Pochodzi Pan ze Śląska, a Śląsk kojarzy się z pielgrzymkami mężczyzn do Piekar Śląskich. Dlaczego zatem stawia Pan w swojej książce tezę, że duchowość mężczyzn kuleje?
– Odbieram to przez pryzmat swojej diecezji bielsko-żywieckiej. Kościół jest raczej „żeńskokatolicki”, jego trzon stanowią kobiety, widać je w kościele np. na Mszy św. Moje ostatnie doświadczenie z Triduum Paschalnego jest takie, że 80 proc. osób w kościele stanowiły kobiety, a mężczyzn było niewielu.
I wszyscy byli przy ołtarzu.
– Tak, a jeśli „na kościele” siedział jakiś mężczyzna, to przysypiał sobie na kolejnym czytaniu czy przy homilii. To mnie zabolało, że hierarchię stanowią mężczyźni, ale bez kobiet Kościół by tak naprawdę nie istniał. Chciałem złamać ten stereotyp, że Kościół to miejsce tylko dla kobiet, jeśli chodzi o kółko różańcowe, Mszę św. Jest to też miejsce pełne pasji także dla mężczyzn, nie tylko takie, które mogłoby posłużyć jako tło reklamy pewnego napoju energetycznego: „padłeś-powstań-Msza Święta”, ale to całe nasze życie z Chrystusem, które można wspaniale przeżyć.
Czyli do tych Piekar mężczyźni przyjeżdżają raz w roku, a potem się nie pojawiają?
– W Czechowicach-Dziedzicach, gdzie mieszkam, jest też kopalnia węgla kamiennego, tam często widać górników w kościele przy kopalni, szczególnie 4 grudnia, na św. Barbary. Ksiądz, który w naszej diecezji organizował Ekstremalną Drogę Krzyżową, mówił, że pojawiło się na niej wielu panów, nieśli krzyże, nie wstydzili się swojej wiary i on im powiedział, że chciałby, żeby ich na co dzień było widać. Kolokwialnie mówiąc, często wydaje się, że bycie w Kościele to taki obciach, trudno się przyznać w swoich środowiskach: w szkole, na studiach, w pracy, że chodzi się do kościoła, działa się w ruchu Światło-Życie.
Myśli Pan, że młodzi mężczyźni mogą jeszcze coś zaczerpnąć z Kościoła?
– Popatrzmy choćby na osobę Jezusa Chrystusa, szczególnie w Wielki Piątek, w czasie Drogi krzyżowej mogliśmy zobaczyć jego męstwo, odwagę, siłę, jest to dla nas wzór. Podobną postacią jest św. Józef. Ostatnio rozmawiałem z moją znajomą, która stwierdziła, przepraszam znów za kolokwializm, że w Kościele wychowujemy sobie takie ciapy, zniewieściałych chłopaków. To duże uogólnienie i uważam, że nie musi tak być. Jestem w Ruchu Światło-Życie, który jeśli jest dobrze prowadzony, potrafi w podejściu do kobiet, w przygodach, w niesieniu codziennego krzyża, wykształcić w młodym człowieku męstwo, odwagę i siłę. To przychodzi z doświadczeniem. Dlatego właśnie powstała moja książka, bo jest wiele publikacji, które opisują ten temat teoretycznie. Ja natomiast skupiłem się na praktycznych aspektach tego tematu. Jeśli przedstawiam historię komandosa czy ratownika GOPR-u, który chodzi do kościoła, to jest to zupełnie inne myślenie i może ono przyciągnąć młodych chłopaków do wiary.
Wymienilibyśmy pewnie wiele wzorów świętych, którzy uczą męstwa, ale czy obecnie w świecie nie jest raczej tak, że przekonuje się mężczyzn, że nie warto się wychylać, lepiej być politycznie poprawnym, nienarzucać się?
– Zgadza się, to widać na co dzień. Brak męskości bierze się z wielu względów. Żyjemy w kulturze, gdzie rzeczywiście jest atakowana rodzina, niszczy ją brak czasu dla siebie. Mam takie doświadczenie: mój tata był górnikiem, często chodził na nocki, czyli pracował od północy do dziewiątej rano, a potem cały dzień spał. Brakowało go. Wydaje mi się właśnie, że w dzisiejszym świecie rodzina przechodzi na dalszy plan, a najważniejsza staje się praca. Wychowanie jest przecież bardzo istotne, szczególnie dla młodego chłopca ważny jest obecny przy nim ojciec, obraz Boga tworzymy często na podstawie obrazu naszego ojca. Nie potrafimy sobie poradzić z oczywistym kryzysem ojcostwa, bo pogubiliśmy się i nie wiemy, co jest najważniejsze. Żal mi osób, które obserwuję, a które mają problemy ze swoimi ojcami i rodzinami, jestem przekonany, że w Chrystusie można znaleźć odpowiedź na te kryzysy.
Nie dziwi mnie, że gdy ktoś ma zły wzór ojca, to chce stać się inny niż on, ale często są to ucieczki w jeszcze gorsze problemy.
– Niektóre błędy powtarzamy nieświadomie, bo dużo postaw wdrukowuje się w naszą psychikę i nie mamy na nie wpływu. Chwała Bogu za to, że jest coraz więcej miejsc, w których mężczyzna może pracować nad swoimi problemami: grupy psychoterapeutyczne, wspólnoty, także posiadanie wiernego przyjaciela pomaga przejść wiele trudności. Ucieczka nie jest dobrą sprawą, ale jeśli ktoś dostrzeże, że ma w sobie taką tendencję do ucieczek, to świadomość tego może być wielkim darem. Sam miałem taką sytuację, że przeżywałem trudne chwile i miałem wrażenie, że Bóg dociska mnie jak mufkę. Jednak po czasie zauważyłem, że była to dla mnie szansa, żeby coś w swoim życiu zmienić.
Nie obawia się Pan, że kładąc nacisk na męskość, w aspekcie zostanie Pan posądzony o terapeutyzację duchowości?
– Zawsze trzeba patrzeć na całość. Tak jak działa w nas wspólnie wiara i rozum, tak łączą się również wiara i emocje. Nie można tego oddzielać, bo wiara ma być całym naszym życiem i w zrównoważony sposób łączy się z psychiką, emocjami, męstwem. Trzeba tu znaleźć złoty środek.
Odwracając pytanie: czy zatem rozpoczęcie pracy ze swoją męskością może przyczynić się do podjęcia pracy nad swoją wiarą?
– W mojej książce opisuję historię Pawła Szali, który był w grupie SPAT Nowy Targ. Jest to grupa rekonstrukcyjna, wzorująca się na oddziałach antyterrorystycznych. Powiedział mi, że właśnie tam odnalazł Pana Boga. Ja jestem miłośnikiem wypraw górskich. Gdy tylko przychodzi wiosna, przynajmniej raz w tygodniu jestem w górach, bo mam blisko. W tym doświadczeniu trudnych spraw, wycieczek, wspinaczki także odkryłem Boga. Również w cierpieniu – w zeszłym roku, kiedy szedłem na Granaty, a była to ciężka trasa, 2200 metrów n.p.m. szliśmy z Murowańca koło stawu i wtedy pojawiły się u mnie problemy z biodrem. Już mieliśmy wzywać TOPR, ale postanowiliśmy spokojnie zejść na dół. To jest też takie doświadczenie męskości, które nam daje Pan Bóg. W życiu też tak jest, że mimo trudności trzeba iść do przodu. W górach widać potęgę Boga, a te męskie przygody, niesienie codziennego krzyża, mogą podbudować naszą wiarę.
Myślę, że niektórzy boją się takiego obrazu: męskości jako umartwienia, cierpienia, mężnego znoszenia bólu, stawiania czoła przeciwnościom.
– W dzisiejszym świecie jest taki stereotyp „prawdziwego mężczyzny”, macho, który codziennie chodzi na siłownię, ma wielkie bicepsy i idzie po trupach do celu. Jednak bycie prawdziwym mężczyzną to według mnie bycie prawdziwym sobą. Ja jestem osobą wrażliwą, nie ukrywam tego, że raz po raz zdarzy mi się płakać z jakiegoś powodu, np. nad jakąś osobą. Czy męskość jest trudna? Przecież życie też nie jest usłane różami. Gdy jednak uciekamy od pewnych spraw, to w przyszłości może się okazać, że wrócą one do nas z podwójną siłą.
Wrócę do kwestii kobiet, na które – jak Pan zauważył – nastawiona jest nasza pobożność. Czy zatem to kobiety nie powinny wymagać od mężczyzn, by dążyli do ideału?
– Jest przecież nawet taka piosenka: „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy…”. Brakuje tego, widać, że kobieta często zastępuje mężczyznę w niektórych sprawach i odwrotnie. Napisałem jednak książkę głównie dla młodych chłopaków, by czerpali z niej przekonanie, że bycie w Kościele nie jest obciachem.
Co może ich przekonać?
– Opisuję na przykład policjanta, który każdego dnia widzi zło: ojca, który bije dzieci, zabójstwa; strażaka, który widzi piekło płonących domów. Rozmawiałem z żołnierzem i najemnikiem, który w warunkach wyższej konieczności musi złamać przykazanie „nie zabijaj!”. Ich wszystkich łączy jednak wiara w Chrystusa i to, że swoje pasjonujące życie wiążą z wiarą, patrzą na nią przez pryzmat w pełni męskich doświadczeń.
Cenną rzeczą jest również to, że ci mężczyźni nie chwalą się tylko, jacy są odważni, męscy i brawurowi, ale przyznają się też do swoich słabości.
– Słabość w chrześcijaństwie jest ważną sprawą, uczy pokory. Dzięki niej możemy później decydować, czy możemy wziąć coś na swoje barki. Przyznawanie się do słabości jest bardzo męskie według mnie, pokazuje to wtedy, że jesteśmy prawdziwi, i jest to bardzo piękne.
Pana rozmówcy są bardzo nietuzinkowi: policjant, strażak, ratownik górski. Myślę o takim pracowniku korporacji, który pracuje od ósmej do szesnastej i nie ma na co dzień okazji do pobiegania z bronią czy ekstremalnej wspinaczki po górach.
– Ale i w korporacjach jest wielu prawdziwych mężczyzn. Można zresztą znaleźć całkiem niezłe substytuty takiej aktywności. Kto ma blisko, może pojechać w góry, ale w każdym większym mieście jest też ścianka wspinaczkowa. Są grupy rekonstrukcyjne, drużyny sportowe. To nie jest oczywiście niezbędne, bo jedna osoba może odnaleźć swoją męskość w grupie odwzorowującej działania antyterrorystów, a inna w czytaniu książek, w spacerach, w pasji kolarskiej. W Polsce jest 38 mln ludzi, w tym 48 proc. mężczyzn, każdy z nich musi odnaleźć to, co mu najbardziej odpowiada.
Mężczyźni jednak często chcą zaimponować sobie nawzajem. Czym zaimponowali Panu wymienieni rozmówcy?
– Na początku ta książka miała być tylko o antyterrorystach i komandosach, ale ze względów bezpieczeństwa nie mogli oni w niej wystąpić w takiej liczbie, w jakiej chciałem. O, dajmy na to, Janie Kowalskim z GROMU, który zginął w czasie akcji, nie dowiesz się raczej z serwisu informacyjnego w telewizji, oni narażają swoje życie, żeby ktoś mógł żyć. Oni mogą zabić człowieka, ale robią to po pierwsze w ostateczności, a poza tym likwidując terrorystę, ocalają czasem dziesiątki innych ludzi. Faceci, z którymi rozmawiałem, naprawdę mi imponowali. Nie są oni herosami, żyją, wykonują swoje zawody, mają rodziny, są normalnymi ludźmi. Poza tym wiedzą też, Komu powierzyć swoje życie.
Mateusz Pietrzak – student Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego w Bielsku-Białej, animator Ruchu Światło-Życie. Zajmuje się teologią mediów, autor książki Boża Kompania.