Zaledwie w dwóch powiatach oddano za Polską jako tako wyrazisty odsetek głosów: w sercu Warmii, wokół Olsztyna, było to kilkanaście procent, na Powiślu (na południe od Malborka), mocno związanym z ziemiami pomorskimi po lewej stronie Wisły, procent wyniósł niecałe dwadzieścia. W większości pozostałych powiatów przeważał model: dwa-trzy procent za Polską. Bywało i gorzej. Olecko, w którego okolicach na 30 tysięcy głosujących padły za nią tylko dwa głosy, wdzięczni Niemcy przemianowali na „wierny gród”, Treuburg.
Wymowy tego aktu nie mogła przekreślić ofiarność tych nielicznych, którzy w wysoce niesprzyjających warunkach dali z siebie wszystko, by Warmia i Mazury przypadły Polsce.
To prawda, że nie dano nam równych szans. Aliancka komisja, która decydowała o warunkach plebiscytu, zgodziła się na szereg posunięć faworyzujących stronę niemiecką. Na kartkach do głosowania, zamiast „Deutschland – Polen”, widniał wybór „Ostpreussen – Polen”, co dezorientowało prostych ludzi, przywiązanych do swojej małej ojczyzny. Prawo wyboru otrzymali wszyscy, którzy na terenach plebiscytowych się urodzili, przez co w głosowaniu wzięły udział, prawie wyłącznie na rzecz Niemiec, dziesiątki tysięcy ludzi z odległego Zagłębia Ruhry, którzy w Mazurami nie mieli już związku. Głosowanie wypadło w czasie, gdy pod Warszawę ciągnęły dywizje Tuchaczewskiego i wydawało się, że nic już nie ocali Polski przed czerwonym zalewem. Wspomnieć należy wreszcie, że przygotowania do plebiscytu odbywały się w atmosferze terroru, jaki zwolennicy opcji niemieckiej rozpętali wobec propolskich działaczy.
Bóg i cesarz
Przyznajmy jednak uczciwie, że nawet gdyby wszystkie wymienione nieprawidłowości udało się wyeliminować, niewiele by to polskiej stronie pomogło. Ostateczny wynik pozostałby ten sam, najwyżej do kilku pogranicznych wiosek, które nam po plebiscycie przyznano, dołączono by kilkanaście kolejnych. Fakt, że alianci oraz Niemcy popełniali przy tamtych wyborach nadużycia, nie zmienia zasadniczej wymowy wniosku: mówiący po polsku Mazurzy i Warmiacy, stanowiący większość na obszarze plebiscytowym, w 1920 r. wyrazili swoją autentyczną wolę pozostania w państwie, w którym się urodzili.
Cóż to jednak w istocie rzeczy oznaczało? Propaganda zwyciężonych skupiła się na rzekomym niemieckim patriotyzmie tych, co głosowali za Niemcami. A przecież nie jest to oczywiste.
Mazurzy byli potomkami osadników z Mazowsza, którzy w XV–XVI w. osiedli na wydartych puszczy kawałkach roli. Z kolei większość polskojęzycznych Warmiaków pochodziła od rdzennej ludności tych ziem, Prusów, w tym samym czasie porzucili swoją rodzinną mowę. Ci pierwsi, mówiąc po polsku, przeżyli w państwie pruskim 400 lat. Także ci drudzy, mimo że do 1772 r. Warmia znajdowała się w granicach Polski, nie odczuwali silnych związków z polskim państwem. Gdy w drugiej połowie XIX w. wzmogła się germanizacja, Warmiacy, a w jeszcze większym stopniu Mazurzy przyjęli ją bez większego sprzeciwu, jako coś naturalnego. Ludzie ci byli przeważnie prostymi rolnikami, dla których, prócz codziennej pracy, liczyła się lojalność wobec władcy na ziemi i Boga na niebie. A tym ziemskim władcą był król Prus, późniejszy cesarz niemiecki. W 1920 r. Mazurzy czuli się bardziej Prusakami niż Niemcami, dlatego napis „Ostpreussen” zamiast „Deutschland” na plebiscytowej karteczce wprowadzał ich w błąd, gdyż w rzeczywistości głosowali przecież za państwem nie pruskim, lecz niemieckim. Ale – powiedzmy to raz jeszcze – nawet poprawny wpis nie zmieniłby ich wyboru w masowej skali.
Jeśli chodzi o Boga, także wiara w Niego nie skłaniała ich do zmiany obywatelstwa. Mazurzy byli ewangelikami i chociaż modlili się ze swoich ksiąg językiem psalmów Kochanowskiego, w mocny sposób czuli się związani z niemieckimi współbraćmi i nie mieli zrozumienia dla „katolickiej Polski”. Katolicyzm Warmiaków, owszem, jakoś ich do Polski zbliżał, ale złośliwym figlem historii Warmia, otoczona terenami ewangelickimi, z Polską nie graniczyła.
Wygnanie i pokuta
Tym to sposobem Mazurzy i Warmiacy weszli w skład republiki zwanej weimarską, zaś w 1933 r., tytułem politycznej schedy, stali się obywatelami III Rzeszy. Jak im się tam żyło, można się dowiedzieć chociażby z reportażu Na tropach Smętka pióra Melchiora Wańkowicza.
Zimą 1945 r. przetoczył się po nich walec wojny. Prusy Wschodnie były pierwszymi ziemiami niemieckimi, jakie dostały się w ręce żołnierzy Armii Czerwonej. To, co zrobili oni z ludnością cywilną na tych ziemiach, trafnie określają dwa słowa: zbrodnia wojenna. Bogu ducha winnym Mazurom i Warmiakom hojnie odpłacono za wszystkie okropności, jakich wcześniej dopuścili się hitlerowcy na okupowanym Wschodzie.
Po Sowietach przejęła ich Polska zwana Ludową. Mazurów i Warmiaków już nie mordowano, ale nadal piętrzyła się lista ich krzywd. Dla komunistów byli oni czarną reakcją, dla polskich działaczy narodowych – materiałem, który na siłę trzeba przywrócić polskości. A dla masy niewykształconych polskich sąsiadów, niewiele zważających na meandry historii, byli to po prostu Niemcy, jawni bądź zakamuflowani. A Niemiec, wiadomo, to najeźdźca i okupant, słusznie więc należy mu się nasz odwet.
Gdy w 1970 r. władze PRL zawarły porozumienie z Niemcami Zachodnimi, olbrzymia większość rodowitych mieszkańców Warmii i Mazur, którzy wcześniej robili wszystko, aby tylko pozostać na rodzinnej ziemi, wyjechała do RFN. Tak im się daliśmy we znaki.
Od 1989 r. możemy już decydować sami o sobie. Ale na Warmii i Mazurach właściwie nie ma już ani Mazurów, ani Warmiaków.
Co zrobić z tą historią? Odłożyć w cień wstydliwego zapomnienia? Bynajmniej. Jako ludzie wierzący zdajemy sobie sprawę, że aczkolwiek dostaliśmy te ziemie od Stalina, ten nic by w owej sprawie nie uczynił, gdyby nie pozwoliła mu na to Opatrzność. Dar, jakim jest dla nas ziemia Warmii i Mazur – choć już bez Warmiaków i Mazurów – zobowiązuje nas do postawy wewnętrznej pokuty. Pamiętajmy o tym, żeglując po pięknych jeziorach, a także modląc się w katolickich kościołach, w których jeszcze niedawno wykładano naukę Lutra mową Jana Kochanowskiego.