Logo Przewdonik Katolicki

Życie w oskarżeniu

Szymon Bojdo
Wiera Gran / fot. East News

Jej głos elektryzuje do dziś. Do dziś też nie wiadomo, kim była naprawdę. Sto lat temu urodziła się Wiera Gran.

Nie wiadomo nawet, gdzie dokładnie przyszła na świat, przypuszczalnie w rosyjskim jeszcze wtedy Białymstoku. Do dwóch córek Eliasza Grynberga dołączyła wtedy kolejna – Dwojra. Po pierwszej wojnie światowej przeprowadzają się do Wołomina, gdzie przyszła śpiewaczka kończy szkołę żydowską i powszechną, by następnie przeprowadzić się do Warszawy. Tam uczy się w średniej szkole humanistycznej, a także zdobywa szlify taneczne u Ireny Prusickiej. Poznaje u niej Franciszkę Mann i Stefanię Grodzieńską.
 
Jej pierwszy bal 
„Za kim iść, by prowadził mnie, /Czarował mnie, całował mnie, /Żałował mnie, gdy będę smutną? /Kto z was będzie tym, /Kto z was szczęście da, /Dla kogo walc i ja?”.
W 1934 r. Dwojra przeżyła wypadek samochodowy. Wyszła z niego ze złamaną miednicą i załamaną karierą – w tym momencie musiała zapomnieć już o tańcu, dzięki któremu już jako nastolatka mogła zarabiać na życie. W kącie kawiarni Paradise na Nowym Świecie podśpiewywała refreny utworów granych przez orkiestrę. Ktoś kiedyś zwrócił uwagę: „Kto to jest ten śpiewający chłopak?”. To była ona. Właściciel zaproponował jej śpiew. Przyjęła tę propozycję, bo osierocona przez ojca musiała jakoś zarobić. To śpiewanie ją wybrało, kiedy marzenie o tańcu zostało już zaprzepaszczone. Od tego momentu rozpoczyna się jej pasmo sukcesów. Pierwsze nagrane płyty i pierwsze przeboje. Rozpoczęła pracę dla wytwórni Syrena Electro. Pierwsze tanga śpiewała jako Sylvia Green z towarzyszeniem Orkiestry Gitar Hawajskich. Dojrzewała wraz ze swoim talentem. Mając zaledwie 20 lat, przeprowadziła się do mieszkania przy ul. Hożej 40, a w książce telefonicznej figurowała jako artystka. Kochali się w niej liczni mężczyźni, w tym tuzy tamtych czasów, jak generał Wieniawa-Długoszowski. Miała audycję w Polskim Radiu, protegowana przez Stefanię Grodzieńską i jej męża – Jerzego Jurandota, współpracę z nią rozpoczął Andrzej Włast, poeta i reżyser estradowy, kierujący Wielką Rewią. To on nazwał ją brylantem. W 1938 r. wystąpiła w ostatniej polskiej produkcji w języku jidysz, filmie Bezdomni w reżyserii Aleksandra Martena. Jej przedwojennych aktywności można wymieniać by jeszcze więcej. Zdecydowanie wkroczyła na polską estradę, czarując głębokim głosem, choć wielokrotnie wspominała o swojej nieśmiałości. Wtedy też przybrała estradowy pseudonim Wiera Gran. Ten najbardziej zadziałał spośród kilku, które jakoś nie mogły do niej przylgnąć.
 
To niewiele 
„Nie by rządzić innymi /Ale w domu z swoimi /Sprawiedliwie podzielić się chlebem /Wyjść na drogę i czyste /Witać niebo gwieździste /I spokojnie móc spać pod tym niebem”.
Gdy wybucha wojna, Wiera znajduje się w Warszawie. Choć mogła być i w Paryżu, i w Italii, gdzie proponowano jej wyjazd w obawie przed wojną. Wojną, o której każdy mówił, ale niewielu w nią wierzyło. Do matki, którą od lat opiekował się jeden lekarz, zaczął przychodzić jego syn, przystojny student medycyny, Kazimierz Jezierski. Z początkiem wojny oznajmił, że ucieka na Wschód. Po paru tygodniach wrócił po Wierę i zabrał ją do Druji na Wileńszczyźnie, gdzie został dyrektorem szpitala. Bo ona musiała przeżyć, mówił, ona musi śpiewać. A żeby śpiewać, musiała być w dużym mieście i po kilku miesiącach pomocy mężowi udała się do Lwowa, w którym pod sowieckim nadzorem działały polskie teatry. Tęskniła za matką i siostrami i w listopadzie 1940 r. wróciła do Warszawy przez Kraków, do którego jeździła jeszcze parokrotnie. W Warszawie jednak powstało już getto, w którym zamieszkała, blisko swoich, w marcu 1941 r. Także tam toczyło się artystyczne życie. Gran dostała wiele propozycji. Wybrała kawiarnię Sztuka. Zaczęła jednak występy w Melody Palace w dniu urodzin Führera. I swoich. Śpiewając w getcie, poznała Władysława Szpilmana, którego wciągnęła do pracy przy akompaniowaniu. Trudno sobie wyobrazić to muzykowanie: pośród głodu, trupów, dla konfidentów i ludzi żyjących na skraju człowieczeństwa. Dla sierot zorganizowała coś na kształt sierocińca. Musiała przy tym grać z władzami getta, w tym z Jonasem Turkowem, który organizował w nim działalność rozrywkową. Mimo że była sławna, jak inni musiała robić wszystko, by przetrwać. Nie mogła też nie kontaktować się ze zdrajcami. Tak jak tego pewnego dnia 1942 r., którego dokładnej daty nie pamięta, a którego do końca życia będzie się wstydzić. Gdy z ulicy zgarnął ją i jej kolegę żydowski policjant, by śpiewała dla ludzi z aryjskiej strony. Za pięćset złotych. Getto coraz bardziej się zwężało, a za jego murami czekał Jezierski. To on zorganizował jej ucieczkę, 2 sierpnia 1942 r. Najpierw przez parę miesięcy tułała się po Warszawie, by następnie przenieść się do podwarszawskich Babic. Ukrywając się, nie donosząc kolejnych ciąż… przeżywa wojnę.
 
Słowo przeciwko słowu
Do tego momentu, choć w telegraficznym skrócie, można było kronikarsko relacjonować życie Wiery Gran. Teraz jednak rozpoczyna się seria zagmatwanych wydarzeń, które trudno było ocenić wtedy, a jeszcze trudniej jest teraz. Bo choć za radą Szpilmana, Gran sama zgłosi się do komisji weryfikacyjnej, która miałaby potwierdzić jej niewinność (fakt niewspółpracowania z Niemcami potwierdzą wielokrotnie różni świadkowie i oficjalne instytucje), to sam słynny pianista oskarży ją o zdradę. Jako potężny szef Polskiego Radia skaże ją na banicję. Przez kilka lat próbuje się bronić w Polsce, poślubia Jezierskiego i w 1950 r. wyjeżdża do Izraela. Sama. Zostaje sama, bez rodziny, która zginęła w wojnie i mężczyzny, którego opuściła. Zaczyna śpiewać, wyjeżdża do Paryża, Londynu, Szwecji. W pewnym momencie kończą się jednak jej występy w Izraelu. Turkow długotrwale i mocno oskarża ją bowiem o współpracę z Niemcami. Chce swoich praw dochodzić w sądzie, ale rozprawy są odraczane z powodów proceduralnych. Przestaje śpiewać w latach 70. W 1980 r. wydaje książkę Sztafeta oszczerstw, w której dowodzi swojej niewinności, ale sama rzuca oskarżenia, m.in. na Szpilmana. Do końca życia będzie trwała walka jej słów z innymi słowami. Walka, która doprowadzi ją nieomal do szaleństwa. Taka, która sprawi, że umrze w zapomnieniu w Paryżu. Piękny brylant nie okazał się kryształem, ale tak czy siak cały został pokryty błotem plotek. Pochowano ją w skromnym grobie w 2007 r., a miejsce zostało wykupione na 10 lat.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki