Logo Przewdonik Katolicki

Jedyny w swoim rodzaju

Dominik Robakowski
Utrata chorągwi mogła powodować zbiorową panikę i chaotyczny odwrót / fot. R. Woźniak

Choć widujemy je tylko od święta, to jednak zdążyły nam spowszednieć. Sztandary, bo o nich mowa, kryją jednak ciekawą tajemnicę.

Jesienią 1965 r. pani Helena postanowiła w końcu zrobić porządek ze swoim starym tapczanem. Najmniej sentymentu miała do walcowatej poduszki. Była ona twarda i niewygodna, zupełnie inna niż te, które od czasu do czasu można było zobaczyć w sklepie. Wałek był już wysłużony, gdyż warszawianka znalazła go jeszcze w ruinach kamienicy, w której mieszkała w czasie wojny – czymś trzeba było uzupełnić prowizoryczne meble. Pani Helena chciała już jednak zapomnieć o biedzie i wspomnianą poduszkę rozpruła. W środku znajdował się jakiś kolorowy zwój płótna. Kobieta powoli zaczęła odczytywać wyszyty złotą nicią napis: „Honor i Ojczyzna”.
Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że jest to sztandar 20 pułku kawalerii, który Niemcy rozbili 11 września na przedpolach Warszawy. Na szczęście w ostatniej chwili z okrążenia udało się wymknąć trzem podoficerom. Przeprawiwszy się przez Wisłę,  ukryli  oni sztandar w jednej z kamienic. Pech chciał, że jeszcze w czasie oblężenia stolicy budynek runął, a znak pułkowy uznano za zniszczony. Na szczęście okazało się to nieprawdą, gdyż miesiąc później odnalazł go Edward Modzelewski, który wraz z żoną zaopiekował się znaleziskiem. To właśnie wtedy sztandar wszyto w wałek tapczanu. Dzięki temu był on bezpieczny aż do wybuchu powstania, gdy ewakuująca się rodzina schowała go w piwnicy domu przy ul. Poznańskiej. Budynek został zniszczony przez Niemców, a sztandar znów uznano za stracony. Na szczęście jednej z warszawianek spodobała się wystająca z gruzowiska poduszka.
Historia, która wydarzyła się przed pięćdziesięciu laty, wcale nie jest wyjątkowa, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Polscy żołnierze nawet w obliczu ogromnej przewagi wroga robili wszystko, aby sztandary nie dostały się w niemieckie ręce. Część znaków pułkowych bezpiecznie przekroczyła granicę rumuńską i węgierską, inne trafiły na Zachód, dzięki poświęceniu kurierów. Najczęściej jednak sztandary pośpiesznie zakopywano, aby po walkach przenieść je do bardziej skomplikowanych skrytek. W ostateczności decydowano się nawet na spalenie znaków. Efekt był piorunujący, gdyż żaden ze sztandarów nie został przez Niemców zdobyty w boju. Z problemem nie poradzili sobie nawet hitlerowscy propagandziści. Przygotowując w Berlinie wystawę trofeów zdobytych na wojnie z Polską awansowali do rangi najważniejszego sztandaru… proporczyk od żołnierskiej trąbki.
 
Pod orłami
Sztandar w wojsku polskim nie zawsze był… sztandarem. Aż do 1937 r. wyróżniano obok niego także chorągwie. Zasadniczo pełniły one taką samą rolę, ale z powodów tradycji nazwę tę stosowano wyłącznie dla znaków piechoty. Pierwotne sztandary zarezerwowane były więc dla jednostek jazdy. Co ciekawe, w czasach Księstwa Warszawskiego dużą popularnością cieszyła się jeszcze inna nazwa. Sztandary nazywano wtedy orłami, a chorążych orlimi, co nawiązywało do sporej wielkości godła, które umieszczano w centralnej części materiału.
Historia naszego kraju zna wiele sztandarów, których sława wykraczała daleko poza środowisko żołnierskie. Wiele z nich stawało się symbolami walki o niepodległość. Do dosłownie „sztandarowych” przykładów można z pewnością zaliczyć chorągiew kościuszkowskich kosynierów. Wielu z nas ma przed oczyma karmazynowe tło z wizerunkiem skrzyżowanej piki i kosy, pod którymi umieszczono snop żyta. Najmocniej jednak zapada w pamięć wyszyta nićmi dewiza formacji „Żywią y Bronią”.
Wśród innych „sztandarowych sław” warto przypomnieć także skromną chorągiew z czerwonym krzyżem, która towarzyszyła powstańcom listopadowym. Prawdopodobnie z inicjatywy Joachima Lelewela  umieszczono na niej napis w języku polskim i rosyjskim: „W imię Boga za wolność naszą i waszą”. Powstańcy chcieli w ten sposób pokazać, że nie chcą walczyć z Rosjanami, ale z ciemiężącym oba narody carem. Hasło to stało się na tyle popularne, że wracało na sztandary jeszcze wielokrotnie, m.in. w czasie Wiosny Ludów na Węgrzech czy nawet podczas II wojny światowej. Nośnikiem idei był także sztandar powstańców styczniowych z napisem „Wolność, Całość, Niepodległość”, w którym streszczał się program polityczny insurekcji.
Wydaje się jednak, że honorowe pierwsze miejsce wśród sztandarów polskich przypada chorągwi bajończyków. Sto lat temu, gdy wybuchała I wojna światowa, w środowisku francuskiej Polonii narodziła się idea utworzenia polskiego legionu. Pomyślna rekrutacja w Bayonne (stąd potoczna nazwa formacji) została jednak szybko wstrzymana przez protesty ambasady rosyjskiej, która obawiała się podnoszenia przez Polaków sprawy niepodległości. Kadłubowy oddział w sile 200 ludzi włączono więc w szeregi Legii Cudzoziemskiej i wysłano na front. Polacy chcieli jednak, aby sprawa polska była na ustach wszystkich i zadbali o to, aby mieć ze sobą sztandar z Orłem Białym. Bajończyków jako ochotników skierowano do najkrwawszych walk, które toczyły się od listopada 1914 r. do kwietnia 1915 r. w rejonie Szampanii. Do tragicznej legendy przeszła majowa bitwa pod Arras, w której Polacy po brawurowym ataku opanowali cztery linie niemieckich okopów. Zwycięstwo opłacono jednak ogromnymi stratami – zginęło 75 proc. walczących, w tym wszyscy oficerowie. Na polu bitwy pozostały tylko niedobitki i sztandar, który został przestrzelony przez wrogą kulę w 34 miejscach.
 
 Jedyny egzemplarz
Co sprawiało, że żołnierze byli gotowi ryzykować własne życie, aby uchronić niepozorny kawałek materiału? Wyjątkowość sztandaru wynika przede wszystkim z faktu, że występuje on tylko w jednym egzemplarzu. Zwyczaj ten sięga czasów Imperium Rzymskiego, kiedy to istnienie danego legionu było ściśle związane z posiadaniem przez niego sztandaru. Wraz z jego utratą jednostka była rozwiązywana, a zwyczaj ten przyjął się także w późniejszych stuleciach.
Mimo zagrożenia sytuacje, w których sztandar jest chowany na zapleczu działań zbrojnych, należą do rzadkości. Okazało się, że efekt psychologiczny, jaki daje jego obecność w pierwszych szeregach, jest zdecydowanie ważniejszy niż ryzyko jego utraty. Już rycerskie masy widząc, że na polu bitwy powiewa znajomy znak, z dużo większą chęcią parły do przodu. Mniemano, że sytuacja w centrum walki jest w miarę korzystna skoro najświętsza relikwia jest niezagrożona. Z drugiej strony, utrata chorągwi mogła powodować zbiorową panikę i chaotyczny odwrót. Los niejednej bitwy zależał więc od małego skrawka materiału.
 
Sztandar nigdy nie był zwykłym znakiem rozpoznawczym. Przede wszystkim symbolizował wartości, za które się walczy. Dlatego na sztandarach odnajdujemy tak często szlachetne dewizy i wspomnienia chwalebnych czynów, dlatego tak często goszczą na nich święci i wybitne postaci z przeszłości. Sztandar to rodzaj Credo – z nim można osiągnąć wszystko, bez niego walka traci sens. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki