Najpierw wszystko skrupulatnie planujemy: podróż, hotel, atrakcje turystyczne, lokalne przysmaki. A później okazuje się, że jest „jak zwykle”, czyli coś nam nie pasuje. A to za mały pokój, a to rozkrzyczani obcokrajowcy w Polsce albo za dużo Polaków w zagranicznym kurorcie. Nie wspominając już o pogodzie, która zawsze jest nie taka, jak powinna.
Jest jednak kilka sytuacji poważniejszych niż „parawaning” czy „skarpety i sandał”, które mogą nam wyjątkowo napsuć krwi podczas urlopu. A wszystkie łączy jedno hasło – tolerancja (a raczej jej brak) wobec innych – zarówno pod względem wieku, stanu cywilnego, jak i kultury.
Dzieci też muszą mieć fun
„Dzieciaci” to specyficzna grupa urlopowiczów. Śmiało mogę napisać – grupa specjalnej troski, czego nie uważam za obraźliwe, jako że sama do niej należę. A odkąd należę, to wiem, jakiej logistycznej kombinatoryki wymaga wyjazd z dzieckiem.
Problem zaczyna się już podczas pakowania. Bo jak upchnąć do auta trzy czwarte mieszkania? Butelki do karmienia, sterylizator, laktator, mleko, kaszki, miseczki – to tylko okołospożywczy wierzchołek góry lodowej. Do tego niewyobrażalna ilość ubranek (brudzą się w zastraszającym tempie), wanienka do kąpieli, wózek, torba zabawek. Rzeczy moje i męża zajmują promil tego, co pakujemy dziecku (do dziś zachodzimy w głowę, jak to jest, że taki mały, a tyle potrzebuje).
Newralgiczna może być też podróż. Trasa, którą sami pokonalibyśmy w trzy-cztery godziny, z dziecięciem zajmuje… osiem. Bo karmienie, przewijanie, marudzenie (więc przerwa), znowu karmienie. C’est la vie! A to dopiero początek.
Natalia Białobrzeska, żona Maćka, mama dwuletniej Wiktorii i czteromiesięcznego Jasia, blogerka w Drużynie B, ma właściwie jedną, zasadniczą poradę dla podróżujących „dzieciatych”. –Trzeba mieć plan. Taki, w którym uwzględnia się potrzeby dzieci – mówi „Przewodnikowi”. Planując wakacje, Białobrzescy zawsze wybierają miejsca, które mają choć jedną atrakcję dla dzieci. Może to być plac zabaw przy hotelu, basen. – To wentyl bezpieczeństwa, gdyby dziecko umierało z nudów. Ważne jest nie tylko to, żebyśmy my się dobrze bawili i odpoczęli. Dzieci też muszą mieć fun – dodaje.
Emeryci i single
Wszyscy kochamy dzieci, prawda? Pewnie, że tak. Ale może niekoniecznie wtedy, kiedy jesteśmy starszą panią, która w emeryckim kurorcie chce zasmakować ciszy i spokoju. A tu nagle okazuje się, że za ścianą zamieszkała rodzina z dwójką małych dzieci, które ciągle wrzeszczą. Nie wspominając już o tym, że w nocy budzą pół hotelu swoim płaczem.
– Lubię dzieciaki. Ale to nie znaczy, że muszę się nimi non stop zachwycać. Zwłaszcza kiedy chcę odpocząć podczas urlopu. Kiedyś to było zupełnie inaczej. Rodzice nie pozwalali dzieciom na tyle co teraz. Nie pamiętam, żebym ja w takim wieku darła się wniebogłosy, bo mam nie taką zabawkę, jak chcę. Nuda? To było nie do pomyślenia. A dziś rodzice nie dadzą się ponudzić dzieciakowi przez pięć minut. A potem mają takie rozkapryszone stadko – ubolewa Teresa, seniorka z Warszawy. Żali się także, że dziś i rodzice są jacyś inni. – Tym mamusiom w ogóle nie można zwrócić uwagi! Kiedy nawet grzecznie poprosi się, żeby uspokoiła swoje dziecko, ona się obrusza.
„Dzieciaci” przeszkadzają nie tylko tym, którzy już dawno swoje pociechy odchowali, ale również tym, którzy ich się jeszcze nie dorobili. Sama, kiedy jeszcze byłam singielką, a potem beztroskim dinksem (małżeństwa, które jeszcze nie mają dzieci), patrzyłam na zasapanych rodziców, jadących na urlopy cygańskimi taborami z nieskrywanym zdziwieniem. Dziś już wiem, jak to smakuje.
Ale nie wie tego jeszcze niespełna 30-letnia Barbara, która dzieci po prostu nie lubi. – Do szewskiej pasji doprowadzają mnie te małe, wrzeszczące poczwarki! Nie rozumiem, jak można to znosić. Dlaczego te matki ich nie uciszają? – pyta z oburzeniem. Basia najchętniej więc jeździ tam, gdzie dzieci nie ma i trudno się ich spodziewać, np. w wysokie góry. Ale od dziatwy nie da się całkowicie uciec. Barbara pracuje w domu, a w wakacje, wiadomo – dzieci od rana do nocy biegają po podwórku. I krzyczą. – To nie do zniesienia. Nie słyszę własnych myśli! – żali się, dodając, że przecież można się bawić w parku, a nie pod oknami sąsiadów.
I vice versa
Emeryci i single, którzy nie lubią dzieci, mogą dać się we znaki również dzieciatym. Ile w końcu można wysłuchiwać uwag, sapania za plecami i powtarzać, że „to dziecko, więc normalne, że płacze”?
Białobrzeska przyznaje: – Single mogą być bardziej uciążliwi niż emeryci. Ci mają czasem syndrom babci i dziadka. Uśmiechają się, gugają. Ostatnio w Sopocie natrafiliśmy na singli, którzy dość wyraźnie dawali wyraz zniesmaczenia płaczem Wiwi. Choć w sumie to ich trochę rozumiem, hotel nie wyglądał na rodzinny, mogli więc być zaskoczeni.
Dla singli problematyczne mogą być spożywczo-higieniczne zabiegi wokół dziecka, jak karmienie czy przewijanie (niekoniecznie w restauracji, ale po prostu na plaży czy w parku).
Natalia przyznaje się do pewnego eksperymentu. Czasem ryzykuje i wybiera miejsce, które nie jest stricte przeznaczone dla dzieci. Kiedy jednak dzieje się coś nieprzewidzianego, dziecko marudzi, wtedy się wycofuje. Nie upiera się, by tam zostać. Jeśli natomiast w restauracji są krzesełka dla dzieci, specjalne menu, to nie obawia się odpowiedzieć na dąsy kogoś, komu przeszkadzają dzieci.
Śpiewający Anglicy
Nigdy nie wierzyłam w opowieści o rozkrzyczanych Anglikach zwiedzających Kraków czy Warszawę. Być może dlatego, że się na nich nie natknęłam. Do czasu. Będąc w Sopocie, poznałam pełen wachlarz ich umiejętności wokalnych (prezentowanych gdzieś pomiędzy drugą a trzecią w nocy, po kilku głębszych).
Historie o Polakach za granicą to temat na oddzielny artykuł. A niechęć do obcokrajowców podczas zagranicznych urlopów? Jeśli ktoś wyjeżdża do innego kraju, musi się liczyć z obecnością i zwyczajami innych, to oczywiste. Bariery językowe są z pewnością dużą trudnością w porozumieniu, ale obcokrajowcy nie są tacy straszni, jak się ich maluje w niejednych powakacyjnych opowieściach. A bywają niezwykle pomocni!
Karolina, dwudziestoparolatka z Warszawy, jako młoda studentka wiele podróżowała. Ze względów ekonomicznych wybierała podróż na stopa i noclegi w ramach couchsurfingu. Podczas wyprawy do południowych Włoch dotarła z koleżanką do celu wcześniej, niż planowały. Skoro gospodarz mógł je przyjąć dopiero wieczorem, postanowiły skorzystać z pięknej pogody i poopalać się na plaży. Po kilku godzinach plażowania w niesamowitym upale Karolina poczuła się źle. Dziewczyny nie wiedziały, jak dotrzeć na miejsce zakwaterowania, nie miały mapy. Z opresji wybawił je Włoch, który zaczął nieco podrywać koleżankę Karoliny, ale ostatecznie łamaną angielszczyzną pomógł im odnaleźć drogę, wskazał odpowiedni autobus i… przypomniało mu się, że ma przyjaciela Polaka, który świetnie mówi po włosku. Zadzwonił do niego, ten z kolei doskonale wytłumaczył, jaki problem ma Karolina i pomógł w kontakcie z gospodarzem. Co więcej, okazało się, że dziewczyna nie będzie musiała jechać do szpitala, bo narzeczona Włocha jest lekarzem.
Ja chcieć inny pokój
Na koniec jeszcze słowo o takich problemach, jak porozumienie z personelem na lotnisku czy hotelową recepcją. Pomyłki się zdarzają, to jasne. Ale jak je odkręcić, kiedy na przeszkodzie stoi nieznajomość języka, a przede wszystkim, jak nie pozwolić, by zepsuły urlop?
Taka sytuacja przydarzyła się Białobrzeskiej podczas wyprawy do Stanów Zjednoczonych. Konkretnie w Nowym Jorku. – Ceny w tym mieście są dość wysokie, za noc w hotelu można zapłacić równowartość nawet tysiąca złotych. Kiedy płacisz taką cenę za pokój, masz pewne oczekiwania. Nie chodzi o nie-wiadomo-co, ale o pewne standardy. A my dostaliśmy pokój, o którym powiedzieć brudny, to nic nie powiedzieć – wspomina z nieskrywanym obrzydzeniem. – W takich chwilach patrzymy na plusy i minusy. To było kilka naszych ostatnich dni w Stanach. Udało nam się znaleźć hotel w miarę przyzwoitej cenie, personel był miły. Potem doczytaliśmy, że trzeba naprawdę słono zapłacić za pokój wysprzątany na błysk. Uznaliśmy więc, że to, co nam najbardziej przeszkadza, ogarniemy sami, przy okazji będzie co wspominać – mówi Natalia.
Białobrzeska ma jeszcze jedną radę na wakacyjne problemy wynikające z braku tolerancji dla innego. Bardzo uniwersalną. – Im bardziej ktoś jest dla nas niemiły, tym bardziej my jesteśmy dla niego mili. A im jesteśmy bardziej uśmiechnięci, tym bardziej ten ktoś się denerwuje (śmiech). Ale nasza metoda działa! W końcu naburmuszony ktoś dochodzi do wniosku, że nie ma o co się dąsać. Zło dobrem zwyciężaj. I uśmiechnij się! – zachęca. Skuteczne? Na pewno! A jakie przy tym chrześcijańskie.