Logo Przewdonik Katolicki

Świat nie jest tak prosty

Jacek Borkowicz
Rury stalowe składowane w porcie Mukran w Sassnitz, wykorzystane do budowy rurociągu North Stream 2, Niemcy, 8 maja 2017 r. | fot. Stefan Sauer/AFP/East News

Donald Trump i jego ludzie zbyt mocno uwierzyli w sprawczość własnej potęgi. Są przekonani, że zachowają kontrolę nad odległymi skutkami swoich obecnych decyzji.

Gdy w połowie marca opisywałem początki zjednoczonej Europy poprzez dzieje pojednania oraz porozumienia Francji i Niemiec („Przewodnik”11/2025), obiecałem Czytelnikom dalszy ciąg historii tego tandemu. Wydarzenia bieżące przyspieszyły jednak do tego stopnia, że jakiekolwiek śledzenie przeszłości na łamach tygodnika nie nadąży już za zmieniającą się teraźniejszością. Wobec tego kontynuację zaczniemy od końca, czyli od teraz. Bo wnioski dla Europy, czy to w perspektywie historii, czy w ocenie aktualnej, pozostają te same.

Wraca Nord Stream 2
Sprawdziło się to, o czym od tygodni informują lepiej poinformowane media (np. brytyjski „Financial Times”): Amerykanie rozmawiają z Rosjanami o uruchomieniu gazociągu Nord Stream 2. Mamy już oficjalne potwierdzenie z ust samego ministra spraw zagranicznych Rosji. Siergiej Ławrow, do niedawna banita na międzynarodowej arenie, na tyle już jest pewien sukcesu tych rozmów, że pozwolił sobie na ulubiony styl pychy i arogancji. Stany Zjednoczone „zmuszą Europę”, by ta zaakceptowała powrót na drogę szerokiej współpracy gospodarczej z Rosją – powiedział minister w wywiadzie dla państwowej telewizji w Moskwie. Zaś politycy, którzy się temu sprzeciwiają, to ludzie, którzy „albo są chorzy, albo mają myśli samobójcze”. Dla wyjaśnienia: Ławrowowi chodzi o przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen, ustępującego wicekanclerza RFN Roberta Habecka oraz Borisa Pistoriusa, również ustępującego niemieckiego ministra obrony. Wszyscy troje, poza stanowczą niezgodą na ponowne uzależnienie Niemiec od dostaw rosyjskiego gazu, mają jasne stanowisko w sprawach fundamentalnych: to Rosja zaatakowała Ukrainę, a nie na odwrót – jak sugeruje dziś rosnąca rzesza polityków świata.
Przypomnijmy: to właśnie Stany Zjednoczone, za kadencji prezydenta Joe Bidena, były właściwie jedynym liczącym się sojusznikiem osamotnionej Polski, gdy ta orędowała na salonach Europy z misją powstrzymania budowy Nord Stream 2. Wojna ukraińska ostudziła europejskie, głównie niemieckie, apetyty na robienie interesów z Rosją, jednak nie na tyle radykalnie, by zagwarantować, że nie wrócimy już do polityki energetycznego uzależniania po ewentualnym podpisaniu pokoju. Obawy te skutecznie rozwiało dopiero wysadzenie w powietrze, we wrześniu 2022 r., dwóch spośród trzech nitek gazociągu biegnącego dnem Bałtyku. Nikomu winy udowodnić się nie dało, można jednak przynajmniej stwierdzić, że to nie sami Rosjanie tego dokonali – co sugerowała światu strona ukraińska.
Skutecznie nie znaczy ostatecznie. Jeśli wierzyć przeciekom „z dobrze poinformowanych źródeł”, Niemcy – które nadal nie uformowały składu nowego rządu – dały już zgodę na naprawę i konserwację podwodnych rur gazociągu.

Niemcy łączą się z silniejszym (jak zwykle)
Pistorius, choć chwilowo w odstawce, jest wszelako nadal proponowany w potencjalnym składzie ekipy „małej koalicji” chadeków i socjaldemokratów. Ten drobny szczegół wyraźnie wskazuje, jak bardzo zmieniła się sytuacja międzynarodowa Rosji w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, po daniu jej zielonego światła przez Donalda Trumpa. Ławrow, zaledwie kilkanaście tygodni temu wygwizdany na forum ONZ, teraz znowu czuje się jak ryba w wodzie, próbując zdalnie sterować składem niemieckiego rządu.
I ma duże szanse na sukces. Przedstawiciele największych niemieckich firm, związanych z obrotem oraz przeróbką ropy i gazu, negocjują od kilku tygodni z wysłannikami Kremla oraz z Amerykanami wspólne przedsięwzięcie, którego osią stanie się odbudowa i uruchomienie Nord Stream 2. Jak ma ono w szczegółach wyglądać, tego oczywiście jeszcze nie wiemy – i tak dobrze, że wreszcie dowiedzieliśmy się o samych rozmowach. Nieważne jednak, czy Amerykanie mają po prostu „kupić” gazociąg (w praktyce poprzez większościowy pakiet akcji), czy też uczestniczyć w biznesie w inny sposób – istotą rzeczy jest tutaj deal, z którego skorzystać mają wszyscy trzej gracze. Rosja wróci ze swoim gazem i ropą na europejskie rynki. Stany Zjednoczone otworzą dla swoich koncernów obszar, o którym dotąd Amerykanie mogli tylko pomarzyć. Zaś Niemcy… No cóż, oni z ochotą przyłączą się do silniejszej strony. Tym bardziej, że i dla nich przewidziano tutaj sporą pulę zysków. W obliczu takiej perspektywy nie ostaną się protesty tych nielicznych sprawiedliwych, którzy uznają, że z bandytą (Władimir Putin) walczy się, nie zaś dzieli się z nim łupem (Ukraina). Koalicjanci CSU/SPD nie są idiotami ani ludźmi krótkowzrocznymi: po doświadczeniach własnego narodu w latach 1933–1945 doskonale wiedzą, czym kończą się „biznesowe” flirty z dyktatorami. Jednak są bezradni wobec dyktatu popularności, jaki zapanował w Europie doby korozji systemu demokracji parlamentarnej. Niemieccy wyborcy (patrz rosnąca popularność AfD) chcą mieć święty spokój: od ukraińskiej wojny, którą „straszą” ich z Brukseli i Strasburga, i od uchodźców. Chcą też mieć ciepło w mieszkaniach. Dalekosiężne skutki tych dogodności ich nie obchodzą, to oni rządzą – bez odpowiedzialności – wrzucając karty do urny.
„Stajemy się politycznym karłem” – napisał gorzko jeden z niemieckich komentatorów. Ale ten karzeł, jak Nikabrik w Opowieściach z Narnii, uwierzył w potęgę Białej Czarownicy. I w to, że pod jej rządami jakoś da się przeżyć.

Trump się myli
Zgoda, kasandryczny ton jest tutaj być może pójściem na łatwiznę. Spróbujmy zatem spojrzeć na całą sprawę na chłodno, z drugiej strony. Ameryką nie rządzą przecież idioci ani szaleńcy. Ci ludzie mają swoje dalekosiężne cele i wcale nie są tak prorosyjscy, jak wynikałoby z oświadczeń Trumpa, zapewniającego świat o osobistej przyjaźni i zaufaniu, którym obdarza Putina. To chyba miał na myśli sekretarz generalny NATO Mark Rutte, zapewniając nas o tym, że nie ma powodu do niepokoju o całość Paktu Północnoatlantyckiego, zaś amerykański prezydent dobrze wie, co robi.
Dla Amerykanów czołowym przeciwnikiem jest teraz nie Rosja, ale Chiny. I zwarcie na linii Pekin–Waszyngton będzie miało decydujący wpływ na kształt systemu bezpieczeństwa w nowo wykluwającym się świecie. W tej układance bardziej od losu niepodległej Ukrainy istotne jest to, po czyjej stronie – naszej czy Pekinu – będziemy mieli Moskwę. I liczy się skuteczność, bo na bezsilną dyplomację zasad po prostu nie ma już czasu. Cała ta cyniczna gadanina Trumpa, Vance’a czy też Muska jest odreagowywaniem dziesięcioleci amerykańskiej polityki, która w imię pryncypiów demokracji i poszanowania suwerenności państw stawała wobec realiów stałego blokowania rezolucji ONZ przez partnerów mających w nosie owe szczytne zasady. Jeśli to nie działa, zagrajmy z gangsterami (tu: z Rosją) kartą biznesu.
Wszystko OK – tyle że nowi ludzie w Waszyngtonie, jak widać z tonu ich oświadczeń, zbyt mocno uwierzyli w sprawczość własnej potęgi. Mówiąc inaczej: są przekonani, że zachowają kontrolę nad odległymi skutkami swoich obecnych decyzji. Ale świat tak nie działa. Niedługo przyjdzie pora na kontrakcję Chin, które przecież nie będą bezczynnie się przyglądać, jak Ameryka wyjmuje im spod prawicy rosyjskiego kandydata na sojusznika. I świat, chwilowo tak prosty, znowu się skomplikuje.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki