Logo Przewdonik Katolicki

Oświata - oś świata?

Katarzyna Jarzembowska
Fot.

Tony rzetelnie wypełnionych, nikomu niepotrzebnych dokumentów oraz praktyka dnia codziennego coraz bardziej różniąca się od oficjalnych sprawozdań i raportów to najkrótszy opis naszej obecnej edukacji. Jaką szkołężegnamyprzed wakacjami 2012?

Tony rzetelnie wypełnionych, nikomu niepotrzebnych dokumentów oraz praktyka dnia codziennego coraz bardziej różniąca się od oficjalnych sprawozdań i raportów – to najkrótszy opis naszej obecnej edukacji. Jaką szkołę  żegnamy  przed wakacjami 2012?

 

Efektywność kształcenia, ewaluacja, nastawienie na wynik, zespoły problemowe, narzędzia diagnostyczne, testy kompetencji – to, gramatycznie rzecz ujmując, zestaw rzeczowników i przymiotników, bez których nie mogłaby funkcjonować polska edukacja. No tak, są jeszcze uczniowie… Też rzeczownik – i choć pospolity, to jednak bardzo osobowy.

Chciałoby się, parafrazując Wyspiańskiego, zakrzyknąć: „Szkołę mą widzę ogromną!”. Nowoczesne pracownie, w każdej – tablica multimedialna, a na ławkach równiutko ułożone tablety z e- podręcznikami bez naderwanej okładki i pozaginanych rogów, laminowane mapy z uwięzioną w legendzie historią minionych lat, niezliczone fiolki z chemikaliami, pozwalającymi na zabawę z ciekłym azotem, pianino – z prężącymi się jak żołnierz na musztrze strunami – czekające na Etiudę Rewolucyjną, uśpione w szufladzie pudełka z pastelami i akwarelami. No i przede wszystkim dwa, góra – trzy segregatory z dokumentacją, na których – w geście słusznej dominacji – stoi uczeń. Mądry, wrażliwy, wydrenowany (to też słowo na edukacyjnym topie) z agresji i nadpobudliwości, twórczo rozwiązujący problemy, kulturalny i z pasją – choćby nawet do gry w bierki. Utopia na miarę szklanych domów. Mimo prób reformowania polskiej oświaty – trwających już od ponad 20 lat – ciągle tkwimy w strukturach „posocjalistycznej szkoły osadzonej w posocjalistycznej nowoczesności”. Bo chyba żaden z dotychczasowych pomysłów nie wyszedł oświacie na zdrowie – wręcz przeciwnie, większość do dziś odbija się czkawką…

 

Pogranicze w ogniu

Jeszcze nie ucichły salwy armatnie po roku szkolnym 2011/2012, a już widać łuny ognia nad zbliżającym się 2013. Od kilku lat obowiązują nauczycieli tzw. godziny karciane, wynikające z artykułu 42. Karty Nauczyciela. Oznacza to, że „w ramach czasu pracy oraz ustalonego wynagrodzenia nauczyciel jest zobowiązany realizować (…) zajęcia opiekuńcze i wychowawcze uwzględniające potrzeby i zainteresowania uczniów” w wymiarze dwóch godzin w tygodniu. To taki ministerialny „bonus” – nauczyciele szkół podstawowych i gimnazjów muszą w – i tak napiętej – siatce godzin znaleźć miejsce na dodatkowe dwie, co przy, powiedzmy, 50-osobowym gronie pedagogicznym daje dodatkowe 100 godzin zajęć. Już we wrześniu więc rozpoczyna się swoista nagonka połączona z polowaniem na uczniów, którym proponuje się różne edukacyjne wygibasy. Pozostaje po nich ślad w dziennikach zajęć pozalekcyjnych, ale czy w uczniowskich głowach? Uznajmy, że to pytanie retoryczne. Warto podkreślić, że nauczyciele i bez tych „dwóch godzin za friko” prowadzili koła zainteresowań i zajęcia wyrównawcze. Który z lekarzy, prawników, ślusarzy lub kierowców MZK zgodziłby się na przepracowanie dwóch godzin w tygodniu za darmo? I nie dlatego, że chce, ale dlatego, że musi?

 

KIPU do kitu?

Kolejna nowinka, która we wrześniu 2011 r. zawitała już do gimnazjów, a od nowego roku szkolnego 2012/2013 wejdzie także w progi szkół podstawowych i ponadgimnazjalnych, dotyczy rozporządzenia MEN z 17 listopada 2010 r. w sprawie „zasad udzielania i organizacji pomocy psychologiczno-pedagogicznej”. Dotychczas na podstawie opinii (na przykład o dysleksji rozwojowej pod postacią dysortografii i dysgrafii) wydawanych przez stosowne poradnie, nauczyciel miał obowiązek dostosować wymagania edukacyjne do indywidualnych potrzeb dziecka, u którego stwierdzono specyficzne trudności w nauce. Bez szemrania więc rozgrzeszał z błędów ortograficznych, pozwalał na pisanie prac na komputerze, dawał więcej czasu na wykonanie określonych zadań, stosował pozytywną motywację i doceniał wysiłek oraz drobne osiągnięcia. Źle? Oczywiście! Teraz trzeba powoływać zespoły nauczycieli i specjalistów dla uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi i rozwojowymi, ustalić sposób, okres i wymiar godzin, w jakich będzie udzielana pomoc psychologiczno-pedagogiczna, poinformować na piśmie rodziców o proponowanych formach wsparcia, opracować plan działań wspierających (PDW) oraz indywidualne programy edukacyjno-terapeutyczne (IPET). Bo to chyba jest tak, że jeżeli jakieś działanie nie ma przełożenia na stosowną teczkę pełną kolejnych niewiele znaczących  papierów, to się nie liczy. Wychowawca, który ma w swojej klasie 13 uczniów z opiniami, razem z kilkoma innymi nauczycielami opracowuje dla każdego z nich Kartę Indywidualnych Potrzeb Ucznia (KIPU). Dokument ów, liczący około pięciu stron, to nic innego jak przepisanie rozpoznania zawartego w opinii, zaproponowanie form pomocy, które jest w stanie zorganizować szkoła (na przykład zajęć wyrównawczych z języka polskiego, angielskiego, matematyki), oraz ocena efektywności tej pomocy (mierzona zazwyczaj „na oko”, bo przecież nikt nie wyposażył nauczycieli w stosowne narzędzia badawcze). Dodajmy, że niektórzy nauczyciele (pracujący w szkołach specjalnych) wypełniają IPET dla każdego ucznia – setki stron, żeby „uprawomocniło się” to, co robią już od dawna. Jeżeli w szkole jest pedagog, który prowadzi rzetelną dokumentację (a w większości placówek tak się właśnie dzieje), dorzucanie do tego KIPU jest niczym innym jak „mnożeniem bytów”. Zapewne ktoś tam – na ministerialnej „górze” – nie zaliczył podstawowego kursu filozofii i nie słyszał o brzytwie Ockhama, czyli metodologicznej regule, która już w wiekach średnich zalecała, co następuje: „bytów nie mnożyć, fikcyj nie tworzyć…”.

 

Analfabetyzm wtórny?

Jednak z całą pewnością to, co rozgrzewa do czerwoności nastroje ekspertów, nauczycieli i rodziców, to rozporządzenie podpisane 20 stycznia 2012 r. przez minister edukacji narodowej Krystynę Szumilas w sprawie ramowych planów nauczania w szkołach publicznych, które wejdzie w życie 1 września tego roku. To nic innego jak kolejny etap wdrażania nowej podstawy programowej, która wkracza z dumnie wypiętą piersią i pod sztandarem poprawy efektów kształcenia do klas czwartych szkoły podstawowej i klas pierwszych szkół ponadgimnazjalnych. „Będzie mniej lekcji historii, polskiego, biologii, chemii i geografii. Więcej – zdrowia i urody”. „Od września licea przestaną być ogólnokształcące, a staną się specjalistyczne” – grzmiały już w lutym nagłówki prasowe. Środowisko też się podzieliło. Na tych, co są za: „Wybór przedmiotu rozszerzonego będzie gwarantował naprawdę dobry poziom jego nauki”; „Reforma nauczy młodych ludzi podejmować dojrzałe wybory”;  „Reforma bardzo mocno ograniczy ogólną wiedzę uczniów, ale w zamian otrzymają ją pogłębioną w wąskich obszarach”, oraz na tych, co przeciw: „Reforma była wzorowana na modelu anglosaskim. Tam jednak młodzi ludzie od najmłodszych lat uczeni są dokonywania samodzielnych wyborów, podczas gdy polscy uczniowie są przyzwyczajeni do prowadzenia za rękę”; „Planowana przedwczesna specjalizacja doprowadzi do praktycznego analfabetyzmu w dziedzinie biologii, fizyki, chemii, geografii większości maturzystów, a pozostałych do analfabetyzmu w dziedzinie historii”.

I tutaj ministerstwo nie zawahało się przed ostrymi cięciami – znikają dziesiątki godzin z przedmiotów na poziomie podstawowym, a licealiści – wybierając profil kształcenia – w wieku 15 lat zdecydują, czy zostaną inżynierami czy humanistami. A swoją (czy aby dojrzałą?) decyzją doprowadzą do tego, że przestaną się uczyć albo przedmiotów humanistycznych (inżynierowie), albo ścisłych (humaniści). Tylko jak potem ci pierwsi sklecą poprawną stylistycznie pracę magisterską, a ci drudzy wyliczą, ile im jeszcze będzie brakować do emerytury po ukończonych studiach…

Jak zawsze, czas pokaże, która ze stron miała w tym sporze rację, a oświata – zamiast być „osią świata” już stoi i pewnie jeszcze długo stać będzie „ością w gardle” nam wszystkim.

 

 


Autorka tekstu jest dziennikarką „Przewodnika Katolickiego” w Bydgoszczy  i  nauczycielką w Zespole Szkół nr 10 w Bydgoszczy.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki