Gromkim głosem
Michał Gryczyński
"Wszyscy do urn wyborczych!" - woła gromkim głosem ten i ów, choć nie jestem pewien, czy przystoi to tym agitatorom, którzy już wcześniej niejednego - i niejeden raz - zachęcali do uczestnictwa w rozmaitych głosowaniach. Gromkim głosem, czyli głośno, donośnie, hałaśliwie albo hucznie, a więc tak, jak to podczas akcji propagandowych - krzykliwie. Taka też była, hałaśliwa i dość...
"Wszyscy do urn wyborczych!" - woła gromkim głosem ten i ów, choć nie jestem pewien, czy przystoi to tym agitatorom, którzy już wcześniej niejednego - i niejeden raz - zachęcali do uczestnictwa w rozmaitych głosowaniach. Gromkim głosem, czyli głośno, donośnie, hałaśliwie albo hucznie, a więc tak, jak to podczas akcji propagandowych - krzykliwie. Taka też była, hałaśliwa i dość jednostronna, cała kampania przedreferendalna. Ale to już koniec: przed nami teraz głosowanie i oczekiwanie na pierwsze wyniki. Wkrótce przekonamy się, jakie będą skutki takowej agitacji.
Cóż, nie do takich urn, jak te dzisiejsze, przyszło nam przez długie lata wrzucać karty do głosowania. Najczęściej mamiono nas - wbrew temu, co podpowiadał zdrowy rozsądek - nadzieją na lepsze jutro. Jeśli nawet nie dla samych siebie, to przynajmniej dla naszych dzieci, albo choćby i wnucząt. Bo też powtarzano, bez względu na zmieniające się okoliczności polityczne, że: głosowanie to nasz patriotyczny obowiązek, a nieobecni przy urnach sami skazują się na polityczny niebyt, bo "kto nie głosuje, ten nie decyduje". I zawsze przywoływano miraż świetlanej przyszłości. Musiało, doprawdy, upłynąć sporo czasu, zanim na murach pojawiło się trzeźwiące hasło oznajmiające, jakoby "lepsze jutro było wczoraj". I zdarzało się nawet, że jakiś pacykarz wymalował na płocie drwiące pytanie: "Czy i ty, baranie, pójdziesz znów na głosowanie?". A jednak wielu - pomimo wszystko i często wbrew sobie - szło, bo to przecież "patriotyczny obowiązek", chociaż władzy nie ufało. Byli, oczywiście, i tacy, którzy wzruszali tylko ramionami i demonstracyjnie ignorowali wszystkie ówczesne pseudowybory. Ale ostatnimi czasy coś się zmieniło: jako ludzie wolni bywamy zachęcani na rozmaite sposoby do uczestnictwa i tylko partyjne grupy interesu usiłują nam perswadować, abyśmy głosowali na nich, a nie na "onych", na tego, a nie tamtego polityka, na "tak" albo na "nie".
Tymczasem owo "tak" albo "nie" dla przystąpienia Polski do struktur Unii Europejskiej nie jest kwestią dogmatyczną i wybór należy do każdego z nas. Jakbyśmy nie zagłosowali, i tak pozostaniemy w Europie, bo tutaj żyjemy jako naród polski od ponad tysiąca lat. I jaki by nie był ostateczny wynik referendum, Europa będzie dla nas ciągłym wyzwaniem i zadaniem, tak jak i inne zakątki świata. Ktoś zauważył, nie bez racji, iż wcale nie musieliśmy przystępować do Wspólnoty Niepodległych Państw, aby realizować misję ewangelizacyjną na Wschodzie. Idźcie więc i głosujcie tak, jak Wam podpowiada - czcigodni utracjusze raju - sumienie, roztropność polityczna i troska o przyszłość Polski.
A może po referendum warto byłoby zawołać gromkim głosem pod adresem premiera, który po kolejnych blamażach kiepskiego rządu SLD-UP, ma już zaledwie kilkuprocentowe poparcie? Cała jego ekipa sprawia coraz bardziej wrażenie, jakby łudziła się, iż wejście do UE zdoła usprawiedliwić zaniechanie wysiłku naprawy państwa i kulejącej gospodarki. Przez ostatnie lata dane nam było wysłuchiwać z ust Millera rozmaitych "złotych myśli", a największy rozgłos zdobyła ta o kryterium rozpoznawania "prawdziwego mężczyzny". Skoro to miałaby być prawda, że jest on rozpoznawalny nie po tym jak zaczyna, lecz jak kończy, to zawołajmy - po sienkiewiczowsku - gromkim głosem: "Kończ waść, wstydu oszczędź!". Nie nam, oczywiście, lecz samemu sobie i owym kilku procentom, którzy rzeczywiście mają się czego wstydzić.