Adwent. Czas poprzedzający bezpośrednio Boże Narodzenie, będący przygotowaniem na przyjście Pana. Czas tęsknoty i oczekiwania, czas czujności i wiary.
Samo słowo „Adwent” pierwsi chrześcijanie przyjęli od Rzymian. Oznaczało ono przybycie jakiegoś dostojnika na prowincję, a nawet już jego obecność wśród poddanych. Chrześcijanie nadali temu słowu szczególne znaczenie, wyrażające ich stosunek do Chrystusa. To Jezus jest owym dostojnikiem, który przybył na „marną”, ziemską prowincję. Adwent wyraża więc po prostu fakt, że Bóg jest tutaj, między nami obecny – ukryty, ale prawdziwy. Nie dziwi nas więc, że Adwent był nawet początkowo, zgodnie ze swoim pierwotnym znaczeniem, określeniem samego święta Narodzenia Pańskiego, a dopiero z czasem zaczął oznaczać okres przygotowania do świąt.
Adwent od IV wieku
Pierwsze ślady przeżywania Adwentu napotykamy w IV wieku w Kościele gallikańskim. Miał on wówczas charakter pokutny i był okresem przygotowania wierzących do radosnego obchodu święta Bożego Narodzenia. Z okresu VIII i IX wieku znamy praktyki zakonne, nakazujące mnichom rozpoczęcie postu adwentowego już od końca września. Wiemy, że w Rzymie w VI wieku Adwent trwał dwa tygodnie i nie miał tak wyrazistego, jak w Hiszpanii, charakteru pokutnego. Był bardziej liturgicznym niż ascetycznym przygotowaniem do zbliżających się świąt.
Za czasów papieża Grzegorza Wielkiego (czyli w końcu VI wieku) okres Adwentu wydłużył się do czterech tygodni. Potem bywało różnie: liturgia papieska nakazywała cztery tygodnie Adwentu, a w kościołach parafialnych obchodzono go nawet przez sześć tygodni. Sakramentarze z tego okresu przewidują pięciotygodniowy czas trwania Adwentu. Około X wieku uporządkowano te tradycje, wprowadzając cztery tygodnie Adwentu choć – jak wiemy z liturgii wawelskiej – w Polsce pięciotygodniowy Adwent utrzymał się aż do XIII wieku!
W okresie średniowiecza, gdy liturgia rzymska przemieszała się z liturgią gallikańską, Adwent nabrał bardziej kolorytu pokutnego. Świadczy o tym pewna asceza modlitw, pieśni i muzyki, używanie fioletowych szat liturgicznych, opuszczanie hymnów „Gloria” i „Te Deum”, czy wreszcie skromniejsza dekoracja świątyń i oprawa samej liturgii. Następne wieki, przez nie zawsze kontrolowane wprowadzanie różnych wspomnień świętych, wyznawców i męczenników, zagubiły całkiem eschatologiczną wymowę oczekiwania na przyjście Chrystusa. Ograniczono się do przeżywania raczej zewnętrznych okoliczności Jego narodzin. Temu przecież służyła cała bogata obrzędowość i rodzinny charakter świąt. To jednak dosyć skutecznie przesłoniło treści religijne. W tej perspektywie trudno nawet i dziś dostrzec właściwy sens oczekiwania.
Od przyjścia na świat do Przyjścia ostatecznego
Liturgia po Soborze Watykańskim II wróciła do pierwotnej wizji starożytnego rozumienia Adwentu. Ma to być zatem przygotowanie do świętowania przyjścia Pana na świat, które kieruje jednocześnie myśl ku Jego Przyjściu ostatecznemu. Jest to okres radosnego – bo pełnego wiary – czuwania w gotowości. Obecnie Adwent rozpoczyna się pierwszymi Nieszporami I Niedzieli Adwentu, a kończy z chwilą rozpoczęcia pierwszych Nieszporów w Wigilię Narodzenia Pańskiego. Może się zdarzyć, że wypadną one wieczorem w IV Niedzielę Adwentu. Tak więc okres ten może trwać od 23 do 28 dni.
Sens zarówno Adwentu, jak i wszystkich okresów roku kościelnego, ma wyrażać tęsknotę za pełnym spotkaniem z Bogiem. Człowiek nie może żyć tak, jakby nikogo już poza nim nie było. Milczenie Boga może być długie, ale przecież to nie jest zapomnienie. Właśnie wcielenie Syna stało się najbardziej wymownym słowem Boga. Przemówił, objawił siebie, stał się nawet człowiekiem, ale pozostał wielką Tajemnicą, która objawi się nam na końcu czasów, kiedy przyjdzie w chwale.
O Adwencie można snuć wiele refleksji. Spośród nich pozostańmy przy trzech – wydaje się dosyć ważnych – adwentowych prawdach.
Początek nowego roku liturgicznego
Nowy Rok kościelny, liturgiczny, rozpoczyna się dokładnie od I Niedzieli Adwentu, a kończy na sobocie 34. tygodnia zwykłego. Po drodze przeżywamy okres Bożego Narodzenia, czas Wielkiego Postu i Wielkanocy i najdłużej trwający, równie obfity w przeżycia – okres zwykły.
Już na pierwszy rzut oka widać, że choć rok kalendarzowy ma tyle samo dni i tygodni co rok liturgiczny, to jednak różnią się one wieloma elementami (początek roku liturgicznego przypada na przełom listopada i grudnia). Podstawową różnicą jest jednak zupełnie inna filozofia czasu: rok liturgiczny ma na celu głosić chwałę Bożą i uświęcać wiernych. Stąd też cała historia zbawienia, przekazana nam na kartach Biblii, wtłoczona zostaje w ramy jednego roku, byśmy mogli stopniowo odsłaniać całe Misterium Chrystusa: oczekiwanie, Zwiastowanie, nadejście, działalność, śmierć, powrót, nowe życie. Co więcej: na kontemplację tych Bożych tajemnic mamy nie jeden rok, ale tyle lat, ile Pan Bóg da nam żyć. Bo każdy rok jest okazją, byśmy na te wydarzenia spojrzeli inaczej, nieco dojrzalej. Co roku jesteśmy w jakimś sensie inni – inaczej przeżywamy Adwent czy Boże Narodzenie, mając lat 5, 18, 35 czy 80. Nasz udział w roku liturgicznym porównuje się czasem do spirali: kręcimy się w kółko – ale każdy dzień jest na innym miejscu tego koła. Cała chrześcijańska mądrość polega na tym, by ten ruch wkoło postępował ciągle w górę – jak w spirali, to znaczy: by przeżycia roku liturgicznego z roku na rok były coraz głębsze, bardziej zrozumiałe, wnoszące w nasze życie kolejne, nowe wartości duchowe, dające nam szansę weryfikowania naszego postępowania.
Adwent – czasem czuwania
Już na samym początku Adwentu słyszymy słowa Chrystusa: „Czuwajcie, bo nie wiecie kiedy pan domu nadejdzie”. Jest to pierwsza prawda: musimy być nieustannie przygotowani na przyjście Pana. Bo Adwent – to najpierw czynne, aktywne przygotowanie się na radość Bożego Narodzenia. W ciągu tego czasu radosnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela w liturgii mszalnej często usłyszymy słowo „czuwajcie”. Niejednokrotnie spojrzy na nas surowo św. Jan Chrzciciel i przypomni głosem wołającego na pustyni o potrzebie naprawy życia i przemiany.
Dlaczego? Czyżby Bóg bał się, że prześpimy to wielkie wydarzenie? Czy nawoływania: miejcie się na baczności, czuwajcie, uważajcie, prostujcie drogę Panu nie są swego rodzaju zgrzytem w naszej radości oczekiwania…? Pozornie tak, ale kiedy się bliżej temu przyjrzymy, dostrzeżemy, że każde wielkie wydarzenie musi być poprzedzone solidnym przygotowaniem. Weźmy chociażby dla przykładu matkę oczekującą dziecka. Kiedy się o tym dowiaduje, wszystkie jej myśli, cała jej uwaga kieruje się w stronę dziecka. Jest gotowa dla niego wyrzec się, przynajmniej do chwili urodzenia: alkoholu, nikotyny, tych pokarmów, które mogłyby dziecku zaszkodzić. Zabiega o to, by miało ono gotową wyprawkę, by wtedy, gdy się narodzi, miało wszystko, co potrzebne, by mu niczego nie brakowało. I chociaż jest jej coraz trudniej, chociaż dochodzą coraz to nowe dolegliwości, bóle, to jednak nie narzeka, ale cieszy się, gotowa znieść wszystko, byleby usłyszeć radosne kwilenie swojego dziecka.
Podobna postawa powinna wytworzyć się i u nas, którzy przeżywamy czas przygotowania się na przyjęcie do naszych serc narodzonego Chrystusa, a w dalszej perspektywie, do przygotowania się na powtórne przyjście Chrystusa, na Sąd Ostateczny.
Tak jak u przyszłej matki, tak i u nas, swoje miejsce musi znaleźć chrześcijańska radość, ale także umiejętność wyrzeczenia. Stąd też Kościół nie bezpodstawnie jeszcze do niedawna uczył: w czasach zakazanych, a więc i w Adwencie, zabaw hucznych nie urządzać. Dlatego zbieramy się codziennie na Mszy roratniej, odmawiamy sobie różnych przyjemności, by w ten sposób dać wyraz swojej gotowości. Ale już na początku adwentowego przygotowania musimy zdać sobie sprawę, że całe to przygotowanie jest tylko początkiem, wstępem do tego, co po nim nastąpi.
Adwent – czasem oczekiwania wraz z Maryją
Na przyjście Zbawiciela czekamy razem z Matką Najświętszą. Czynimy to między innymi przez udział w Mszy świętej roratniej. Nazwa „Roraty” wywodzi się od słów pieśni na wejście: „Rorate coeli, desuper et nubes pluant justum...”, znanej nam bardziej z tłumaczenia: „Niebiosa, rosę a spuśćcie nam z góry. Sprawiedliwego wylejcie chmury”. Z odprawianiem Mszy roratniej wiąże się też zwyczaj zapalania siedmiu świec, z największą, najbardziej ozdobną, tak zwaną roratką. Nie do końca jest jasna symbolika tych świec. Jedni dopatrywali się w stawianym na ołtarzu świeczniku z tymi świecami symbolu siedmioramiennego świecznika ze świątyni w Jerozolimie, inni łączyli je z symbolem siedmiu stanów w dawnej Polsce. Jeszcze inni próbowali wejść znacznie głębiej i dopatrywać się w siedmiu świecach symboliki siedmiu boleści Matki Najświętszej, siedmiu sakramentów czy siedmiu darów Ducha Świętego.
Po Soborze Watykańskim II ustalił się zwyczaj dodawania do stojących świec ołtarzowych (pamiętajmy, że zawsze jest ich parzysta liczba – czyli po dwie, cztery lub sześć świec) dodatkowej świecy – nieco wyższej, ozdobniejszej, przewiązanej białą lub niebieską wstążką – świecy roratniej. To wyeksponowanie jednej świecy pomogło w wykrystalizowaniu się jej bardziej jednoznacznego symbolicznego wyrazu: świeca roratnia jako symbol Maryi – Jutrzenki zwiastującej Wschodzące Słońce – Chrystusa, Zbawiciela Świata.
Przeżyjmy więc Adwent jak najintensywniej, by i dla nas był to czas duchowego pożytku!
Bo czekać to znaczy być człowiekiem Adwentu.
Autor jest doktorem teologii, wykładowcą
na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu
im. A. Mickiewicza w Poznaniu