Logo Przewdonik Katolicki

Jak laicyzowała się Belgia

Jacek Borkowicz
Fot. Ekaterina Pokrovsky/fotolia

Kościoły w Belgii świecą pustkami, bo to – obok Holandii – najbardziej mieszczański kraj Europy. Proces jej laicyzacji trwa już od pięciu wieków.

W starym, XIX-wiecznym przewodniku po belgijskim mieście Gandawa czytamy: „Obywatele miasta wyznają rzymski katolicyzm. Ich wiara nie jest fanatyczna ani też zabobonna, lecz jest oświeconą i racjonalną pobożnością”. Gdy czytam te słowa, umieszczone na pierwszych kartach książki, która z założenia ma mało wspólnego ze sprawami religii, zastanawiam się, co mogło skłonić autora do ich napisania. Jaki impuls nakazał mu tak usilne przekonywanie potencjalnych turystów, aby przypadkiem nie pomylili katolicyzmu gandawczyków ze „zwykłym” (i jak rozumiem – zacofanym)  katolicyzmem innych części Europy? Odpowiadając sobie na to pytanie, zacząłem rozumieć religijną mentalność przeciętnych Belgów, a po trosze i reszty zachodnich Europejczyków.
 
Kupiecka mentalność
Pięć wieków temu Gandawa, stolica Flandrii, była – pod względem wielkości – drugim po Paryżu miastem kontynentu. Tutaj zbiegały się główne szlaki europejskiego handlu, tutaj też, w niezliczonych manufakturach obróbki wełny i sukna, tworzyły się zalążki cywilizacji Europy uprzemysłowionej. Niderlandy (dzisiejsza Belgia to ich południowa część) miały po temu warunki, gdyż miast podobnych do Gandawy – tyle że nieco mniejszych – było tam co najmniej kilkanaście. Była to wówczas, i jest nadal, najbardziej zurbanizowana część Europy. A co za tym idzie: najbardziej mieszczańska.
Co ma do tego religia? Otóż mieszczaństwo jest nie tylko kategorią społeczną i ekonomiczną, ale też kulturową, a nawet psychologiczną. Na temat mieszczańskiej (lub „burżuazyjnej”, jak kto woli) moralności napisano już tyle, że wystarczy wspomnieć choćby o rodzimych, klasycznych opracowaniach Marii i Stanisława Ossowskich. Tutaj skoncentruję się tylko na interesującym nas problemie: mieszczańska mentalność nie przyjmuje do wiadomości prostej potrzeby dziękczynienia. Dziękczynienia, dodajmy, bezinteresownego. Wiara czysta, szaleństwo jej ufności – to pojęcia niezrozumiałe w kategoriach mieszczańskiej moralności, która dla religii szuka uzasadnienia w czymś „ponad”, czymś, co można logicznie uzasadnić. W praktyce takim fetyszem staje się najczęściej interes wspólnoty, albo ogólnie – po prostu interes. Czyli pojęcie jak najbardziej doczesne. W ten sposób moralność mieszczańska staje się mentalnością kupiecką. Tak właśnie było w Niderlandach.
 
Prymat doktryny
Jako centrum chrześcijańskiej cywilizacji Niderlandy stworzyły wspaniałe wzory życia duchowego. W czasach gdy Gandawa była wielkim miastem Europy, wydawały one na świat świętych, natchnionych poetów metafizycznych czy też budowniczych cudownie pięknych świątyń. Co więcej, w Niderlandach rozkwitało prawdziwie chrześcijańskie życie społeczne, z niepowtarzalnym przykładem wspólnot ludzi świeckich, zwanych beginkami i begardami. Jednak w tym samym czasie narastały tam tendencje do zamknięcia fenomenu chrześcijaństwa w kleszczach doktryny „logiki i użyteczności”. Jeżeli reformiści słusznie zwracali się przeciw moralnym wypaczeniom życia ówczesnych katolików, z drugiej strony wprowadzili ów element „uzasadnienia” dla wiary, która nigdy dotąd nie potrzebowała usprawiedliwiać się ze swego istnienia.
To napięcie wyzwoliło się w połowie XVI w., kiedy to ludność Gandawy, podobnie jak innych miast flandryjskich, wypędziła poza swe mury zakonników: franciszkanów, dominikanów, augustianów. Mieszczanie nie chcieli tolerować „obiboków”, którzy nic nie robią, tylko się modlą. W 1566 r. przez miasta Niderlandów przeszła kalwińska furia palenia i rozbijania na kawałki obrazów i rzeźb po kościołach. „Logicznemu” Bogu nie są one potrzebne – uważali obrazoburcy. A skoro nie ma dla nich uzasadnienia, powinny ulec zniszczeniu. W Gandawie ocalał tylko ołtarz braci van Eyck. Jakiś przytomny kościelny ukrył go w wieży parafialnej świątyni. Dzięki temu Adorację Baranka mistycznego możemy tam dzisiaj podziwiać jako arcydzieło światowej kultury. A także jako wyraz kontaktu człowieka z pięknem nie z tego świata.
 
Racjonalna religijność
Niderlandzki bunt przeciw Kościołowi zgniotła w końcu brutalna siła wojsk hiszpańskich Habsburgów. Kalwińscy mieszczanie Gandawy i innych miast, wypędzeni przez zwycięzców, uszli na północ Niderlandów, której nie udało się pokonać katolickim monarchom. Tam zbudowali potęgę Holandii. W hiszpańskiej części Niderlandów wszystko pozornie wróciło do normy. Znowu pojawili się tam zakonnicy, adorowano obrazy, mnożyły się katolickie bractwa i zakłady dobroczynne. Ale była to już religijność skażona myśleniem w kategoriach „użyteczności”. Tym razem nadrzędną dla wiary ideą – zgodnie z zasadami zwycięskiej kontrreformacji – stało się zachowanie doktryny. Już nie wystarczało, że belgijski katolik dziękuje Bogu za stworzenie świata: tenże katolik miał być odtąd skutecznym narzędziem w walce z naporem protestantyzmu.
Model ten działał aż do połowy XIX w., kiedy to w Belgii dokonano równouprawnienia ewangelików. Belgijscy katolicy, którzy odtąd nie musieli już pokazywać protestantom, jak są „silni, zwarci i gotowi”, stracili nagle naczelną motywację do religijnego działania. Przynajmniej tak to sobie wyobrażali. Pierwotny odruch dziękczynienia był już w nich osłabiony kilkoma wiekami urabiania w „nowożytnym” duchu. Do tego doszła potężna dawka racjonalizmu, serwowanego przez Oświecenie.
Stąd wziął się typowo mieszczański, ambiwalentny stosunek do własnego wyznania. Kupcy Gandawy – w XIX w. prawie bez wyjątku katolickiej – co niedziela chodzili do kościoła, gdzie w większe święta przed ołtarzem, na klęcząco, prezentowali broń żołnierze. Jednocześnie ci sami kupcy wzruszali z pobłażaniem ramionami, gdy mowa była o katolickich praktykach południa i wschodu Europy. Tam przecież króluje zabobon, my jesteśmy logiczni i racjonalni. Katolicka z nazwy belgijska burżuazja okazała się tu bliźniaczo podobna do mieszczaństwa sąsiedniej kalwińskiej Holandii, z jej panującym Kościołem reformowanym.    
 
Między logiką a trwogą
Resztę tej historii znamy już z własnej wiedzy – bo dotyczy ona czasów nam współczesnych. Logika „wyższej użyteczności” przyniosła w XX-wiecznej Belgii swoje konsekwentne efekty: wzrastający poziom życia, jak również wzrastający poziom bezpieczeństwa spowodowały tam drastyczny spadek religijności. Bo skoro i tak jest dobrze, to po co wysilać się z modłami? W ten sposób typowo kupieckie pytanie: „po co?”, rozmijając się z bezinteresownym poczuciem wiary, skutecznie zagłuszyło potrzebę dziękczynienia, a katolickie kościoły w Belgii zaczęły świecić pustkami.
Ostatnio jednak coś się w tej materii zaczęło się zmieniać. Po zamachach w Brukseli w radykalny sposób obniżył się poziom belgijskiego poczucia stabilizacji. Czy wpłynie to na sferę ducha, zgodnie ze staropolskim przysłowiem: „Gdy trwoga, to do Boga”? Trudno to dzisiaj powiedzieć: takie zmiany nie dokonują się z dnia na dzień.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki