Znajoma powiedziała mi jakiś czas temu, że długo zwlekała z pójściem na terapię. Będąc osobą wierzącą, cały czas miała poczucie, że ,,Bóg sam wystarczy”. Czy pójście na terapię to powiedzenie, że Bóg już mi nie wystarcza i potrzebuję kogoś innego, aby pomógł mi ogarnąć rzeczywistość?
– Postawa zaufania Bogu zupełnie nie musi być sprzeczna z potrzebą pójścia do lekarza, do krawca, do mechanika czy psychoterapeuty. Jeżeli ktoś ma ból zęba, to udaje się do stomatologa. W dalszym ciągu może ufać Panu Bogu, że On przez ręce specjalisty będzie skutecznie działał i pomagał mu w życiu, a w tym przypadku uleczy chory ząb. Naiwnością byłoby uważać, że Bóg wszystko ma robić za nas albo aranżować działanie nadprzyrodzone. Niestety, wciąż można się spotkać z dwoma skrajnymi postawami względem Boga i natury człowieka. Jedna polega na fideizmie, czyli przeakcentowaniu roli wiary – Bóg musi wszystko zrobić i załatwić za mnie, „wystarczy Jego łaska”. A druga postawa niebezpieczna dla osoby wierzącej to psychologizacja, czyli sprowadzenie wszystkiego, a szczególnie tego, co wiąże się z życiem duchowym, do poziomu natury, emocji, przeszłości, konfliktów, mechanizmów obronnych czy procesów poznawczych. Tutaj może pojawić się nie tylko brak wiary w działanie nadprzyrodzone Pana Boga, ale również spojrzenie na człowieka bez głębi, czyli wymiaru sacrum. Nie ma zupełnie potrzeby ustawiania konfliktowego psychologii jako nauki oraz wiary jako relacji do Pana Boga. Ktoś, kto to robi, albo nie rozumie, czym jest psychologia jako nauka, albo może mieć niedojrzałe, mechaniczne spojrzenie na Boga, duchowość i naturę człowieka.
Dlaczego nie wstydzimy się opowiadać o kolejnych rekolekcjach, o tym, że mamy kierownika duchowego lub prosiliśmy kogoś o modlitwę, a ciągle wstydzimy się powiedzieć, że jesteśmy na terapii?
– Myślę, że coraz rzadziej wstydzimy się przyznać, że chodzimy na terapię czy potrzebujemy pomocy psychiatry. W niektórych krajach przyznanie się do tego wręcz jest modne i wskazuje, że człowiek przebywa jakąś drogę rozwoju, świadomości siebie itd. Generalnie jednak rzeczywiście wciąż nie lubimy publicznie mówić o własnych słabościach, trudnościach czy porażkach. Przyznawanie się, że chodzę na terapię, może na to wskazywać. Warto też wspomnieć, że niektórzy ludzie mogą mieć stereotypowe myślenie na temat procesu terapeutycznego, roli psychiatrów czy kompetencji psychoterapeutów. Możemy wstydzić się i bać oceny, diagnozy, sklasyfikowania, wyśmiania itd. Człowiekowi chodzącemu na terapię łatwo jest doklejać łatkę typu: zbzikowany, dewiant, niebezpieczny, zaburzony, ktoś, kto nie radzi sobie z życiem albo wprost jest wariatem czy niezrównoważonym. Te stare i krzywdzące stereotypy niestety wciąż są żywe w niektórych przekonaniach. Myślę jednak, że niezrozumienie tego, czym jest psychoterapia i lęki przed osobami zaburzonymi chyba najbardziej przyczyniają się do postawy wstydu i oporu przed pójściem do gabinetu.
Mam wrażenie, że ciągle balansujemy między psychologią a wiarą, zarówno świeccy, jak i duchowni. Niech przykładem będzie chociażby spowiedź, podczas której zdarzyło mi się otrzymać różnego rodzaju porady psychologiczne, mimo że zupełnie o nie nie prosiłam. Dodatkowo ksiądz nie miał żadnego wykształcenia psychologicznego.
– Dotykamy tutaj kwestii kompetencji. Lekarz nie będzie się bawił w mechanika samochodowego, a mechanik nie powinien udawać eksperta w dziedzinie zdrowia. Zarówno ksiądz, jak i psychoterapeuta powinien działać w ramach swoich kompetencji i misji. Na przykład kiedy mamy do czynienia z osobą z zaburzeniami nerwicowymi, np. natręctwami na tle religijnym, to spowiednik powinien pracować na poziomie duchowym, czyli omawiać i poruszać temat obrazów Boga, dbać o regularność spowiedzi (nie za często), definiować i charakteryzować, czym jest grzech i fałszywe poczucie winy. Psychoterapeuta natomiast powinien pracować w obrębie funkcjonowania pacjenta w relacji do innych, do siebie, zwrócić uwagę na jego zachowanie, charakter procesów mentalnych, emocji, postrzegania świata itd. Niebezpieczne jest, kiedy spowiednik czy kierownik duchowy zaczyna „psychologizować”, czyli stawiać diagnozy albo dawać porady, jak sobie poradzić z natręctwami. Ale tak samo niebezpieczne jest, kiedy psychoterapeuta zaczyna pracować i określać, kim jest, a kim nie jest Bóg. Ksiądz, duszpasterz czy kierownik duchowy powinni w takich przypadkach współpracować i umieć odesłać do kogoś, kto w jakimś obrębie życia i jego funkcji może skuteczniej pomóc. Choć przychodzi jeden i ten sam człowiek, to jednak na innych poziomach mu pomagamy i to trzeba rozpoznać i uszanować.
W jakim kluczu dobierać terapeutę? Czy podobny światopogląd jest rzeczą istotną?
– Są różne szkoły. Pewne jest, że jeśli terapeuta jest profesjonalistą, to uszanuje każdy światopogląd i nie będzie dokonywał manipulacji czy indoktrynacji. Spotykałem terapeutów, którzy nie byli osobami religijnymi, ale w wymiarze doświadczenia wiary potrafili pozostać neutralni, szanując system przekonań pacjenta. Dostrzegali granice swoich kompetencji i charakter pracy terapeutycznej. Z drugiej strony, jeśli ktoś może czuć się bezpieczniej, wiedząc, że jego terapeuta jest osobą religijną i dba o ten wymiar, to również może to pozytywnie wpływać na proces zaufania, który jest istotny do stworzenia relacji pomocowej.
Wielokrotnie i w różnych kontekstach spotykałam się w swoim życiu z modlitwą wstawienniczą, uzdrowienia i uwolnienia. Z perspektywy czasu widzę, jak cienka bywa podczas takiej modlitwy granica między doświadczeniem wiary a problemem emocjonalnym lub psychologicznym. Nierzadko osoba prosząca o modlitwę przychodzi z głębokimi zaburzeniami psychologicznymi.
– Niedawno pewna osoba opowiadała mi, że na modlitwie uzdrowienia wewnętrznego otrzymała dużo wsparcia i siły, aby przebaczyć sobie daną sytuację, ale widzi, że pozostały w niej pewne lęki i być może jest to znak, aby wejść dodatkowo w proces terapeutyczny. Bóg może uzdrawiać człowieka na modlitwie, ale może również posługiwać się procesem terapeutycznym. Te dwie aktywności: naturalna i nadprzyrodzona, jak już mówiliśmy, nie muszą być sobie przeciwstawne. Potrzeba jednak czujności i rozwagi, aby nie nadużywać modlitwy jako panaceum na wszystko. W niektórych środowiskach kumulują się osoby z zaburzeniami afektywnymi i niekiedy magicznie podchodzą do modlitwy jako sposobu na poradzenie sobie ze złożonymi problemami, trudnymi emocjami albo przeżyciami. Choć Bóg działa przez modlitwę, to jednak nie zawsze jest to działanie, jakie człowiek sobie wyobraża lub oczekuje. Proces uzdrowienia wymaga niekiedy nie tylko łaski czy osobistej pracy, ale również czasu. Ludzie modlący się o uzdrowienie czasem o tym zapominają. Chcą iść na skróty. Znaleźć szybką receptę, duchową pigułkę na szczęście, ukojenie, zapomnienie itd. Praca nad sobą, zmiana sposobu życia i myślenia, może im się nie podobać. Dlatego będą szukać kolejnych guru, egzorcystów, nowych nabożeństw czy spotkań modlitewnych itd. Bóg ma moc uzdrowić nie tylko ciało, duszę, ale i psychikę człowieka zaburzonego. W tym wszystkim trzeba mieć jednak oprócz wiary także pokorę oraz mądrość duchową. Doświadczenie cierpienia i zaburzenia dotyka niekiedy wielu aspektów i sfer życia człowieka – emocji, myślenia, relacji, planów, życia zawodowego, duchowego. Niekiedy uzdrowienie idzie drogą naturalną. Cuda bywają, ale wciąż cudowną jest droga naturalna, przez którą Pan Bóg nas przewodzi w drodze uzdrowienia. Przypomina mi się tutaj wiersz księdza Twardowskiego: ,,Gdy umierał na krzyżu/ cud się nie zdarzył/ żaden anioł nie pomógł/ deszcz nie obmył głowy/ piorun się zagapił gdzie indziej uderzył/ zaradna Matka Boska/ z cudem nie zdążyła/ wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma/ cud chce jak najlepiej/ a utrudnia wiarę”.
Czy Ewangelia mówi o dbaniu o swoje zdrowie psychiczne? Przyznam szczerze, że kiedy czytam np. osiem błogosławieństw, zaczynam powątpiewać, czy przedstawia ono rzeczywiście wartość.
– Ewangelia zaprasza człowieka do pełni życia. Do szczęścia tu na ziemi, ale również otwartości na szczęście w niebie. Żyć pełnią to dostrzegać błogosławieństwo nie tylko w wymiarze materialnym, ale i duchowym. Nie tylko w powodzeniach, ale i w porażkach. Nie tylko wtedy, kiedy świeci słońce, ale kiedy pada deszcz. Jak mówił św. Paweł, ,,umiem obfitować i cierpieć głód”. W życiu przychodzą różne chwile, cierpienie i problemy. Osiem błogosławieństw mówi o takich sytuacjach, w których człowiek doznaje ucisku, smutku, łaknie sprawiedliwości, jest miłosierny, wprowadza pokój czy cierpi prześladowania. To wszystko utrudnia nam radość życia, ale z drugiej strony może odsłaniać głębszą i prawdziwszą radość, właśnie związaną z Bogiem i jego błogosławieństwem. Nawet ludzie, którzy są piętnowani i doświadczają krzywdy, doczekają się sprawiedliwości. Błogosławieństwa, choć mówią o trudach, to mówią o nadziei i triumfie dobra.
Niedawno natrafiłam w internecie na mem dość dobrze obrazujący problem. Na obrazku przedstawiony był chłopiec i mężczyzna, a pod spodem napis: ,,To jest Jan. Gdy był Jasiem, troszczył się o wszystkich, był dobry dla innych, miał dla wszystkich czas. Kiedy dorósł, zaczął zaspokajać też swoje potrzeby. Dziś wszyscy nazywają go egoistą”. Jak dbać o swoją kondycję psychiczną i swoje potrzeby, nie stając się egoistą?
– Ponownie warto rozróżnić pozytywną troskę o siebie od egoistycznego ukierunkowania na siebie. Do tego pierwszego zaprasza nas przykazanie miłości „Kochaj bliźniego jak siebie samego”. Mamy nie tylko kochać siebie, ale tą miarą kochać innych. Dlatego warto dbać o ten wymiar zdrowej miłości do siebie. Egoizm to przesadne ukierunkowanie jej na własne ego, potrzeby. To widzenie siebie w centrum świata itd. Wracając do wspomnianego memu, myślę, że może odsłaniać problem, jaki mamy z dobrze pojętą miłością do siebie. Wielu wciąż niesłusznie myli ją z egoizmem czy narcyzmem. Troska o siebie, swoje ciało, higienę myśli, emocji jest zadaniem na całe życie. Oczywiście ważny jest balans, czyli nie przejadać się ani nie głodzić organizmu. Tak samo naszej psychiki i duszy.
W swojej pracy i publikacjach dużo mówi Ojciec o wdzięczności. Jaki wpływ ma ona na naszą kondycję psychiczną?
– Z mojej diagnozy człowieka współczesnego, zbieżnej z badaniami naukowymi, wynika, że człowiek żyje dziś w presji osiągania, pogoni za sukcesem, a nawet gdy osiągnie sukces, nie potrafi się nim ucieszyć, żyje w nędzy duchowej, choć może praktykować religijność. Jesteśmy dziś przebodźcowani, nie mamy czasu nie tylko dla innych, ale również dla samych siebie. Wdzięczność wciąż jest mało znanym i docenianym lekarstwem na neurotyczność naszego sposobu życia. Po pierwsze, zaprasza człowieka do percepcji, czyli zauważenia dobra i błogosławieństwa we własnym życiu. Nie można tego uczynić, będąc nieustannie w biegu i nie zatrzymując się. Drugi aspekt wdzięczności zaprasza nas, aby nadać znaczenia temu, co mamy, co przeżywamy i kim jesteśmy. Nadanie znaczeń wiąże się z zauważeniem i refleksją nad życiem i doświadczeniem. Wszystko jest darem: woda w kranie, możliwość słuchania muzyki, zrobienie zakupów, jazda samochodem do pracy, rozmowa z bliskimi itd. W końcu trzeci ważny aspekt wdzięczności to komunikacja. Wdzięczność jest postawą prospołeczną i rośnie w relacji. Nie tylko w sercu osoby obdarowanej. Trzeba uczyć się ją komunikować, bo wtedy się mnoży i przemienia serca innych. Jest ona także lekarstwem na emocje trudne, ponieważ nie można przeżywać zawiści, złości, zazdrości, jednocześnie przeżywając wdzięczność. Im więcej praktykujemy wdzięczność, tym więcej dobra przyciągamy do własnego i cudzego życia. Jest ona również lekarstwem na smutek, przygnębienie czy stany depresyjne. Uczy nas nie porównywać się, a bardziej doceniać piękno i dobro obecne w naszym życiu. W końcu pozwala ona nam widzieć dalej i głębiej. Przychodzi mi na myśl obraz świateł samochodowych. Podczas jazdy autem można włączyć długie albo przeciwmgielne. To pomaga kierowcy w jeździe. Otóż wdzięczność ma taką funkcje pomocową, kiedy jest trudno na naszej drodze życia, pojawiają się zakręty i zmagania, ale jest również doskonałym przewodnikiem po ścieżkach radości i wzmacniania tego, co dobre, czyli szczęścia w życiu każdego człowieka.
PIOTR KWIATEK OFMcap
Zakonnik Krakowskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów, doktor psychologii, psychoterapeuta, rekolekcjonista. Wykłada psychologię komunikacji, psychologię pastoralną w Wyższym Seminarium Duchownym Zakonu Braci Mniejszych w Krakowie oraz interwencje pozytywne na Uniwersytecie Humanistyczno-społecznym SWPS. Jest autorem licznych książek z serii psychologia pozytywna i wiara, m.in. Ucieszyć się życiem. Cztery okna wdzięczności czy Sztuka życia bez narzekania