Logo Przewdonik Katolicki

Świadek z Poznańskiej

Adam Suwart
Fot.

Wśród dziesiątków tysięcy demonstrantów, którzy pamiętnego 28 czerwca 1956 roku wyszli na ulice Poznania, by po raz pierwszy w Polsce Ludowej upomnieć się O Boga, wolność, prawo i chleb, był 22-letni wówczas Jan Zenon Tomczak. Po upływie 56 lat od Powstania Poznańskiego, wydarzenia Czarnego Czwartku są nadal żywe w jego pamięci.

Wśród dziesiątków tysięcy demonstrantów, którzy pamiętnego 28 czerwca 1956 roku wyszli na ulice Poznania, by po raz pierwszy w Polsce Ludowej upomnieć się „O Boga, wolność, prawo i chleb”, był 22-letni wówczas Jan Zenon Tomczak. Po upływie 56 lat od Powstania Poznańskiego, wydarzenia Czarnego Czwartku są nadal żywe w jego pamięci.


Jan Zenon Tomczak ma dziś prawie 80 lat. Dopiero od kilku lat mieszka w jednej z podpoznańskich miejscowości. Jednak przez większość swego życia, także w czerwcu 1956 r., mieszkał przy ul. Poznańskiej na poznańskich Jeżycach. Jedynie kilka kroków dzieliło jego dom od owianego złą sława gmachu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. To przed tym budynkiem, przy ul. Kochanowskiego, miały się rozegrać najbardziej krwawe i dramatyczne sceny Poznańskiego Czerwca. Dziś Jan Zenon Tomczak nie ma wątpliwości, że udział w Powstaniu Poznańskim był jednym z najważniejszych  doświadczeń w jego życiu.

 

Strajk generalny!

– Była piękna, słoneczna pogoda, ciepły czerwcowy dzień – wspomina pan Jan. – Wcześnie rano udałem się na poznański Dworzec Zachodni, gdzie miałem zaplanowane krótkie spotkanie. Po pożegnaniu się, około godziny siódmej, wyszedłem z budynku dworcowego na ul. Głogowską. Stamtąd tramwajem chciałem dojechać do pracy w śródmieściu, w rejon ul. Ratajczaka. Czekam, czekam, a żaden tramwaj nie jedzie. Ruszyłem więc pieszo, ale już kawałek dalej, na moście Dworcowym dostrzegłem sznur stojących tramwajów. Początkowo myślałem, że nastąpiła awaria albo wydarzył się wypadek. Idąc dalej, widziałem, że na ulicach przybywa ludzi, zaś stojący po prawej stronie, poniżej poziomu ul. Roosevelta, parowóz zaczął przeraźliwie, jednostajnie gwizdać. Mimo nienaturalności tej sytuacji, nadal nie domyślałem się, co się dzieje. 

Im bliżej byłem Kaponiery, centralnego ronda w Poznaniu, tym bardziej dostrzegałem, że ludzie jakoś inaczej wyglądają. Zauważyłem starszego mężczyznę w kolejarskim mundurze. Nie wytrzymałem i spytałem go: „Panie, co się dzieje?” Spojrzał na mnie groźnym wzrokiem i odpowiedział: „To pan nie wie?! Strajk generalny! Strajk generalny!”. Poczułem, jak na mojej głowie dosłownie włosy się zjeżyły, a ciało przebiegły dreszcze. Po 10 latach komunistycznego zniewolenia Polski strajk wydawał się czymś niemożliwym, niepojętym!

 

Pod urzędami reżimu

22-letni Janek z ronda Kaponiera miał już niedaleko do dawnego Zamku Cesarskiego, przy dawnej (i obecnej) ulicy Święty Marcin. Wtedy w 1956 r. ulica nosiła nazwę Czerwonej Armii, a w gmachu po niemieckim cesarzu rezydowali aparatczycy komunistycznego reżimu skupieni w Miejskiej Radzie Narodowej. Obok znajdował się gmach KW PZPR, nazywany ironicznie przez ludność „akwarium”, z racji urzędujących tam partyjnych „grubych ryb”, zaś nieopodal był plac, który po wojnie nazwano imieniem Stalina. – Napływała tam wielotysięczna rzeka ludzi, pełnych buntu, determinacji i gniewu – opowiada Jan Zenon Tomczak. Całą szerokością ul. Marchlewskiego (dziś al. Niepodległości) w drewniakach i szarych roboczych ubraniach podążali zbuntowani robotnicy. Te drewniaki to był wówczas element  ich „odzieży roboczej”, musieli je nosić w pracy, przy maszynach, także w Zakładach im. Hipolita Cegielskiego. Charakterystyczny stukot tych robotniczych drewniaków, uderzających  o  poznański bruk słychać było w całym centrum – wspomina świadek. Ten odgłos stał się z czasem jednym z symboli poznańskiego Czarnego Czwartku.

Widząc ten gęstniejący tłum zagniewanych ludzi, młody Jan postanowił, że „wszędzie musi z nimi być, wszystko widzieć i wziąć udział w tym historycznym wydarzeniu”. Po pierwszym wstrząsie, jakim dla poznaniaków, wraz z innymi Polakami udręczonymi pod radzieckim jarzmem, był tak masowy bunt rozlany na ulicach miasta, przychodziła bowiem szybko refleksja, że jest to wydarzenie o wielkiej wadze, które wpłynie na bieg dziejów.

– W ludzkim mrowiu na placu przed zamkiem nastąpiło ogromne ożywienie – relacjonuje pan Jan – gdy na zamkowej wieży pojawił się narodowy symbol, zatrzepotała na wietrze flaga biało-czerwona. To znak, że urzędnicy skapitulowali pod presją demonstrantów. Słysząc w swych gabinetach okrzyki: „Wolności!”, „Chleba!”, „Sprawiedliwości!”, widząc transparenty z tymi hasłami, a także z żądaniami „Religii w szkołach” i wypuszczenia z więzienia prymasa Wyszyńskiego, urzędnicy z Miejskiej Rady Narodowej oraz towarzysze partyjni z sąsiedniego Komitetu Wojewódzkiego w popłochu opuszczali swe przestronne gabinety, uciekając z tych urzędów ucisku często tylnymi drzwiami, jak szczury.  – Śpiewamy narodowy hymn, do oczu napływają łzy, gdy z gardeł ponad stu tysięcy demonstrantów dobywa się tubalne brzmienie pieśni: Boże, coś Polskę, My chcemy Boga, Nie rzucim ziemi skąd nasz ród…

 

Strzelają do tłumu! 

Gdy na ówczesnym pl. Stalina rozległy się wołania, by uwolnić robotniczą delegację, która wcześniej wyjechała na rozmowy do Warszawy, a jak niesie fama została rzekomo uwięziona w więzieniu na Młyńskiej, tłum demonstrantów przemieścił się pod poznańską Bastylię. Podążył tam wraz z tłumem także Jan Zenon Tomczak, wcześniej jeszcze widząc, jak z gmachu Ubezpieczalni Społecznej przy nieodległej ul. Dąbrowskiego zrzucane są znienawidzone zagłuszarki – urządzenia komunistycznego reżimu i cenzury, zagłuszające transmisje zachodnich radiostacji. Pod więzieniem Jan Zenon Tomczak widzi, jak napierający wzburzony tłum demonstrantów zdobywa więzienie, rozbijając taranem bramę główną. Chwilę wcześniej z sąsiedniego gmachu sądu, przez okna, na uliczny bruk wyrzucane są żywiołowo akta sądowe. „Mówi do was starszy działacz ruchu robotniczego. Mogę wam ludzie powiedzieć, że nie o taką Polskę walczyliśmy” – takie słowa, jak zapamiętał Jan Zenon Tomczak, padają ze srebrzystego radiowozu, który ulokował się nieopodal więzienia. Temperatura demonstracji nie gaśnie. Jeden jej nurt, a wraz z nim Jan, udaje się w kierunku ul. Kochanowskiego, przed gmach Urzędu Bezpieczeństwa. Pan Jan wspomina: – Już po drodze, jedzie w przeciwną stronę, a raczej przepycha się, samochód osobowy marki Warszawa, a z niego dociera do mnie przerażająca wiadomość. Wychylający się z samochodu młody mężczyzna krzyczy: „Ubowcy strzelają do ludzi! Ludzi bezbronnych!”  Wstrząs i gniew jedynie narastają. Po tej szokującej wiadomości nikt z tłumu się nie ugiął, nie wycofał. Maszerujemy dalej!

 

Pacyfikacja

Jan Zenon Tomczak dotarł w rejon Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego przed godziną dwunastą. Był jednym z pierwszych świadków strzelania do demonstrantów z gmachu UB. Dopiero po pewnym czasie, minięci wcześniej pasażerowie warszawy wrócili z rozbrojonego więzienia, by ze zdobytą tam bronią stanąć do walki z oprawcami z bezpieki. – Widząc to wszystko, zadawałem sobie pytanie: co robić? – wspomina pan Jan. – Gdy jednak usłyszałem huk czołgu przetaczającego się po bruku, pobiegłem przez podwórka kamienic do domu rodzinnego, oddalonego od miejsca rozruchów o kilkadziesiąt metrów. Strzelanina narastała, a wraz z nią zwiększał się jazgot ciągle jeżdżących czołgów.

Mimo nalegań matki, Jan wybiegł jeszcze raz na ulicę. Rozpoczyna się pacyfikacja miasta przez wojsko. Strzelanina na Kochanowskiego nie ustaje. Jeden z czołgów zostaje opanowany przez demonstrantów. Gdy nad głowami przelatują kule, a wojska przybywa, Jan Zenon Tomczak zawraca na dobre do domu. Wieczorem wszyscy poznaniacy wysłuchają haniebnego „orędzia” premiera Cyrankiewicza, który zagrozi odcięciem ręki każdemu, kto odważy się ją podnieść na „władzę ludową”. – Noc spędzamy, jak podczas okupacji, w trwodze i niepewności – wspomina pan Jan. Rano miasto jest już prawie spacyfikowane, słychać jednak jeszcze pojedyncze wystrzały.

Jan Zenon Tomczak pamięta wydarzenia Poznańskiego Czerwca 1956. Było to najważniejsze wydarzenie w jego życiu. I dziś, po ponad pół wieku od tamtego czasu, ubolewa, że nadal historia czerwcowego buntu jest tak mało znana, szczególnie poza Poznaniem i wśród młodego pokolenia. Czy tamten krwawy bunt przeciwko dyktaturze i upodleniu człowieka potrafimy uszanować, czy nie poszedł on na marne? – pyta pan Jan, przyglądając się życiu w dzisiejszej Polsce.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki