Logo Przewdonik Katolicki

Po prostu mnie kochaj

Ines Krawczyk MChR
Serce dziecka jest proste: lgnie do dobra i boi się zła / fot. Fotolia

„Dobre dziecko jest szczęściem swoich rodziców i odwrotnie; dobrzy rodzice są szczęściem dla dziecka”. Najważniejszym zadaniem w życiu rodziców jest dobre wychowanie swoich dzieci.

Do biegu! Gotowi…
Coraz więcej jest wśród nas rodziców zabieganych, pełnych niepokoju o zapewnienie godziwej przyszłości swoim dzieciom. Na pytanie, dlaczego tak pędzą, odpowiadają z wiarą w to, co mówią: chcę dać mojemu dziecku wszystko, co najlepsze. Muszę inwestować w jego przyszłość. Dlatego muszę poświęcać się, muszę zarabiać, nie mogę spać, nie mogę odpoczywać i… nie mam czasu, by się zatrzymać, by wejść w świat mojego dziecka. Nie mam czasu słuchać opowieści snutych przez jego wyobraźnię. Nie mam czasu podziwiać z nim dobrych wróżek, odważnych królewien i dzielnych rycerzy. Nie mam kiedy opowiadać bajek na dobranoc, pójść do kościoła, modlić się. Nie mam też czasu, by opowiedzieć dziecku o Bogu, o tym, że zawsze jest przy nas i że Anioł Stróż przykrywa nas swoim skrzydłem, by nic nam się złego nie stało.
Nie mam kiedy, bo gdy wracam do domu, dzieci już śpią, a kiedy wychodzę – jeszcze śpią. Ale to wszystko przecież dla nich. Dzieci sąsiadów nie mają tyle co moje. Tak się dla nich staramy.
Zasypia więc dziecko samo, z zakodowanymi w podświadomości walkami, które przegrało w najnowszej grze komputerowej. Z niebezpiecznymi pułapkami, w które wpadło i nikt go z nich nie wyciąga i z odgłosami strzelającej broni wycelowanej wprost w jego serce. Zasypia i zrywa się. Czasami przez sen płacze – albo i nie. Staje się coraz bardziej smutne. Zamyka w swoim „cyfrowym” świecie, który zna, choć nierzadko się go boi. Powoli siłą rzeczy zachowuje się jak bohaterowie z jego dziwnego „świata”.

Dobro i zło
Serce dziecka jest proste: lgnie do dobra i boi się zła. Nawet jeśli nie potrafi o tym powiedzieć, to cieszy się z odnalezienia kryjówki kreta, z wytropienia śladów kuropatwy lub z widoku przemiany gąsienicy w motyla. Tylko że wielu dorosłych nie ma czasu popatrzeć z dzieckiem na to i pozachwycać się wspólnie. Dlatego dziecko skupia się na spotkaniach ze Spidermanem, Konanem Barbarzyńcą i innymi kosmiczno-magicznymi „przyjaciółmi” lub w przypadku dziewczynek, poszerza kolekcję lalek Barbie, Lary Croft albo upiorów z serii Monster High. Ma ich coraz więcej – a tym samym coraz więcej smutku i lęku.
I  dorasta taki mały, samotny człowiek, otoczony iluzją, pozostawiony kosztownym tworom z nachalnej reklamy, domagającym się zainteresowania. Powoli kurczy się jego świat zachwytów nad pięknem, a ogromnieje ten tabletów i komputerów, z mp3 i iPadów. I jeśli za czymś tęskni, to za kolejnym gadżetem, reklamowanym na billboardach. Bo wstydzi się powiedzieć, że tęskni za uwagą taty i przytuleniem mamy. Czy w coś wierzy? Trudno powiedzieć. Może w siebie – choć nie wszyscy.
A można inaczej…
Okazuje się, że można dzieci inaczej wychowywać. Można im poświęcić czas, można je najzwyczajniej w świecie przytulić i zainteresować się ich sprawami. Można przerwać ten kołowrót zabiegania. Można się z niego wyrwać i ruszyć na inne tory – te spokojniejsze, bezpieczniejsze i prawdziwsze, choć nienadążające za ówczesnym światem. Prawda o konieczności kręcenia się w kołowrocie coraz częściej zostaje obalana przez wielu rodziców. Młodzi, odważni i wykształceni – których trudno posądzić o „ciemnogród”, mówią: stop! Tarzają się ze swoimi dziećmi po łące. Rysują wielkie żyrafy i szukają śladów dinozaurów, które ponoć przed chwilą tu przechodziły. Skaczą na skakance, przygotowują kanapki z lwami i kotami, i szczęśliwi bujają w obłokach. Modlą się z nimi i prowadzą je do kościoła. I nie wstydzą się opowiadać, że jest Ktoś, przed Kim zginają kolana, proszą o pomoc, a także przepraszają Go, jeśli zrobią coś złego.
Takich rodziców jest coraz więcej. Napawa to optymizmem i nadzieją, że dziecko znów jest postrzegane jako największy skarb – nie przez to kim jest, ale dlatego, że jest. I jedno jest pewne, że tak właśnie wychowywane dziecko nie pozwoli wejść do swojego chrześcijańskiego domu pogańskiemu światu – bo szczęśliwe oczy dziecka są lustrem nieba, w których co dzień  przeglądają się rodzice.
 



Świadectwo
Czy warto wychowywać dzieci po chrześcijańsku?
Jesteśmy małżeństwem od jedenastu lat. Nasze dzieci: Antosię (10 lat), Marcelinę (6 lat) i Jeremiego (1,5 roku), staramy się wychować po chrześcijańsku. Jako rodzice jesteśmy ich pierwszymi i głównymi wychowawcami. Mamy świadomość, że od nas zależy, w jaki sposób wprowadzimy je w świat wartości, na których opieramy nasze życie i jak będziemy je oswajać z wiarą i religią. Bardzo zależy nam na tym, by ich życie, podobnie jak nasze, opierało się i wzrastało na stabilnym fundamencie wiary.
Cytując ks. Twardowskiego „Święty – to zwykły człowiek a nie jakaś gąsienica dziwaczka”. Tak więc my zwykli rodzice razem ze swoimi dziećmi stawiamy nieudolne kroki w kierunku świętości – tej zwykłej, codziennej. Wiedząc, że dzieci nieświadomie nas naśladują, staramy się swoim przykładem zachęcić je do codziennej modlitwy, czytania Pisma Świętego, korzystania z sakramentów i aktywnego uczestnictwa w życiu parafii. Wiemy, że gdybyśmy poprzestali tylko na słowach, nie przyniosłyby one owoców.
Nasze dzieci od najmłodszych lat uczestniczą we wspólnej rodzinnej modlitwie, stąd też nie jest dla nich niczym nadzwyczajnym przeżegnanie się przed obiadem w restauracji czy zaproszenie do wieczornej modlitwy przebywających w naszym domu gości. Naturalne jest także wspólne czytanie Biblii, czyli „świętych książek” – jak  same mówią.
 
Nasze córki przystąpiły do wczesnej Komunii Świętej, a przygotowania do sakramentów pierwszej spowiedzi i Komunii umocniły duchowo całą naszą rodzinę, włącznie z dziadkami, chrzestnymi i rodzeństwem. Wspominamy ten czas jako wielką łaskę rozbudzenia w nas miłości do Pana Jezusa obecnego  w Eucharystii.
Czujemy, że naszym podstawowym zadaniem jest uczyć dzieci odróżniać dobro od zła, oraz pomagać im wybierać dobro. Dlatego chcemy, aby wiedziały, dlaczego tak postępują, i że jeśli popełnią błąd, mają szansę się poprawić.
W ciągu roku liturgicznego uczestniczymy z dziećmi w nabożeństwach i uroczystościach. Nie przymuszamy ich jednak do niczego. Często same przejmują inicjatywę, zachęcając nas byśmy wstali o szóstej na Roraty lub abyśmy zabrali ich na Pasterkę bądź Triduum Paschalne.
Zdajemy sobie sprawę, że prowadzenie dzieci do Pana Boga nie jest naszą osobistą zasługą. To kwestia łaski, na którą się otwieramy.
Dużym wsparciem w chrześcijańskim wychowaniu dzieci jest wspólnota, do której należymy. Gromadzi ona wiele rodzin, które podobnie jak my, opierają swoje życie na Bogu. Mamy też szczęście do fantastycznych duszpasterzy. Dzięki tym wszystkim osobom doświadczamy ogromnej siły. Szczególnie odczuliśmy ją, kiedy nasz – wówczas roczny syn – przechodził poważną operację.
Jako odpowiedzialni rodzice, chcemy poświęcać dzieciom jak najwięcej czasu. Jeśli trzeba, rezygnujemy z własnych ambicji, aby mieć czas dla nich. Nie chcemy, by inni ludzie wyręczali nas w wychowaniu naszych dzieci – nikt nie zrobi tego lepiej od nas. My  najlepiej znamy swoje dzieci, ich potrzeby, możliwości i talenty. Któż więc jak nie my powinien pomagać im budować poczucie wartości, z którym wkroczą w dorosłe życie, wierząc że Bóg, jako Dobry Ojciec, kocha je jeszcze bardziej niż my, rodzice.
 
Aleksandra i Jarosław Kozianowscy
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki