Trudno opisać radość Chorwatów na wiadomość, że relikwie jednego z trójki ich świętych zostaną na kilka dni przewiezione do stolicy kraju Zagrzebia. Podejrzewam, że nie mniejsza towarzyszyła św. Leopoldowi, chorwackiemu kapucynowi, który bardzo chciał pracować i umrzeć w swojej ojczyźnie. Dzięki Bogu i pokorze świętego pragnienie zakonnika się nie spełniło i dlatego mamy dziś wspaniałego wstawiennika w niebie – wzór dla spowiadających i spowiedników – jak mówi o nim papież Franciszek w bulli na Jubileusz Miłosierdzia. A wszystko zaczęło się właśnie od spowiedzi.
Służyć jedności
„Zrobiłem coś złego!“ – niespełna ośmioletni chłopiec wyszlochał w rękaw swojej siostry. Rozzłoszczona dziewczyna zaprowadziła go do proboszcza na spowiedź, ale i ten nie przyjął go łagodnie. „Boże, dlaczego ksiądz tak srogo mnie osądził – żalił się chłopiec w kościele. Kiedy zostanę księdzem, będę inaczej spowiadał“ – zapowiedział mały Bogdan. Musiał się modlić naprawdę szczerze, bo po kilkunastu latach do jego kofesjonału, nazywanego lożą łagodności ściągały tłumy.
Herceg Novi to rodzinna miejscowość o. Leopolda, leżąca w przepięknej Zatoce Kotorskiej, dziś w granicach Czarnogóry, ale w końcu XIX w. należąca do Monarchii Austro-Węgierskiej, zamieszkała w większości przez prawosławnych Serbów i w części przez katolickich Chorwatów. Św. Leopold, a faktycznie Bogdan, urodził się 12 maja 1866 r., jako ostatnie z dwunastki dzieci Karoliny i Piotra Mandiciów. Rodzice mieli kilka łodzi rybackich, ale zawirowania historyczne sprawiły, że stracili cały majątek. Ubóstwo jeszcze bardziej zbliżyło ich do Boga. Chłopiec codziennie wędrował z ojcem na poranną Mszę św., ale z coraz większą ciekawością obserwował pracę niewielkiej wspólnoty kapucynów, których i wyznawcy prawosławia darzyli wielkim szacunkiem. Skoro ta wspólnota potrafiła pojednać zwaśnionych sąsiadów, młody Bogdan, który już dawno odkrył w sobie powołanie do kapłaństwa, postanowił, że właśnie w tym zgromadzeniu będzie realizował swoje misjonarskie powołanie zbliżania do siebie Zachodu ze Wschodem i jak mawiał „poświęci się dla zbawienia tych biednych i nieszczęśliwych ludzi“ oraz dla jedności Kościoła.
Jako 16-latek zostawia dom i wyjeżdża do Włoch. Po studiach filozoficznych w Padwie i teologicznych w Wenecji w 1890 r. otrzymuje święcenia kapłańskie. Od razu prosi przełożonych o wysłanie do ojczyzny, ale ci podejmują inną decyzję, jak się okaże zbawienną nie tylko dla samego zakonnika: „Na pewien czas pojedziesz do Padwy“. Już nie Bogdan, ale Leopold przyjmuje ją w posłuszeństwie, nie wiedząc jeszcze, że za życia już nigdy nie wróci do ojczyzny. Z powodu niewyraźnej wymowy, niskiego wzrostu (135 cm) i utykania akceptuje decyzje przełożonych o odsunięciu go od pracy duszpasterskiej, przyjmując dyżury w konfesjonale.
Jedyny sprzeciw
Sprzeciwia się tylko raz, kiedy władze włoskie sugerują mu „dobrowolne“ przyjęcie obywatelstwa. Odmawia. „Krew nie woda“ – miał powiedzieć, co znaczyło, że ojczyzny się nie zmienia. Ponieważ Chorwacja była wówczas pod panowaniem Austro-Węgier, które walczyły z Italią, młody Leopold stał się wrogiem kraju, w którym pracował, i musiał ponieść karę (w czasie I wojny światowej przez rok przetrzymywany był w więzieniu). Przez kilka lat przenoszono go z miejsca na miejsce, w końcu jednak uparci penitenci o. Leopolda zmusili swojego biskupa do zwrócenia im ich spowiednika. I tak kolejka pod jego celą znowu zaczęła się wydłużać, a malutki zakonnik witał swoich przyjaciół, powtarzając: „Przyjdź tu znowu, będę czekał“ i „Vjeruj!“ (Wierz).
Św. Leopold prawie 40 lat spędził na słuchaniu spowiedzi, stosując jednak zupełnie inne podejście do penitenta niż słynny zakonnik z Pietrelciny. Nigdy nie krzyczał, rozmawiał łagodnie i z przyjaźnią, a na zarzut, że jest zbyt miłosierny, odpowiadał, pokazując na krzyż: „A co z Nim, który przecież za nas oddał życie?“.
Do maleńkiej, dusznej celi ojca Leopolda w Padwie, będącej jego konfesjonałem, jeszcze za jego życia ustawiały się kolejki. Jednak takiej, jaka stworzyła się przed wejściem do zagrzebskiej archiktedry, w której zostało wystawione ciało świętego, nikt jeszcze nie widział, nawet przy okazji otwierania kolejnego supermarketu. Ku zaskoczeniu mediów przez dwa dni w kierunku placu katedralnego płynął tłum wiernych, w ciszy czekając na moment modlitwy przy oszkolonej trumnie zmarłego w 1942 r. zakonnika, którego ciało w niewytłumaczalny sposób do dziś nie uległo rozkładowi. Co, oprócz ciekawości, przyciągnęło prawie 200 tys. Chorwatów do swojego świętego?
„Nie ma ani jednego świadectwa o tym, aby św. Leopold niecierpliwił się, krzyczał – mówi Radiu Watykańskiemu o. Giovanni Gusella, rektor sanktuarium św. Leopolda w Padwie. Zakonnik przyjmował bogatych i biednych, profesorów i sprzątaczki. Słuchał spowiedzi do piętnastu godzin dziennie i zwykle nie potrzebował wielu słów, bo potrafił czytać w sumieniach. Ale nic za darmo. „Zbawienie dusz kosztuje – mawiał o. Pio, jego współbrat. Obaj płacili wiele. O. Leopold chorował na raka, przez całe życie cierpiał fizycznie z powodu kalectwa. To wszystko ofiarował w intencji jedności Kościoła i swoich penitentów. Kiedy go oskarżano, że zadaje zbyt lekkie pokuty nawet za najcięższe grzechy, odpowiadał: „Pokuty odprawiam ja”. O. Leopold był dobrze znany i w innych częściach Włoch. Kiedy w latach czterdziestych do o. Pio przychodzili penitenci z Padwy, krzyczał do nich z daleka: „Po co tu do mnie przyjeżdżacie, skoro macie ojca Leopolda! Idźcie do ojca Leopolda!”.
Porusza nawet po śmierci
No i szli. W przeddzień śmierci święty z Padwy tradycyjnie wyspowiadał w swoim „salonie miłosierdzia“ pietnaście osób, a następnego dnia, przygotowując się do odprawienia porannej Mszy św., zmarł, wypowiadając swoje ostatnie słowa „Zdravo Kraljice“ (Witaj Królowo). 2 maja 1976 r. w Rzymie o. Leopold Bogdan Mandić został ogłoszony błogosławionym. Decyzję papieża Pawła VI potwierdził 16 października 1983 r. papież św. Jan Paweł II, który wyniósł kapucyna na ołtarze.
Przyczynił się do tego przypadek cudownego uzdrowienia Elzy z Rovigo, u której 16 kwietnia 1946 r. wykryto stan zapalny jamy brzusznej, niemożliwy do wyleczenia. Kobieta postanowiła odprawić Nowennę do Matki Bożej z Lendinari w intencji uzdrowienia. Proboszcz zaproponował dołączenie modlitwy do o. Leopolda. Tak też zrobiła. Przed końcem nowenny nieżyjący od dwóch lat kapucyn przyszedł do kobiety, pytając, czy chce wyzdrowieć 12 września we wspomnienie Matki Bożej. „Tak, chcę!“ – odpowiedziała kobieta. Następnego dnia jej stan się pogorszył, a jednak kazała się zanieść do sanktuarium. Kiedy wróciła, wiedziała, że jest zdrowa. „Czy widzieliście o. Leopolda? – pytała zdziwionyh domowników. Lekarz, który zjawił się na miejscu, stwierdził, że Elza nie majaczy i nie jest to chwilowa poprawa zdrowia przed śmiercią, tylko całkowite uzdrowienie. Resztę życia kobieta spędziła na służbie w sierocińcu „Mały dom“ założonym przez o. Leopolda w Rovigo.
Trzeba przyznać, że wizyta relikwii św. o. Leopolda w Zagrzebiu spowodowała duchowe trzęsienie ziemi w tym kraju. „Jestem zafascynowany tak wielką wiarą w Boga“ – komentował powitanie relikwii w archikatedrze zagrzebskiej metropolita zagrzebski i lublanski Serbskiej Cerkwii Prawosławnej Porfiry. Również media nie spodziewały się tak licznego odzewu mieszkańców, co świadczy tylko o jednym: przyznanie się do wiary mimo ataków medialnych (np. wyśmiewania i oskarżania wiernych o oddawanie czci mumii) zdaniem Borisa Becka, jednego z komentatorów tego wydarzenia, to dowód na to, że wiara stanowi dziś w Chorwacji niezwykle ważny element, z którym należy się liczyć.
Wszystko wskazuje na to, że to nie Chorwaci przyjęli swojego świętego, tylko kolejny raz to on przyjął ich i znowu czytał w sumieniach, w ciszy przekonując, że „Bóg widzi pragnienie przemiany i naszą wiarę. I to – jak mawiał – wystarcza”. A poza tym spełniło się jego marzenie. Znowu mógł popracować w swojej ojczyźnie.