Oczekiwanie
Dr hab. prof. KUL Barbara Chyrowicz SSpS
W życie człowieka wpisane jest to, że nieustannie na coś czeka. Może to być koniec roku szkolnego, koniec studiów, kolejne święta, ustalona data ślubu, urlop. Nastolatki czekają na to, aż zostaną uznane za dorosłych, dorośli czekają na usamodzielnienie się dzieci. Czekamy na rzeczy wzniosłe i na rzeczy prozaiczne. Wielu z nas z utęsknieniem oczekuje dnia wypłaty pensji lub emerytury...
W życie człowieka wpisane jest to, że nieustannie na coś czeka. Może to być koniec roku szkolnego, koniec studiów, kolejne święta, ustalona data ślubu, urlop. Nastolatki czekają na to, aż zostaną uznane za dorosłych, dorośli czekają na usamodzielnienie się dzieci. Czekamy na rzeczy wzniosłe i na rzeczy prozaiczne. Wielu z nas z utęsknieniem oczekuje dnia wypłaty pensji lub emerytury - rzecz może i nie wzniosła, ale trudno bez niej żyć. Czekamy na lepszą pogodę, lepszą koniunkturę, lepsze czasy. Z czekaniem wiążemy zazwyczaj jakieś nadzieje. Wprawdzie nie wszystko, co jest przedmiotem naszego oczekiwania, nastawia nas optymistycznie do rzeczywistości, ale nawet czekając na nieuchronne porażki, powtarzamy sobie skrycie: może nie będzie aż tak źle, może wszystko się jeszcze odmieni... Czekanie bowiem odnosi się do rzeczy przyszłych, do tego co przed nami, co wprawdzie przewidujemy z dużą dozą pewności, ale póki się jeszcze nie stało, obawy pozostają jedynie obawami. Czekanie bywa nieznośne - nie tylko wówczas, gdy jest oczekiwaniem porażki, ale i wtedy, gdy perspektywa oczekiwania napawa nas niezgłębioną radością. Żeby już jutro, żeby dziś, żeby zaraz... Mówimy wówczas, że czas to "czwarty wymiar", wlecze się lub pędzi nieubłaganie i nic do tego nie mają wskazówki zegara. Czekać mogą wszak tylko ci, którzy są "zawieszeni w czasie", a tacy właśnie jesteśmy bez względu na to, jak wiele "mamy czasu"... Właściwie to nie my "mamy czas", ale "czas ma nas"! Nie trzeba mieć wcale wolnego czasu, żeby czekać, co gorsza, kiedy jesteśmy tak zabiegani, że na nic nie mamy czasu, zapominamy, że czekamy...
Tymczasem cały Kościół, jak i każdy chrześcijanin, czekają na swoje ostateczne przeznaczenie. Czekają na Boga, który przyjdzie, i na Ducha, który został im obiecany. Kiedy nasze życie staje się łańcuchem oczekiwanych celów, które z kolei stają się punktem wyjścia kolejnych oczekiwań, bywa, że tracimy tę ostateczną perspektywę - przestajemy czekać na Boga. Powtarzamy sobie: będzie lepiej, może jeśli my tego nie doczekamy, doczekają się tego nasze dzieci, a przecież to, co najlepsze, wciąż jeszcze przed nami... I nic do tego nie mają nasze opinie na temat urządzania ziemskiej rzeczywistości, nasze "recepty na przyszłość", przestrogi, obawy, fobie i fascynacje. To prawda, że w oczekiwaniu rzeczy przyszłych chrześcijaninowi nie wolno żadną miarą zwalniać się z odpowiedzialności za teraźniejszość, ale jakże krótką perspektywę mają nasze kłótnie o przyszłość w porównaniu do tej, która nie zna czasu... Nawet jeśli się na nią zamkniemy, a wspomnienie o niej usuniemy z oficjalnych dokumentów - i tak pozostaniemy "zawieszeni w czasie". Nasza odpowiedzialność za teraźniejszość bierze się i stąd, że dobry Bóg przebacza nam nasze winy, ale nikomu jeszcze nie wrócił minionego czasu. Bóg i ludzkość - napisała kiedyś Simone Weil - są jak para zakochanych, która pomyliła się co do miejsca spotkania. Każde z nich przyszło przed umówioną godziną, ale każde gdzie indziej i teraz czekają, czekają, czekają. On stoi bez ruchu jak wrośnięty w ziemię przez całą wieczność czasu. Ona jest roztargniona i niecierpliwa. Biada jej, jeśli znudzi się czekaniem i odejdzie! Bo gdzież będą wtedy nasze "lepsze czasy" ...