Logo Przewdonik Katolicki

Miałeś Franiu złoty róg?

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Reprezentacja Polski, grając na własnych stadionach i przy dopingu własnych kibiców, zajęła ostatnie miejsce w najsłabszej grupie piłkarskich mistrzostw Europy. I to właściwe wystarczy za cały komentarz naszej krótkiej przygody z Euro 2012.

Reprezentacja Polski, grając na własnych stadionach i przy dopingu własnych kibiców, zajęła ostatnie miejsce w najsłabszej grupie piłkarskich mistrzostw Europy. I to właściwe wystarczy za cały komentarz naszej krótkiej przygody z Euro 2012.

 

Gospodarzom turnieju pomagają podobno nawet ściany. Polakom też pomagały, ale za to przeszkadzał zamknięty dach. Tak przynajmniej tłumaczono niespodziewany remis z teoretycznie najsłabszymi w grupie Grekami, grającymi na dodatek przez większość meczu w dziesiątkę. Na następny mecz dach otwarto, co wystarczyło do – podobno zwycięskiego – remisu z Rosją. A potem, tuż przed meczem z Czechami przeszła burza… no  i znów było duszno, zupełnie jak przy tym zamkniętym dachu. Efekt? Porażka w fatalnym stylu i koniec marzeń o wyjściu z „grupy marzeń”.

 A jak było naprawdę? Na tych mistrzostwach zagraliśmy dobrze jedynie przez 90 minut: 30 minut z Grecją, 30 minut z Rosją i 30 minut z Czechami. 90 minut, tyle co jeden mecz… To zdecydowanie za mało, żeby marzyć o jakichkolwiek futbolowych sukcesach.

 

Turniej życia

Są takie wyjątkowe zdarzenia, które przytrafiają się raz na sto lat, albo i rzadziej. Nie wiem, kiedy Polska otrzyma znów prawo do organizacji wielkiej imprezy piłkarskiej, ale obawiam się, że za mojego życia to już nie nastąpi. Mieliśmy tę jedną jedyną szansę, by na poważnie zaistnieć w futbolowym świecie i koncertowo ją zaprzepaściliśmy. 

Przyznanie Polsce i Ukrainie prawa do organizacji turnieju Euro 2012 było prawdziwym piłkarskim cudem. Po raz pierwszy nie musieliśmy przebijać się przez trudne eliminacje. Selekcjoner Franciszek Smuda dostał trzy lata na komfortowe budowanie silnej drużyny narodowej – mógł spokojnie, bez żadnej presji, klocek po klocku ustawiać wyjściową jedenastkę i dobierać pod nią taktykę.

A potem los uśmiechnął się do nas po raz drugi. Nie jestem jakimś specjalnym zwolennikiem spiskowej teorii z gorącymi kulkami, wyciąganymi w trakcie losowań, ale w tym przypadku to było coś więcej niż uśmiech fortuny. Trafiliśmy do zdecydowanie najsłabszej grupy turnieju finałowego Euro 2012, co zresztą dobitnie potwierdził późniejszy przebieg mistrzostw. Rosja, Czechy, Grecja – z takiej grupy nie mieliśmy prawa nie wyjść. A jednak udało nam się dokonać niemożliwego…

Przede wszystkim jednak nie wykorzystaliśmy naszego największego atutu: gry u siebie, w  naszym nadwiślańskim klimacie i wśród samych swoich. Nie pomogły biało-czerwone trybuny, ogromna liczebna przewaga naszych kibiców i ich uskrzydlający doping. Na nic zdała się atmosfera wielkiego piłkarskiego święta i ogromny entuzjazm Polaków. Nie, to wcale nie jest przesada  ani wyświechtany slogan, bo cała Polska naprawdę żyła tym turniejem.

Nie pomogły nawet kolejne uśmiechy losy – sędziowskie pomyłki na naszą korzyść (tutaj

szczególne ukłony należą się sędziemu Carlosowi Velasco Carballo, prowadzącemu spotkanie Polska : Grecja) ani dramatyczne zwroty akcji, decydujące często o losach całych spotkań.

Tak jak wtedy, kiedy Przemysław Tytoń w fenomenalnym stylu obronił rzut karny w spotkaniu z drużyną Hellady. Inny zespół po czymś takim ruszyłby na przeciwnika z podwójnym impetem, my zaś dalej człapaliśmy po boisku jakby nigdy nic.

Tak, ten turniej przegraliśmy w nogach, ale jeszcze bardziej w głowach naszych piłkarzy i trenera selekcjonera.

 

Ktoś odłączył tlen

Wyliczanka wszystkich błędów popełnionych w czasie kadencji Franciszka Smudy spokojnie wystarczyłaby do zapełnienia tego całego tekstu. Nie chcę już nawet wymieniać pomyłek personalnych dokonanych podczas przedturniejowej selekcji. Bo choć Smuda wielokrotnie wykazał niezrozumiały upór i rażącą niekonsekwencję, to i tak potencjał piłkarzy, którymi dysponował, powinien w zupełności wystarczyć do pokonania przynajmniej takich drużyn, jak Czechy, a już na pewno Grecja. Zdaniem większości futbolowych ekspertów to my mieliśmy lepszych piłkarzy. Weźmy choćby Czechów – z dawnej, czołowej drużyny Starego Kontynentu ostali się dziś jedynie Petr Čech i Tomáš Rosický, reszta to podstarzałe gwiazdy albo zawodnicy szykujący się dopiero do wielkiej kariery. Czy można ich porównać chociażby do naszego eksportowego supertria z Borussi Dortmund: Lewandowski – Błaszczykowski – Piszczek? Potwierdziło się to zresztą w pierwszych trzydziestu minutach meczu z naszymi południowymi sąsiadami, w czasie których nasza dominacja była absolutna, chyba nawet większa niż  kilka dni wcześniej, kiedy Rosjanie zmiażdżyli Czechów, wygrywając 4:1.

Jednak to, co się stało później, wymyka się wszelkim racjonalnym wyjaśnieniom. Minęło trzydzieści minut i, pyk, Polacy nagle stanęli i przestali grać, zupełnie tak, jakby ktoś odłączył im  tlen albo zaciągnął hamulec ręczny. Jak to wytłumaczyć? Brakami kondycyjnymi? Słabością psychiki? Źle dobraną taktyką? Gramy, ciśniemy, przeciwnik jest „na widelcu”, wręcz prosi się o strzelenie gola i oto nagle sytuacja odwraca się zupełnie. Nieprawdopodobne. To, co w drugiej połowie robili z nami zdziesiątkowani Grecy, a jeszcze bardziej Czesi, było po prostu nie do pomyślenia: z myśliwego przeistoczyliśmy się w jednej chwili w bezbronną zwierzynę łowną. Ktoś słusznie powiedział, że oglądanie tak grających biało-czerwonych mogło przeciętnego polskiego kibica wpędzić na skraj schizofrenii.

 

Mistrz systemu bezzmianowego

Jakąś próbę racjonalizacji naszego fatalnego występu podczas EURO 2012 trzeba jednak podjąć. Wydaje się, że Smuda, znany z forsowania ciężkich treningów, zajechał kondycyjnie swoją drużynę. Nasi piłkarze w drugiej połowie meczów z Grekami i Czechami słaniali się na nogach. Celowo pomijam tutaj mecz z faworyzowanymi Rosjanami, bo to było klasyczne spotkanie „na sprężu”, zagrane przez Polaków z niezwykła ambicją, wolą walki i żelazną dyscypliną taktyczną.

Ale to nie wszystko – Smuda, mający opinię świetnego motywatora, ale słabego trenera, tym razem zupełnie nie potrafił dotrzeć do głów naszych piłkarzy. Kiedy przeciwnicy przejmowali inicjatywę, Polacy gubili się zupełnie. Zabrakło prawdziwego lidera, który w trudnych momentach poderwałby do walki swoich kolegów. Kapitan reprezentacji Kuba Błaszczykowski grał dobrze, momentami nawet bardzo dobrze, ale akurat on nigdy nie był i nigdy nie będzie typem zamordysty i boiskowego „zabijaki”.

Najwięcej błędów popełniono jednak w taktyce. Wystarczyło spojrzeć na osamotnionego Roberta Lewandowskiego, walczącego z dwoma, trzema przeciwnikami, pozbawionego niemal zupełnie wsparcia ze strony kolegów. A przecież, jak głosi stara piłkarska prawda, napastnik żyje właśnie z dobrych podań. W naszej grze zabrakło polotu, odrobiny ryzyka i garści pozytywnego futbolowego szaleństwa. Co więcej, po pierwszym, nieudanym meczu z Grekami Smuda zmienił taktykę na system gry z trzema defensywnymi pomocnikami, którego nasza reprezentacja nie testowała w żadnym z wcześniejszych meczów sparingowych.

Sporo gorzkich uwag padło także pod adresem sposobu czytania gry przez Smudę i jego reakcji, a właściwie ich braku na rozwój wydarzeń na boisku. Powszechnie krytykowano choćby brak zmian w meczu z Grekami, kiedy drużyna opadła z sił i wyraźnie potrzebowała jakiegoś nowego impulsu oraz zastrzyku świeżej krwi.

Wszystko to razem złożyło się na klęskę naszej reprezentacji.

Pytanie, co dalej? Wiadomo, że Franciszek Smuda nie będzie już dalej trenerem naszej reprezentacji. Odchodzi ze stanowiska w niesławie. Ale mimo wszystko nie pozostawia po sobie spalonej ziemi. Trzon drużyny stanowią przecież piłkarze młodzi: Wojciech Szczęsny ma 22 lata, Maciej Rybus – 23, Robert Lewandowski i Kamil Grosicki – 24. Cała futbolowa przyszłość przed nimi. Kilku innych zawodników nie przekroczyło 25–27. roku życia. Jest więc na czym budować. Teraz potrzeba tylko trenera z wizją, który pasuje umiejętnościami i mentalnością do roli selekcjonera. Ale takiego szkoleniowca na pewno nie wytypują obecne władze polskiej piłki. Tam nadal rządzą „leśni ludzie” rodem z minionej epoki, działacze o ograniczonych horyzontach myślowych, za to bazujący na nieformalnych układach, układzikach i przyjacielskich interesikach. Ludzie niezdolni do stworzenia jakiegokolwiek nowoczesnego, kompleksowego systemu szkolenia zdolnej polskiej młodzieży piłkarskiej. I dopóki oni nie odejdą z PZPN, dopóty będziemy tkwili w piłkarskiej drugiej lidze.

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki