Logo Przewdonik Katolicki

Uleczyć ciało i duszę

Urszula Kacprzak
św. Józef Moscati / fot. Wikipedia

W Neapolu Józefa Moscatiego znali wszyscy. Był niepokorny, ciągle przekraczający granice nauki, obyczajów, a zwłaszcza miłości. Wulkan energii, którego nie zdołał zatrzymać nawet wybuch Wezuwiusza.

Według pierwszego spisu ludności z 1861 r., Neapol – rok wcześniej wcielony do Zjednoczonych Włoch – był największym miastem kraju. Dynamiczny przemysł, a przede wszystkim znakomicie rozwinięta komunikacja morska i lądowa, powodowały napływ ludności, a co za tym idzie narastające problemy. Gotycka katedra św. Januarego, gdzie co jakiś czas ma miejsce cud rozpuszczenia krwi świętego, widziała ze swoich wież nędzę najemnych robotników, łzy portowych dziewek i tysiące biedaków, którzy w wielkim mieście szukali rozmaitego rodzaju szczęścia. A wszystko to ukryte w cieniu pałaców, barokowych kościołów i wspaniałych uniwersytetów. Do tego barwnego miasta w 1884 r. z Benewento, w południowych Włoszech, przeprowadziła się rodzina Moscatich. Franciszek i Róża mieli w sumie dziewięcioro dzieci. Siódmy z kolei, Józef, przyszedł na świat 25 lipca 1880 r. Chłopak z doskonałymi wynikami ukończył Liceum Klasyczne Wiktora Emmanuela i rozpoczął studia medyczne. Wybór profesji zdeterminował wypadek brata, którego cierpieniom i śmierci przyglądał się dwunastoletni Józef. Na pierwszym roku studiów przeżył śmierć ojca, a jako lekarz pozostał bezsilny wobec cierpiącej na cukrzycę matki. Nieprzeciętnie zdolny, skupiony na pracy, nieustannie pomnażał talent naukowy. Praca wieńcząca studia Urogeneza wątrobowa przekonała środowisko lekarskie, że ma do czynienia z umysłem wybitnym. Tymczasem młody medyk spotykał się z niechęcią i lekceważeniem ze strony rozlicznych kolegów po fachu.
 
Przypatrzcie się powołaniu waszemu
Rodzina Moscatich, za sprawą pracy ojca–urzędnika, co kilka lat zmieniała miejsce zamieszkania. Żyli zwyczajnie, głęboko zakorzenieni w wierze nie utracili nic z pogodnego i nieco wybuchowego charakteru południowców. Taki był także Józef, kochający życie, naukę, ludzi, nieco nerwowy, a przy tym bezkompromisowy w sprawach moralnych. I to właśnie stało się powodem konfliktów w środowisku lekarskim. Jeśli wydaje nam się, że chrześcijaństwo jest dziś odrzucane przez naukowców bardziej niż kiedykolwiek, warto wspomnieć, że przełom wieku XIX i XX w. niewiele obecnym czasom ustępuje. Środowisko naukowe, w tym także lekarskie, przesycone było pozytywistycznymi ideami gloryfikującymi ludzki umysł jako jedyne źródło poznania. Wśród medyków aż roiło się przeciwników Kościoła. Moscati uważany był więc przez wielu za fanatyka religijnego i bigotę. Nie jest też tajemnicą, że grupy masońskie były mu niechętne, a nawet wrogie. Podobnie jak dzisiaj szeroko promowana była idea zepchnięcia wiary wyłącznie do sfery prywatnej, bez wpływu na życie zawodowe i społeczne. W przypadku Mascatiego okazało się to niemożliwe. Kiedy jako nastolatek bezradnie przyglądał się cierpieniom umierającego brata, odkrył cel i sens swojego życia. Zrozumiał, że nie da się wyleczyć ciała bez uzdrowienia jego duszy.
Papież Jan Paweł II, podczas kanonizacji (Józef Moscati został beatyfikowany przez Pawła VI 16 listopada 1975 r., a kanonizowany 25 października 1987 r.) z zachwytem mówił o nim jako o świeckim, który doskonale rozpoznał swoje powołanie i skutecznie je wypełnił: „dzięki wierze nadał swoim zobowiązaniom zawodowym nową jakość, tak charakterystyczną dla prawdziwego świeckiego chrześcijanina. Dzięki temu zawodowemu wymiarowi całe jego życie nabrało harmonii i mógł je przeżywać jako odpowiedź na powołanie, we współpracy ze Stwórcą i Bożym planem odkupienia”.
Na czym konkretnie polegała ta „harmonia”? Dr Moscati każdego ranka starał się słuchać Mszy św. i przyjmować Komunię. Nazywał ją „ładunkiem, który nie ulega wyczerpaniu”. Kiedy szedł do chorych, często nieuleczalnie i bardzo ubogich, jego diagnoza miała charakter całościowy. Nie pytał wyłącznie o stan organów i tkanek, pytał o stan duszy, życie sakramentalne, modlitwę, a także o warunki materialne. Na receptach często znajdowały się nie tylko leki, ale również produkty spożywcze, na które rodzona siostra doktora, Nina przeznaczała dochody brata i roznosiła pod wskazane adresy. 
Znana jest historia śmiertelnie chorego tenora Enrico Cruso, któremu Moscati jako jedyne lekarstwo zalecił przyjęcie sakramentu chorych i towarzyszył mu aż do śmierci.
Jeden z jego współpracowników, Gaetano Quagliariello wspominał: „Szpital stał się jego domem, miłością, sanktuarium. Jego dom stał się celem nieustannej pielgrzymki chorych ze wszystkich warstw społecznych (...). Szli do niego pełni nadziei, a często otrzymywali nie tylko zdrowie ciała, ale także uzdrowienie duszy”.
Współpracownicy i pacjenci mówili wprost o niebywałej intuicji z jaką wyczuwał i rozpoznawał źródło choroby i określał rokowania. Bezbłędnie zrobił to także w stosunku do samego siebie. Historia jego śmierci powtarzana jest w Neapolu niemal jak legenda.
 
Wielki Wtorek, 12 kwietnia 1927 r., dr Moscati rozpoczął Eucharystią. Po śniadaniu i przekazaniu siostrze sprawunków poszedł jak co dzień do szpitala. Doktor po skończonym dyżurze spieszył się do chorych, którzy tradycyjnie ustawili się pod jego domem. Po drodze zaczepił Magdalenę Aloi, sąsiadkę, która kiedyś opiekowała się jego nieżyjącą już matką. Wymienili kilka zdań. Kobieta śmiała się z jego dziwnej prośby.
Po powrocie dr Moscati przyjął kilku pacjentów. O godzinie 15 poczuł się słabo. Gdy domownicy na dźwięk dzwonka zbiegli się do gabinetu, już nie żył. Panna Aloi zaś stała zmieszana wśród zebranych. W drodze do szpitala dr Moscati prosił ją, by po godz. 15 przyszła pocieszyć Ninę po jego śmierci.
Podobne świadectwo złożył wyleczony przez Józefa zakonnik, którego osiem dni wcześniej doktor wspierał słowami: „Ojcze, proszę nie tracić nadziei, za osiem dni powróci zdrowie, a pierwszą mszę proszę odprawić za moją duszę”.
 
Próba kręgosłupa
O tym, kim naprawdę jesteśmy najłatwiej przekonać się w sytuacjach skrajnych, kiedy postępujemy intuicyjnie. To nic innego jak poddanie próbie kręgosłupa moralnego. Jak przeszedł ją Józef?  Przyjrzyjmy się wydarzeniom z 1906 r. Trzy lata wcześniej Moscati wygrał konkurs na starszego asystenta w Szpitalu Zjednoczenia. Jedna z filii tej placówki znajdowała się w małej wiosce Torre del Greco nieopodal Neapolu, a zaledwie sześć kilometrów od krateru Wezuwiusza. W budynku mieszkali przede wszystkim starcy i paralitycy. Gdy doszło do erupcji wulkanu, Józef ryzykując życie wyprowadził chorych z walącego się budynku. Kilka minut po przeniesieniu ostatniej osoby oddział był już tylko górą gruzu. To wydarzenie zostało znakomicie przedstawione w filmie Giacomo Campiottiego Giuseppe Moscati. L'amore che guarisce (polski tytuł: Święty Józef Moscati. Lekarz ubogich) z 2007 r.  Podobnie jak dramatyczny okres w historii Neapolu jakim był wybuch epidemii cholery w 1911 r., w czasie którego Józef nie tylko pielęgnował umierających, ale przede wszystkim zastosował skuteczną profilaktykę. Dzięki temu znacznie ograniczono rozprzestrzenianie się choroby.
 
„O śmierci będę twoją śmiercią” (O mors ero mors tua), te słowa dr Józef Moscati kazał umieścić w sali, gdzie dokonywano sekcji zwłok. Nad nimi zawiesił krucyfiks. To zdanie pokazuje, że w życiu miał tylko jednego poważnego przeciwnika – śmierć ciała i ducha.
Neapolitański kardynał Alessio Ascalesi po śmierci Józefa przyznał: „Profesor wydawał się być bardziej w niebie niż na ziemi. Na jego spotkanie wyszli nie ci, których ciała wyleczył, ale ci, którym ocalił dusze”.  

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki