Logo Przewdonik Katolicki

Roraty: duchowość obowiązku, oczekiwania i tęsknoty

Ks. Mariusz Pohl
Fot.

Duchowość to nie tylko wysublimowane teksty mistyków, metody medytacji i doświadczenia kontemplacyjne. Duchowość to także co środowa nowenna, wymęczona dziesiątka żywego różańca tuż przed zaśnięciem i… Roraty.

 

 

Kto ze starszych Czytelników nie pamięta z lat dzieciństwa wczesnego wstawania, na długo przed świtem, potem szybkiego ubierania się i skrzypiącego śniegu pod nogami, gdy razem z mamą czy babcią biegło się do kościoła na Roraty…

 

 

Dziś, z praktycznych względów, Msze roratnie dla dzieci odprawia się na ogół po południu lub wieczorem, więc w znacznej mierze zaniknął ofiarny rys Adwentu. Ale nadal są lampiony, drabinka lub „kalendarz” z czterech świec, losowanie figurek Matki Bożej, zbieranie hasła czy kompletu obrazków. Wszystkie te rekwizyty mają ilustrować i przybliżyć dzieciom, ale także i dorosłym Adwent jako czas oczekiwania, tęsknoty i wierności w dobrym wypełnianiu codziennych obowiązków. Każdy adwentowy dzień wytrwałego czekania przybliża nas do upragnionego spotkania z Jezusem.

Na takiej adwentowej duchowości wychowały się całe pokolenia naszych pradziadków i dziadków, może także i rodziców. Nie jest to bynajmniej duchowość infantylna, chociaż na ogół jej forma i oprawa liturgiczna jest adresowana wyraźnie do dzieci. Istotą tej duchowości jest wierność podjętemu obowiązkowi. Czy rano, czy pod wieczór, zimą, w nie najlepszą pogodę, trzeba wyjść z przytulnego domu, by iść do kościoła na Mszę. Każdy dzień Rorat przybliża nas do Świąt, ale i do Pana Jezusa. To tęskne wychodzenie naprzeciw, niecierpliwe wyczekiwanie, kiedy wreszcie przyjdzie ta upragniona chwila, zbieranie obrazków, literek czy innych kontrolek, wszystko to uczy nas, jak ważny jest czas czekania i przygotowania, jak ważna jest wytrwałość i systematyczność.

Uczy nas też, że jest za to nagroda. Losowanie figurki, rozdawanie codziennych upominków, gromadzenie punktów kolędowych dla ministrantów – to wszystko pokazuje, że Pan Bóg chce człowieka obdarować, i to nie tylko figurką, lecz samym sobą. Taki był sens Jego przyjścia przed dwoma tysiącami lat. Ludzie czekali na to przyjście przez długie wieki, ostatecznie przegapili najważniejszy moment. My chcemy się przygotować, by Boże Narodzenie nie było dla nas zaskoczeniem. Dzieci to czują. Powinni poczuć także i dorośli.

Wszystko, co w życiu cenne, wymaga wysiłku i wytrwałości, cierpliwego przygotowania i oczekiwania. Dziś ludzie chcieliby mieć wszystko naraz i zaraz. Nie lubimy czekać, obrażamy się na długie kolejki i czekanie, buntujemy się, gdy czegoś dla nas zabraknie. Przecież wszystko się nam należy, natychmiast i bez zwłoki! Roraty mają nam uświadomić, że nie od razu musimy mieć to, co sobie wymarzymy i czego pragniemy. Ale też i to, że gdy ktoś bardzo czegoś naprawdę pragnie i umie o to wytrwale zabiegać, to wreszcie to dostanie. Roraty są obietnicą, która lada moment się wypełni. Obyśmy byli na to gotowi!

Roraty – wotywna Msza o Matce Bożej, odprawiana codziennie o świcie w okresie Adwentu. Nazwa wywodzi się od łacińskiej antyfony na wejście: „Rorate caeli desuper…” – „Zlejcie niebiosa rosę…”, której tekst został zaczerpnięty z Księgi Izajasza. Podczas Rorat na ołtarz pali się dodatkowa świeca, dedykowana Matce Bożej, ozdobiona białą lub błękitną wstęgą.

 

 


Odkryłem Roraty dopiero po maturze, gdy miałem 19 lat, w 1978 roku. Wcześniej propozycję rannego wstania skwitowałbym szyderczym śmiechem; teraz wstawałem przed piątą, by iść prawie cztery kilometry przez Cytadelę do kościółka NMP na Ostrowie Tumskim – na szóstą! Potem ponad godzinę spędzałem w pobliskiej katedrze, by na ósmą dotrzeć na Politechnikę. Pamiętam siarczyste mrozy, gdy woda święcona w kropielnicy była zamarznięta na suchy lód; pamiętam też ulewny deszcz, który przemoczył mnie do suchej nitki, tak że na uczelni dopiero koło południa wyschły na mnie spodnie i sweter; pamiętam ziewanie na wykładach…

Co takiego skłoniło mnie do tych nocnych – bo w grudniu godz. 5 to przecież środek nocy – eskapad? Żadna atrakcja, nic ciekawego. Na Mszy było może ze trzy, cztery osoby, liturgia tyłem do ludu, mamrotana pod nosem przez sędziwego księdza. Na archaicznych organach nieudolnie ćwiczył młody braciszek zakonny, śpiewając niepewnym głosem jakieś dziwne melodie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to Godzinki. Dopiero po tygodniu udało mi się zrozumieć i zapamiętać pierwsze słowa i znaleźć gdzieś tekst w książeczce do nabożeństwa.

A jednak te skromne Roraty były dla mojej wiary przełomowe! Nie wiem, co o tym zadecydowało: na pewno nastrój starego, gotyckiego kościoła, zimnego i ciemnego, rozświetlonego zaledwie paroma świecami i słabymi żarówkami w żyrandolu. Może nieudolność, ale i autentyzm śpiewu organisty, księdza i dwóch kobiet. Może niespotykany dźwięk piszczałkowych organów, jakby żywcem przeniesiony z późnego średniowiecza. Była w tym wszystkim jakaś naiwność, niepraktyczność i dysonans ze wszystkim, co przeżywałem potem przez cały dzień. Ale była też tajemnica, przedziwna harmonia i prostota, zawarta w mroku gotyckich sklepień, dźwięku organów, zapachu woskowych świec, egzotycznej liturgii… Dla tych przeżyć warto było wstawać o piątej.

Nie dało się tego w żaden sposób racjonalnie wytłumaczyć, że chodziłem na te Roraty. Koledzy ze studiów stukali się w głowę – rano odsypiali nocne imprezy; co pilniejsi powtarzali wiadomości na kolokwia. Ja w tym czasie czekałem w katedrze na świt, by o pół do ósmej przez zmarznięte i zaśnieżone łąki nad Cybiną wyruszyć na wykłady.

Czy to była jakaś duchowość? Nie wiem. Na pewno wzruszenie i głębokie przeżycie, bardziej estetyczne niż religijne. Potem uczenie się milczącej modlitwy w jednej z katedralnych kaplic. Właśnie w ten sposób odkryłem wtedy Boga, a po półtora roku przerwałem atrakcyjne studia i wstąpiłem do seminarium duchownego, obok którego tyle razy przechodziłem, spiesząc na Roraty.


 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki