Logo Przewdonik Katolicki

Homo capax Dei

Monika Białkowska, ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Człowiek jest otwarty na pewną transcendencję. Będzie jej szukał i znajdował, jeśli nie w Bogu, to w muzyce, w sztuce, w rzeczach przekraczających jego doświadczenie.

KS. HENRYK SEWERYNIAK: Nadal jesteśmy w Biskupinie. I co, będziesz mi tu próbowała dowieść wielkości pogaństwa?
 
MONIKA BIAŁKOWSKA: Zdefiniujmy najpierw pogaństwo. O to, że ludzie tu żyjący nie byli chrześcijanami, nie możemy mieć do nich pretensji. Ci z osady neolitycznej, ludzie z tzw. długich domów z kultury lendzielskiej żyli tu jakieś 3–2 tysiące lat przed Abrahamem. Nawet o monoteizmie nikt wtedy jeszcze nie śnił. Ludzie z osady łużyckiej byli młodsi, ale nadal mniej więcej w wieku proroka Izajasza. „Pogaństwa” nie trzeba im udowadniać, to oczywiste, że z Jezusem Chrystusem nie mogli mieć nic wspólnego, bo żyli przed Jego Wcieleniem. Ale możemy rozmawiać o tym, czy w ogóle byli jakoś religijni. A byli. Widzimy tu na każdym kroku takie elementy ich życia, których nijak nie da się wytłumaczyć ani ekonomicznie, ani ewolucyjnie. Z punktu widzenia przetrwania były alogiczne. A jednak były. Możemy więc szukać w nich albo jakiejś religijności, albo ewentualnie sztuki. Ale sztuka przecież też świadczy o tym, że człowiek jest capax Dei.
 
HS: Coś w tym jest. Rzeczywiście kiedy chodzę po Biskupinie, widzę człowieka religijnego, homo religiosus, choć nie ma tu zbyt wiele form wyraźnie religijnych. To, że człowiek jest capax Dei oznacza, że jest ze swojej natury otwarty na Boga, na jakąś tajemnicę, która go przekracza – my powiedzielibyśmy już, jest otwarty na Objawienie. Katechizm Kościoła katolickiego otwiera ta właśnie tematyka: zanim usłyszymy tam „wierzę”, najpierw stajemy wobec pytania, co mnie do tego wyznania predysponuje, co mnie na nie otwiera? Są tacy, którzy próbują przekonywać, że człowiek na początku, w jakimś swoim pierwotnym stanie był areligijny. Zdaje się, że tu dostajemy dowody na to, że było wręcz przeciwnie.
 
MB: Dla mnie takim dowodem, który tu znajduję – choć przecież archeolodzy o tym wprost nie mówią, oni nie zajmują się teologią – jest jakaś fundamentalna niezgoda na to, że człowiek kończy się na ziemi, że do ziemskiego życia wszystko się ogranicza. Ja tu widzę jakąś upartą wręcz wiarę w to, że coś jest po drugiej stronie. Mamy grób kobiet, żyjących dwa tysiące lat przed Abrahamem. Pochowane są w pozycji embrionalnej, zawsze na lewym boku (w przeciwieństwie do mężczyzn, chowanych na boku prawym). Na dodatek te kobiety miały na sobie bardzo bogate ozdoby z muszelek, ich przygotowanie wymagało wielu tygodni misternej pracy. Dlaczego coś cennego zakopywać w ziemi, z punktu widzenia ekonomicznego – marnować? Jest tylko jedno uzasadnienie: bo ten ktoś, kto je dostaje, będzie ich potrzebować. Potem, już w kulturze łużyckiej, ciała zmarłych były palone na stosach i chowane w popielnicach. Ale znów z darami! Po co te dary, skoro nawet ciała nie ma, tylko popiół? Dla kogo? Dla kogoś, kto czeka po drugiej stronie? Czy dla samego zmarłego, który pozostaje duchem? Nie mogli mieć złudzeń, wiedzieli, że zmarły z tego prochu w ziemi się nie zrośnie. Czy to nie jest wyraz wiary w jakąś rzeczywistość poza tym życiem?
 
HS: Bezdyskusyjnie jest. Ci ludzie wyraźnie coś tracili, oddawali, rezygnowali z jakiegoś materialnego dobra. To nie mogło służyć żadnemu utylitarnemu, doczesnemu celowi. Ale wiesz, moją uwagę zwróciło też źródełko. Pierwotnie miało znaczenie użytkowe – to jest ten czas przed Abrahamem. Ludzie widzieli, jak wytrysnęło, kiedy wybierali z ziemi glinę. Ale kiedy odeszli z tego miejsca, a po nich przyszedł kolejny lud, nie wiedział już, skąd źródełko się wzięło. Może było dla nich czymś w rodzaju cudu? I z tego czasu są już przy nim dary, pięknie zdobione naczynia. Trudno nie przypomnieć tu sobie Jana Pawła II, który pisze: „Strumieniu, odsłoń mi tajemnicę swego początku!” Jest w człowieku jakaś potrzeba ciągłego szukania źródła…
 
MB: W tym późniejszym czasie, w kulturze łużyckiej, w połowie VIII w. przed Chrystusem w biskupińskim grodzie trudniej o jakieś nawiązania wprost do religijności człowieka – poza pochówkami ciałopalnymi, o których mówiłam, ale one były poza osadą. Ale znajdowano na przykład gliniane grzechotki, duże, bardzo ozdobne, zbyt bogate i misterne, żeby były dziecięcymi zabawkami. Tomek, który je dziś rekonstruuje, opowiadał, że byli u niego niedawno misjonarze gdzieś z krajów afrykańskich. Mówili, że ludzie tam u nich na misjach do dziś przychodzą do kościoła na Mszę z takimi grzechotkami – żeby złe duchy odganiać…
 
HS: Jest takie greckie przysłowie, które lubię powtarzać, zwłaszcza moim kolegom: że demony mieszkają w przedsionkach bogów. W średniowieczu, kiedy biskup dedykował czy konsekrował kościół, odmawiał bardzo dużo kolejnych modlitw, które miały na celu wypędzenie demonów, które szczególnie mocno miały się uczepiać właśnie świętych miejsc.
 
MB: Ma ksiądz talent do naprowadzania każdej rozmowy na średniowiecze. Jak będzie zatytułowana ta książka o pontyfikale? Ja uparcie wracam do czasów przed Chrystusem, do czasów przed monoteizmem nawet i pytam o człowieka, który jest capax Dei. I ani trochę mi nie przeszkadza, że w samym grodzie łużyckim nie było oznak kultu. Mógł się odbywać poza grodem. Poza tym trzeba pamiętać, że gród nie został zniszczony w czasie jakiegoś najazdu. Ludzie się z niego po prostu na spokojnie wyprowadzili, zabierając zapewne wszystko, co było dla nich cenne. Trudno się dziwić, że tak niewiele pozostało – głównie to, co uznali zapewne za śmieci.
 
HS: Trudno się dziwić. My dzisiaj nie chcemy na siłę wmawiać każdemu, że człowiek jest otwarty na Boga. Ateiści uznają, że robimy im tym krzywdę.
 
MB: Ale wszyscy wiemy, że człowiek jest otwarty na pewną transcendencję. Że będzie jej szukał i znajdował, jeśli nie wprost w Bogu, to w muzyce, w sztuce, w rzeczach niezmierzalnych i przekraczających nasze doświadczenie.
 
HS: Ricoeur pisał: „Czy można tak po prostu żyć bez źródłowego ukierunkowania? (…) Czy akty konstruowania i budowania mogą zostać całkowicie zdesakralizowane, nie tracąc w ten sposób całego swojego znaczenia? Czy można zdesakralizować narodziny, przyjście człowieka na świat, śmierć, wejście w miejsce spoczynku? Czy można te akty odrzeć z wszelkiego rytu przejścia, nie degradując człowieka do narzędzia? Czy powtarzający się czas, odarty z jakiejkolwiek rytualizacji, może być czymś innym niż symbolem potępienia?”
 
MB: Ricoeur mówi mądrze, a ja tak po ludzku: odkryciem dla mnie było, że jeszcze u neandertalczyków nie widać żadnego rytu pogrzebowego. Oni padali i rozkładali się jak zwierzęta. Kiedy pojawia się homo sapiens, natychmiast pojawia się obrządek pogrzebu – czyli też idąca z nim w parze nadzieja, że to nie może być wszystko, że to nie koniec. Przecież to właśnie jest ten punkt, który możemy nazwać stworzeniem człowieka! Stworzeniem tego, który nie zgadza się na istnienie tylko tak długo, dopóki bije serce. Homo capax Dei – czyż nie?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki