
Moskwa (nie)interesuje się Trumpem
Przy czym część komentatorów nie wyklucza, że może być jeszcze gorzej i że Rosjanie mają na amerykańskiego przywódcę jakieś kompromitujące materiały. Co prawda Władimir Putin na wspomnianej konferencji prasowej zapewniał, że Trump zainteresowanie Moskwy wzbudził dopiero, gdy ujawnił swoje prezydenckie ambicje, ale były doradca Putina (obecnie pozostający w opozycji) Andriej Iłlarionow natychmiast opublikował wykaz amerykańskich dokumentów, z którego wynika, że Trump o możliwości kandydowania wspominał publicznie od dawna. Miało to miejsce przy okazji kampanii prezydenckich 1988, 2000, 2004 i 2012 r., a w dodatku przeprowadzane wówczas sondaże wskazywały na jego popularność wśród współobywateli. Jednym słowem, spokojnie kwalifikował się do wzbudzenia zainteresowania rosyjskich służb specjalnych. Co więcej, w ciągu tych lat Trump dwukrotnie odwiedził Moskwę jako biznesmen. Po raz pierwszy w 1987 r. z ówczesną żoną – Czeszką Ivaną, a po raz drugi w 2013 r. przy okazji konkursu Miss Universum.
Oczywiście to jeszcze o niczym nie musi świadczyć, ale na pewno nie uspokaja.
W Polsce spotkanie prezydentów USA i Rosji komentowano różnie. Oficjalnie politycy uspokajali, że nic takiego się nie stało, wschodnia flanka NATO nie ucierpiała, czyli alarm, głównie ze strony opozycji i związanych z nią komentatorów, na temat nowej Jałty okazał się mocno przesadzony. Rzeczywiście, obawy związane np. z możliwością wycofywania amerykańskich wojsk z Europy czy zawieszenia wojskowych manewrów na flance wschodniej się nie sprawdziły.
 
I tragedia, i biznes
Gorzej wyglądają kwestie energetyczne. Trump, który kilka dni wcześniej ostro zaatakował Niemcy za udział w budowie – zagrażającego bezpieczeństwu Europy – gazociągu Nord Stream 2, potem w Wielkiej Brytanii nazywając ten projekt „straszliwą rzeczą i tragedią”, w Helsinkach dziwnie złagodniał. Amerykański prezydent już nie rzucał gromów, tylko spokojnie stwierdził, że gdy druga nitka Północnego Gazociągu powstanie, amerykański gaz skroplony będzie z nią konkurować i wygra. Jednym słowem, potraktował całą sprawę z czysto biznesowego punktu widzenia, o bezpieczeństwie energetycznym tym razem nie wspominając.
Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Dzień później w Berlinie miała miejsce trójstronna, poświęcona kwestiom energetycznym konferencja z udziałem Unii Europejskiej, Ukrainy i Rosji. Omawiana była kwestia zagwarantowania tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę po roku 2019, czyli po wybudowaniu Nord Steram 2. Dla Ukrainy jest to sprawa niesłychanie istotna, bo w tej chwili opłaty za tranzyt stanowią 3 proc. dochodów budżetu, tego prowadzącego przecież wojnę kraju. Rozmowy zakończyły się fiaskiem, głównie z powodu usztywnienia stanowiska Moskwy.
 
Szansa na happy end
Nord Stream 2 zagraża nie tylko Ukrainie, ale także bezpieczeństwu energetycznemu państw Europy Wschodniej, nic więc dziwnego, że i w Polsce zmiana pozycji amerykańskiego prezydenta w tej sprawie została przyjęta z mieszaniną zaskoczenia oraz niepokoju. Tyle tylko, że ta akurat historia może ma jeszcze szansę zakończyć się „happy endem”.
Amerykański Kongres, w tym Partia Republikańska, postanowił bowiem zneutralizować ostatnie działania swojego prezydenta. I tak, dwaj republikańscy senatorzy Cory Gardner i Steve Daines złożyli projekt ustawy, która wprowadzałby amerykańskie sankcje wobec projektu Nord Stream 2, a także wsparła sojuszników z NATO, podlegających energetycznym naciskom ze strony Rosji. Jak zapewniają autorzy, nowy akt prawny, „Współpraca w zakresie bezpieczeństwa energetycznego z sojuszniczymi partnerami w Europie (ESCAPE Act)”, ma wzmocnić bezpieczeństwo energetyczne sojuszników NATO poprzez godne zaufania dostawy surowców z USA.
Jeżeli Kongres przyjmie to rozwiązanie, a atmosfera jest więcej niż sprzyjająca, Nord Stream 2 czekają poważne kłopoty.
Co prawda niemal dokładnie rok temu amerykański Senat już uchwalił prawo pozwalające objąć amerykańskimi sankcjami zachodnie firmy zaangażowane w budowę kontrowersyjnego gazociągu. Do ich wprowadzenia niezbędna była jednak akceptacja prezydenta, a Donald Trump krytykował Nord Stream 2, ale podpisu nie złożył. Teraz paradoksalnie do zaakceptowania nowego prawa może go zmusić zaprezentowana na spotkaniu z Putinem wstępna akceptacja dla rosyjskiego gazociągu.
 
Wszyscy zachwyceni
I na zakończenie jeszcze jedna niemiła sprawa, niezwiązana bezpośrednio z geopolityką, za to dotycząca nie tylko Trumpa. Od 14 maja w rosyjskim łagrze na dalekiej północy głoduje ukraiński reżyser. Pochodzący z Krymu Oleg Sencow został skazany na 20 lat kolonii karnej pod fikcyjnym zarzutem przygotowywania zamachu terrorystycznego. Sencow rozpoczął głodówkę, protestując nie tylko przeciwko własnemu niesprawiedliwemu wyrokowi, ale także przeciwko przetrzymywaniu w rosyjskich więzieniach kilkudziesięciu innych ukraińskich więźniów politycznych. W czasach sowieckich zachodni politycy podczas rozmów z komunistycznymi przywódcami upominali się o więzionych dysydentów. W ostatnich tygodniach z Putinem spotkał się nie tylko Trump, ale także prezydent Francji Emmanuel Macron i Chorwacji Kolinda Grabar-Kitarović. Najwyraźniej żadne z nich o głodującym ukraińskim reżyserze rosyjskiemu przywódcy nie wspomniało. Wszyscy za to zachwycali się wspaniale zorganizowanym mundialem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki