Logo Przewdonik Katolicki

Choroba w Ministerstwie Zdrowia

Grzegorz Górny
Fot.

Nie ma ostatnio tygodnia, który nie przyniósłby ujawnienia nowej afery w resorcie zdrowia. Okazuje się, że instytucja ta została opanowana przez niejasny, kryminogenny układ powiązań. Reforma zdrowia przeprowadzona przez rząd Jerzego Buzka była najbardziej krytykowanym przez SLD elementem AWS-owskiego programu. Nic więc dziwnego, że tuż po objęciu władzy jesienią 2001 roku gabinet...

Nie ma ostatnio tygodnia, który nie przyniósłby ujawnienia nowej afery w resorcie zdrowia. Okazuje się, że instytucja ta została opanowana przez niejasny, kryminogenny układ powiązań.


Reforma zdrowia przeprowadzona przez rząd Jerzego Buzka była najbardziej krytykowanym przez SLD elementem AWS-owskiego programu. Nic więc dziwnego, że tuż po objęciu władzy jesienią 2001 roku gabinet Leszka Millera ogłosił plan uzdrowienia - jego zdaniem krytycznej - sytuacji w służbie zdrowia. Do wykonania tego zadania wyznaczono nieznanego szerzej nikomu wcześniej Mariusza Łapińskiego.

Mechanizm korupcjogenny jako lekarstwo na korupcję


Reforma Buzka miała sporo mankamentów, generalnie jednak jej kierunek był słuszny - chodziło o decentralizację systemu opieki zdrowotnej w Polsce: o to, by decyzje dotyczące każdego najmniejszego nawet szpitala powiatowego czy rejonowej przychodni nie były podejmowane przez urzędników w Warszawie, lecz by na szczeblu lokalnym decydowano, jak rozdysponować środki na służbę zdrowia w danym rejonie.
Tymczasem Mariusz Łapiński ogłosił, że jedynym ratunkiem jest maksymalna centralizacja systemu ochrony zdrowia. Zdominowany przez SLD parlament zlikwidował powołane za rządów Jerzego Buzka wojewódzkie kasy chorych, a na ich miejsce stworzył jeden centralny urząd - Narodowy Fundusz Zdrowia. Przeforsowano również zmiany w prawie farmaceutycznym, które spowodowały, że kompetencje dotyczące rynku leków skupione zostały w jednych rękach. Na przykład Urząd Rejestracji, decydujący o dopuszczeniu leków na polski rynek, miał być oddzielną instytucją, niezależną od Ministerstwa Zdrowia, z szefem powoływanym przez premiera, został zaś w pełni podporządkowany resortowi Łapińskiego. W ten sposób w gestii jednego urzędnika ministerialnego znalazła się zarówno kwestia rejestracji leków, jak też ustalania list refundacyjnych czy cen urzędowych.
To wszystko wiąże się z ogromnymi funduszami, ponieważ każdego roku z publicznych pieniędzy - naszych składek zdrowotnych i podatków - wydawanych jest około 35 miliardów złotych, które trafiają głównie do firm farmaceutycznych oraz producentów sprzętu medycznego.
W każdym cywilizowanym kraju dysponowanie tak wielkimi funduszami publicznymi znajduje się pod społeczną kontrolą, zaś mechanizmy wydatkowania pieniędzy są czytelne i przejrzyste. Wszystko po to, aby uniknąć korupcji. Tymczasem minister Łapiński stwierdził, że komisja decydująca o umieszczeniu leków na liście medykamentów refundowanych przez państwo ma być tajna. Minister zwrócił się nawet do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego o dopilnowanie, by żadne z nazwisk członków owej komisji nie dostało się do wiadomości publicznej. Wszystko po to - jak argumentował Łapiński - by uniknąć korupcji.
W rzeczywistości powstała atmosfera korupcjogenna - okazało się bowiem, że nie wiadomo kto i na jakich zasadach obraca publicznymi miliardami złotych. Sytuację jeszcze bardziej zagmatwaną uczynił sztandarowy projekt ministra Łapińskiego i SLD czyli, "Lekarstwa za złotówkę".

Faworyt Millera


Od samego początku swojego urzędowania SLD-owski szef resortu zdrowia zraził do siebie środowisko lekarzy, ekspertów, samorządowców i dziennikarzy, głównie z powodu swej arogancji i ignorancji. Dawał jednak do zrozumienia, że nie zależy mu na poparciu tych grup, ponieważ cieszy się dużą sympatią w społeczeństwie. Tą zaś zapewnić mu miało forsowanie programu "Lekarstwa za złotówkę". Dzięki niemu chorzy mogli otrzymać możliwość kupna w aptekach kilkudziesięciu leków w symbolicznej cenie 1 złotego.
W praktyce decydujące okazało się poparcie Leszka Millera, który przez piętnaście miesięcy utrzymywał Łapińskiego na stanowisku ministra. Przy każdorazowej reorganizacji rządu spekulowano, że kandydatem nr 1 do wymiany jest najmniej popularny z członków gabinetu, czyli szef resortu zdrowia. Miller jednak uparcie bronił Łapińskiego. Kiedy w końcu zmuszony został do zdymisjonowania ministra, użył wszystkich swoich wpływów, by Łapińskiego wybrano szefem SLD na Mazowszu, zaś jego zaufanych ludzi pozostawiono w Ministerstwie Zdrowia.
Na tym tle wybuchł spór premiera z nowym ministrem Markiem Balickim. Ten ostatni postanowił prowadzić własną politykę personalną w resorcie i odsunąć od kluczowych stanowisk zauszników Łapińskiego, zwłaszcza zaś szefa Narodowego Funduszu Zdrowia, wiceministra Aleksandra Naumana. Balicki - jak sam mówi - próbował przede wszystkim wprowadzić przejrzystość w dysponowaniu funduszami publicznymi. Jego wysiłki spełzły na niczym - premier stanął po stronie Naumana, zaś Balicki został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska.
Rodzi się pytanie: dlaczego Leszek Miller z takim uporem bronił ludzi Łapińskiego? Jak sugeruje Małgorzata Solecka na łamach "Rzeczpospolitej", dysponowanie funduszem w wysokości ponad 30 miliardów złotych pozwala np. "tak pokierować strumieniem pieniędzy, by przetrwały tylko określone szpitale. Wybrane - niekoniecznie według kryteriów merytorycznych. Pieniądze Narodowego Funduszu Zdrowia mogą stać się w rękach obozu rządzącego najważniejszym narzędziem kontroli politycznej nad samorządami terytorialnymi, właścicielami stojących na progu bankructwa szpitali. Dysponując takim narzędziem, SLD zyskałby potężny wpływ na kształtowanie władz lokalnych."

Lek za złotówkę czy lek za łapówkę


Wróćmy jednak do akcji "Lekarstwa za złotówkę". Ponieważ żaden preparat nie kosztuje 1 złoty, oznacza to, że do każdego takiego środka brakującą resztę ceny dopłaca państwo. Firmom farmaceutycznym zależy więc na umieszczeniu swoich specyfików na liście leków refundowanych, ponieważ są one w aptekach tańsze, dlatego lepiej się sprzedają.
Lek za złotówkę okazał się jednak lekiem za milion, a właściwie półtora miliona dolarów. Taką bowiem sumę - jak ujawniła "Rzeczpospolita" - zaproponował latem 2002 roku jednemu z zagranicznych koncernów farmaceutycznych ówczesny szef gabinetu politycznego ministra zdrowia Waldemar Deszczyński w zamian za wpisanie leków owej firmy na listę refundacyjną. W propozycji korupcyjnej Deszczyńskiego pojawiła się spółka o nazwie "Kobieta+50", której szefową jest konkubina Aleksandra Naumana, zaś prezesem rzeczony już Deszczyński. Ten ostatni zajmował się zresztą nowelizacją list refundacyjnych, przekraczając swoje kompetencje szefa gabinetu politycznego ministra.
Na światło dzienne wyszła też inna nieprawidłowość, związana z rejestracją bez uzyskania wymaganych dokumentów, rumuńskiego leku onkologicznego. Firma produkująca ów preparat wynajmuje swoje biuro w Warszawie właśnie od Deszczyńskiego.
Posłankę Platformy Obywatelskiej Elżbietę Radziszewską, która zamierzała oczyścić sytuację na rynku leków, próbowano zastraszyć. W jednym z wywiadów wyznała: "dostawałam coraz więcej ostrzeżeń od 'życzliwych', żebym się tą sprawą nie zajmowała, że to jest niebezpieczne, że zadzieram z układem, za którym stoją miliony dolarów."

Media czyli wróg publiczny nr 1


Co ciekawe, Łapiński i jego ludzie, którzy spodziewali się ujawnienia afer, postanowili uprzedzić je zawczasu kontratakiem na media. Były minister oświadczył publicznie, że dziennikarze zagrażają bezpieczeństwu państwa i chcą zniszczyć "nie tylko premiera, ale parlament i struktury demokratyczne państwa". Prezes Nauman z kolei powiedział "Trybunie", że zaprzecza wszystkim oskarżeniom, jakie się pod jego adresem pojawią, chociaż żadnych jeszcze nie wysunięto.
Wiele to jednak nie pomogło. Ujawnienie afery spowodowało, że prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo, zaś Leszek Miller w końcu zdecydował się zdymisjonować Naumana. Przy okazji wyszły na jaw inne dziwne sprawy w ministerstwie.
Okazało się np., że w marcu br. za czasów szefowania Marka Balickiego resort zdrowia podarował zachodnim firmom farmaceutycznym, które zawyżały ceny leków - 2,5 miliarda dolarów. Koncerny te zawyżały na granicy wartość importowanych medykamentów, które już w Polsce gwałtownie taniały. Zawyżenie cen uderzało w kasy chorych i klientów, którzy musieli więcej płacić. Obniżka cen działała z kolei na korzyść firm, które dzięki temu odzyskiwały nadpłatę podatku VAT. Polskie służby skarbowe uznały proceder za przestępstwo, co potwierdził Naczelny Sąd Administracyjny. Polska delegacja w Brukseli, która mogła upomnieć się o zwrot pieniędzy, dostała instrukcje z Ministerstwa Zdrowia, by zrezygnować z dochodzenia roszczeń. Sam Balicki twierdzi, że decyzja ta zapadła bez jego wiedzy i zgody. O rozmowach w Brukseli wiedział natomiast wiceminister Nauman.
Polscy podatnicy i pacjenci przepłacili więc 2,5 miliarda, ale nie był to jedyny przypadek, że na leki wydali więcej niż do tej pory. Zapewnienia ministra Łapińskiego, jakoby wymusił na koncernach farmaceutycznych obniżki leków na kwotę miliarda złotych, okazały się medialnym humbugiem. Jedne ceny rzeczywiście zmalały, ale inne wzrosły. Według raportów firmy AzyX, w ciągu ostatniego roku ceny leków w Polsce wzrosły średnio o 9 proc., w tym środków na receptę o 18 proc., zaś bez recepty o 5 proc. Jednocześnie nastąpił spadek sprzedaży leków, co świadczy o tym, że wielu osób po prostu nie stać na ich kupno.
Dopóki choroba szaleć będzie w Ministerstwie Zdrowia, dopóki rak korupcji toczyć będzie polskie urzędy - uzdrowienie służby zdrowia nie nastąpi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki