Jestem zwykłym człowiekiem, lecz staram się myśleć! A może w pewnym momencie, kiedy się nie jest już w młodym czy średnim wieku, chodzi o to, żeby spoglądać na siebie w lustro bez obrzydzenia? To też może być wartość, z którą się kończy wędrówkę ziemską” – pisał w książce Warto być przyzwoitym. Jego ziemska wędrówka zakończyła się 24 kwietnia w wieku 93 lat. I choć jako do końca czynny działacz państwowy miał swoich zwolenników i przeciwników, to jednak nie ulega wątpliwości, że był jedną z najbardziej wyrazistych postaci polskiej polityki.
Z pokolenia wolności
Władysław Bartoszewski był człowiekiem z zupełnie innej, niedzisiejszej epoki. Urodził się w 1922 r. w Warszawie, już w wolnej Polsce, która miała za sobą udane odparcie bolszewickiej nawałnicy. Chodził więc do polskiego stołecznego gimnazjum i liceum, o czym jego przodkowie poddawani rusyfikacji mogli tylko pomarzyć. Sam w filmie dokumentalnym Bartoszewski przyznawał, że kiedy matka mówiła mu, że jest szczęśliwy, bo chodzi do polskiej szkoły, tego szczęścia nie rozumiał, a zrozumiał je dopiero później. Niepodległa Rzeczpospolita, ze wszystkimi swoimi problemami i słabościami, była dla niego i jego pokolenia czymś zupełnie oczywistym. O tym, że nie jest dana raz na zawsze, przekonali się bardzo wcześnie. W roku rozpoczęcia II wojny światowej Władysław Bartoszewski był przecież jeszcze nastolatkiem. Prawdziwym kresem młodości i ekstremalnym egzaminem dojrzałości była dla niego i dla wielu jego rówieśników wojenna rzeczywistość. Nie tylko to, jak się w niej odnaleźć, ale także przeżyć, jednocześnie służąc Polsce. Wojenne doświadczenia ukształtowały w nim etos służby. I ten etos towarzyszył mu do końca życia.
Więzień Auschwitz
Na początku wojny działał w Polskim Czerwonym Krzyżu. W 1940 r. został aresztowany w przypadkowej łapance, a następnie przewieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie nadano mu obozowy numer 4427. Z obozu udało mu się jednak wydostać w 1941 r., prawdopodobnie dzięki staraniom Czerwonego Krzyża. Bartoszewski, który uniknął losu wielu współwięźniów, zaangażował się w walkę konspiracyjną. Został żołnierzem Armii Krajowej, działał w katolickiej organizacji Front Odrodzenia Narodu, która zdecydowanie sprzeciwiała się holokaustowi Żydów. W strukturach Państwa Podziemnego Bartoszewski działał głównie w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. Działał w Radzie Pomocy Żydom „Żegota” i współorganizował dla nich pomoc w czasie powstania w getcie warszawskim w 1943 r. Z kolei w czasie powstania warszawskiego kontynuował działalność informacyjną i propagandową. Jako żołnierz AK został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami oraz Krzyżem Walecznych.
Wróg ludu
W powojennej rzeczywistości Władysław Bartoszewski nie od razu stał się osobą represjonowaną przez władze komunistyczne. Zmieniło się to, gdy związał się z Polskim Stronnictwem Ludowym, któremu szefował Stanisław Mikołajczyk. Aktywność w opozycyjnej partii zwróciła na niego uwagę komunistycznej bezpieki. Został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, następnie zwolniony i ponownie aresztowany aż wreszcie skazany właśnie za szpiegostwo. Z więzienia wyszedł w 1954 r.
i rozpoczął działalność publicystyczną. Przez izraelski instytut Yad Vashem został odznaczony medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Nadal jednak podejmował działania opozycyjne, zwłaszcza nawiązując relacje z emigracją podczas podróży zagranicznych. Współpracował z Radiem Wolna Europa. Na kilka lat objęto go zakazem druku w PRL. Jako osoba związana z „Solidarnością” i wykładowca Towarzystwa Kursów Naukowych, w czasie stanu wojennego został internowany.
Dyplomata
III Rzeczpospolita chętnie korzystała już jednak z wiedzy i doświadczenia Władysława Bartoszewskiego, który w 1995 r. został odznaczony Orderem Orła Białego, a później był także członkiem kapituły tego odznaczenia. Bartoszewski w służbie publicznej potrafił współpracować także z przedstawicielami odległych mu opcji politycznych. Tak było choćby w 1995 r., kiedy to został (wprawdzie na wniosek Lecha Wałęsy) ministrem spraw zagranicznych w rządzie postkomunisty Józefa Oleksego. Jako szef polskiej dyplomacji wygłosił przemówienie w niemieckim parlamencie. Przypomnienie Niemcom przez byłego więźnia Auschwitz ich zbrodni dokonanych na narodzie polskim miało duże znaczenie symboliczne. Ministrem spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski był także w rządzie Jerzego Buzka. W latach 1997–2001 był też senatorem wybranym z list Unii Wolności, ale nie był członkiem tej partii (zresztą jak żadnej innej poza mikołajczykowskim PSL). Przez lata swojej publicznej działalności starał się bowiem kierować sprawami Polski, a nie konkretnej partii. Tak naprawdę zmieniło się to dopiero w ostatnim dziesięcioleciu, kiedy to dość wyraźnie opowiedział się po jednej stronie toczącego się w Polsce politycznego sporu, wspierając Platformę Obywatelską i prezydenta Bronisława Komorowskiego. Warto jednak zauważyć, że wcześniej współpracował z Lechem Kaczyńskim, gdy ten był jeszcze prezydentem Warszawy. Był też potencjalnym kandydatem na szefa dyplomacji w rządzie PiS, gdy premierem był Kazimierz Marcinkiewicz. Władysław Bartoszewski do końca pozostawał w państwowej służbie, będąc pełnomocnikiem Prezesa Rady Ministrów ds. dialogu międzynarodowego najpierw w rządzie Donalda Tuska, a później Ewy Kopacz. Jeszcze kilka dni przed śmiercią ostro komentował wypowiedź szefa FBI, w której James Comey sugerował odpowiedzialność m.in. Polaków za Holokaust.
Po jednej stronie
Właśnie ten specyficzny sposób wypowiadania się i plastyczna gestykulacja były jednymi ze znaków rozpoznawczych Władysława Bartoszewskiego. Mówił z szybkością karabinu maszynowego, często z humorem, ale też nierzadko bardzo ostro. O ile mogło się to sprawdzać w służbie dyplomatycznej, zwłaszcza w dialogu z Niemcami czy Izraelem, o tyle w polityce wewnętrznej budziło już spore kontrowersje. Zdecydowanemu poparciu obozu PO towarzyszyły bardzo ostre wypowiedzi odnoszące się do PiS. Bartoszewski nie przebierał w słowach, mówiąc m.in. o frustratach i dewiantach psychicznych, nekrofilii (w kontekście wykorzystywania katastrofy smoleńskiej do celów politycznych), czy też o doświadczeniu Jarosława Kaczyńskiego w hodowli zwierząt futerkowych (stawiając to w opozycji do bogatego ojcowskiego doświadczenia Bronisława Komorowskiego). Te obraźliwe słowa podgrzewały i tak już bardzo gorącą polityczną atmosferę. Wszystko to sprawiło, że z jednej strony obóz rządzący i przychylne mu media uczyniły z Władysława Bartoszewskiego pomnikowy i nienaruszalny autorytet, a z drugiej strony doprowadziło to choćby do niedopuszczalnych scen „wybuczania” Bartoszewskiego przy okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Przedmiotem sporu stał się tytuł profesora, który Władysławowi Bartoszewskiemu nadała niemiecka uczelnia. W rzeczywistości nie ukończył studiów, chociaż zdążył złożyć pracę magisterską przed wyrzuceniem z uczelni. Trudno w tym wszystkim nie odnieść wrażenia, że Bartoszewski, uchodzący za rozważnego i doświadczonego polityka, stanął po jednej ze stron na froncie bezpardonowej politycznej wojny. Jednak nawet te ostatnie lata, towarzyszące im kontrowersje i słowa, jakie padły z różnych stron, nie zmieniają faktu, że odszedł człowiek, dla którego patriotyzm nie był tylko sloganem. A takich osób w polskim życiu publicznym jest dziś, niestety, coraz mniej.