Skoro apostołowie starali się ocalić wszystkie słowa, które wypowiedział Jezus (czego wyrazem są Ewangelie), to dlaczego pierwsi chrześcijanie z równie wielką troską nie mieliby zachować także realnych przedmiotów, które pozostały po Nim?
Dzieje relikwii
Pierwsze trzy wieki chrześcijaństwa to okres ukrywania się przed prześladowaniami, gdy niemożliwe było sprawowanie publicznego kultu. Nic więc dziwnego, że z tego okresu nie mamy żadnej wiadomości o relikwiach Chrystusowych. Warunkiem ich przechowania była bowiem głęboka konspiracja. Pierwsze wzmianki o przedmiotach związanych z Jezusem pojawiają się dopiero po edykcie mediolańskim z 313 r., gdy chrześcijanie przestali być represjonowani i mogli wyjść z podziemia. W 325 r. cesarzowa św. Helena odnalazła w Jerozolimie Krzyż Pański, do którego był przybity Chrystus. Pod koniec IV w. zaś pątniczka Egeria, odwiedzając Ziemię Świętą, opisywała kolumnę, przy której ubiczowano Jezusa. Z czasem zaczęły pojawiać się kolejne relikwie związane z życiem Zbawiciela, które otaczane były przez wiernych kultem.
Wraz z narodzinami protestantyzmu, a potem z rozwojem oświecenia – zainteresowanie owymi przedmiotami malało. Przede wszystkim przestano wierzyć w ich autentyczność, a okazywanie im czci uznawano za wyraz zabobonu i zacofania. Sytuacja zmieniła się dopiero w XX i XXI w. wraz z wykorzystaniem nowoczesnych technologii naukowych do badania relikwii. Wtedy okazało się, że takie przedmioty, jak Tunika z Argenteuil (szata tkana bez szwu) czy Sudarion z Oviedo (lniana chusta pogrzebowa) są autentycznymi pamiątkami związanymi z Jezusem. Szczególnie jednak dwie relikwie nie dają naukowcom spokoju: Całun Turyński i Chusta z Manoppello.
Tajemniczy Całun
Całun Turyński jest bez wątpienia najdokładniej i najwszechstronniej przebadanym przedmiotem materialnym na świecie. Zajmowali się nim naukowcy, którzy na co dzień pracują m.in. dla Laboratorium Kosmicznego NASA czy Laboratorium Narodowego Los Alamos, gdzie skonstruowano pierwszą na świecie bombę atomową. Na temat Całunu powstało łącznie 28 prac naukowych, opublikowanych w międzynarodowych czasopismach specjalistycznych – co niezwykle istotne: recenzowanych i weryfikowanych przez ekspertów z tych samych dziedzin – i wszystkie one potwierdzały tezę o autentyczności owego lnianego płótna. Mimo wielu lat żmudnych badań naukowcy nie są w stanie wyjaśnić, w jaki sposób utrwalony został wizerunek mężczyzny na tkaninie. Stwierdzili jedynie czym ów wizerunek nie jest. Wiadomo, że nie jest malowidłem, ponieważ nie ma na nim żadnych śladów pigmentu, barwników czy farb. Nie jest też zdjęciem, gdyż nie wykryto na nim najmniejszych nawet pozostałości soli srebra, a użycie światłoczułej emulsji fotograficznej wymagałoby dużej ilości tego związku chemicznego. Nie jest również obrazem wypalonym, gdyż nie nosi śladów karbonizacji. To, co udało się na pewno ustalić, to fakt, że wizerunek powstał na skutek jakiejś reakcji fizycznej, jaka nastąpiła pomiędzy ciałem mężczyzny a płótnem, w które było ono owinięte. Jakiego rodzaju była to jednak reakcja, nie wiadomo. Specjaliści od medycyny stwierdzili, że wszystkie szczegóły anatomiczne na materiale utrwalone zostały z precyzją przewyższającą jakąkolwiek wiedzę malarską.
W Turynie spotkałem się z prof. Pierluigim Baima Bollonem, który pracował w laboratorium, gdzie przez kilkanaście lat próbowano wytworzyć kopię Całunu Turyńskiego, która zachowywałaby wszystkie właściwości fizyczne i chemiczne oryginału. Ponieważ wielu ludziom na świecie zależy na tym, by udowodnić, że relikwia jest średniowiecznym falsyfikatem, który da się wyprodukować – pieniądze nie stanowiły żadnego problemu. Naukowcy mieli do dyspozycji wszystkie najnowocześniejsze technologie, jakimi dysponuje ludzkość. Mimo to jednak nie byli w stanie stworzyć kopii Całunu, a to z jednego podstawowego powodu – nadal nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, jaki mechanizm stał za utrwaleniem wizerunku na płótnie.
Sytuacja jest więc odwrotna niż ta, z jaką mają zazwyczaj do czynienia fizycy cząstek elementarnych. Często bowiem fizycy teoretyczni wymyślają jakieś reakcje, jakich nie ma w otaczającej nas rzeczywistości, a następnie doprowadzają do wywołania tych reakcji w sposób sztuczny w warunkach laboratoryjnych. W przypadku Całunu Turyńskiego jest odwrotnie – doszło w przeszłości do jakiejś reakcji fizycznej, pozostawiła ona konkretny ślad na płótnie, ale badacze nie są w stanie wyjaśnić kryjącego się za nią mechanizmu.
Włoscy naukowcy z Narodowej Agencji Nowych Technik i Energii (ENEA) po pięciu latach doświadczeń doszli w 2011 r. do wniosku, że żadna znana technika sprzed XXI w. nie pozwoliłaby stworzyć takiego obrazu, jaki widnieje na płótnie. Głębokość zabarwienia tkaniny wynosi bowiem około 200 nanometrów, czyli odpowiada grubości ściany komórkowej pojedynczego włókna materiału. Zdaniem badaczy, podobny efekt można osiągnąć jedynie za pomocą lasera ultrafioletowego najnowszej generacji – problem polega jednak na tym, że taki laser nie został jeszcze wynaleziony.
Zagadkowa chusta
Wiele kontrowersji, o czym piszę w książce ŚwiadkowieTajemnicy. Śledztwo w sprawie relikwii Chrystusowych, wśród uczonych wzbudza również Chusta z Manoppello. Przez licznych badaczy uznawana jest za płótno pogrzebowe Jezusa oraz identyfikowana z tzw. Chustą Weroniki. W tym przypadku zdziwienie budzi fakt, że została wykonana z bisioru, czyli jedwabiu morskiego, a więc materiału, na którym nie sposób cokolwiek namalować, ponieważ farba spływa po jego powierzchni. Tymczasem na tkaninie widać wyraźnie twarz mężczyzny. Nie odkryto przy tym żadnych, nawet śladowych ilości pigmentu. Wizerunek powstał zatem nie na skutek naniesienia barwników, lecz przez modyfikację poszczególnych włókien tkaniny. Nie wiadomo więc, jak pojawił się ów obraz.
Poza tym naukowcy dokonali zestawienia ze sobą dwóch obliczy – z Całunu Turyńskiego i Chusty z Manoppello. Badania porównawcze wykazały, że pasowały do siebie idealnie nie tylko wszystkie szczegóły anatomiczne obu twarzy, lecz także ślady ran na nich. Jedyna różnica polegała na tym, że rany na Całunie były świeże i krwawiące, zaś na Chuście już zabliźnione. Poza tym wizerunek z Turynu był jakby negatywem, a ten z Manoppello jakby pozytywem tego samego obrazu.
W środowisku syndonologów (czyli naukowców zajmujących się badaniem relikwii Chrystusowych) nie ma jednak pełnej zgodności w sprawie uznania autentyczności tkaniny z Manoppello. Główną przeszkodą jest fakt, że nie została ona przebadana tak gruntownie jak Całun Turyński. Chusta była bowiem do tej pory poddana tylko tzw. badaniom nieinwazyjnym – za pomocą mikroskopu elektronowego, ultrafioletu, podczerwieni czy skanera. Ani razu nie wyjęto jej jednak spomiędzy szybek relikwiarza, w którym jest umieszczona. Na to bowiem nie wyrażają na razie zgody kapucyni, czyli oficjalni opiekuni relikwii. To sprawia, że świat nauki zawiesza na razie swój osąd na temat prawdziwości owego przedmiotu.