W wielu miastach dawnego zaboru pruskiego są ulice Ferdynanda Focha. Chyba niewielu zdaje sobie dziś sprawę kogo upamiętniają. Np. w Bydgoszczy to imię nosi jedna z najważniejszych ulic. Mieszkańcy często mówią fonetycznie: „Focha”, a nie: „Fosza”, jak brzmieć winna prawidłowa wymowa. Któż dziś jeszcze pamięta marszałka Francji i Polski, który sto lat temu otoczony był w Polsce powszechnym uwielbieniem, jako jeden z najważniejszych współtwórców naszej niepodległości? Naprawdę wiele mu zawdzięczamy, szczególnie mieszkańcy ziem należących niegdyś do zaboru pruskiego.
Sprzyjające okoliczności
Wielkopolanie w ciągu niewielu dni po wybuchu powstania zdołali doprowadzić do oswobodzenia większości swej dzielnicy. Było to możliwe dzięki determinacji społeczeństwa, ale również dzięki osłabieniu niemieckiego rządu w Berlinie. Na początku listopada 1918 r. upadła w Niemczech monarchia. Cesarz Wilhelm II pod naciskiem socjalistycznej i komunistycznej rewolucji zdecydował się uciec do Holandii, a władza trafiła w ręce polityków związanych z SPD – niemiecką socjaldemokracją. Proklamowano republikę, która później zyskała miano weimarskiej. Na jej czele stanęli Friedrich Ebert jako prezydent i Philip Scheidemann jako kanclerz. Ta zmiana dokonała się w warunkach chaosu, dezorientacji i zaniku władzy centralnej.
Gdy 11 listopada 1918 r. władze nowej republiki niemieckiej podpisały rozejm w Compiègne kończący działania zbrojne na froncie zachodnim, większość społeczeństwa niemieckiego była skłonna postrzegać to w kategoriach zdrady i „pchnięcia nożem w plecy”. W Berlinie Monachium i Kolonii zapanował chaos – tak potężna wilhelmowska Rzesza okazała słabość, straciła możliwość pełnej kontroli nad swym terytorium.
Trudno sobie wyobrazić okoliczności bardziej sprzyjające realizacji aspiracji Polaków zamieszkujących wschodnie dzielnice Rzeszy, którzy pomimo wynaradawiających działań władz niemieckich potrafili nie tylko zachować, ale i wzmocnić swój narodowy i materialny potencjał. „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”, wbrew wszelkim okolicznościom, zakończyła się zwycięstwem polskiego Dawida w konfrontacji z niemieckim Goliatem.
Przyjazd Ignacego Paderewskiego do Poznania w dniu 26 grudnia 1918 r. poderwał polskich mieszkańców miasta do działania. Wielu uważało, iż oczekiwanie na decyzję zwycięskich mocarstw jest niczym innym niż kunktatorstwem, że społeczeństwo Wielkopolski winno wziąć swe losy we własne ręce, zademonstrować wolę przynależności do odradzającego się państwa polskiego. Znamy przebieg późniejszych zdarzeń: wybuch walk w Poznaniu, a w następnych dniach wyzwolenie większości terytorium Wielkopolski. Utworzenie Armii Wielkopolskiej i jednoznaczne okazanie woli pozostawania w jedności z państwem polskim. Sukces? Bez wątpienia. To był jeden z nielicznych zrywów zakończonych powodzeniem.
Międzynarodowa układanka
Prawda jest jednak bardziej skomplikowana, pokazuje nam bowiem, że polskie interesy były wówczas ściśle związane z dążeniami mocarstw. Stanowiły element skomplikowanej układanki potrzeb, obaw i ambicji wielu graczy, pośród których najważniejszymi były zwycięskie mocarstwa: Francja, Wielka Brytania i USA. Jak powiązać polskie potrzeby z interesem zwycięzców, jak przekonać mocarzy o potrzebie wsparcia naszych dążeń? Jak zachować się w rozgrywce potęg, aby nie stać się ich ofiarą? Wielkopolska była w centrum tych dylematów, jej los był probierzem intencji wielkich tego świata wobec Polski i jej obywateli.
Wszystkie te dylematy skupiają się w rozstrzygnięciach, które zapadły 15 i 16 lutego 1919 r. w niemieckim Trewirze. Trewir (Trier) to miejsce symboliczne. Rzymska Augusta Treverorum, później jedna ze stolic cesarstwa Karola Wielkiego, miejsce kluczowe dla idei jedności Europy ponad podziałami narodowymi i politycznymi. Właśnie tam, 16 lutego 1919 r., podpisano porozumienie prolongujące zawieszenie broni z 11 listopada 1918 r. między państwami Ententy a Niemcami, kończące działania zbrojne podczas I wojny światowej.
Gdy negocjowano trewirskie porozumienie, od półtora miesiąca trwały boje w Wielkopolsce, podczas których coraz bardziej dawała sobie znać przewaga militarna Niemiec. Bez pomocy zewnętrznej Powstanie Wielkopolskie było skazane na klęskę. Konieczna okazała się ofensywa dyplomatyczna, której celem było uświadomienie mocarstw o polskich racjach w sporze o ziemie byłego zaboru pruskiego: Wielkopolski, Pomorza i Warmii oraz o prawach do ziem, które nie były częścią dawnej Rzeczypospolitej, ale zamieszkiwała je ludność polska, jak wówczas sądzono, czyli Górnego Śląska i Mazur.
Rok wcześniej prezydent USA Woodrow Wilson, przemawiając przed Kongresem, uznał za stosowne wspomnieć o Polsce. „Stworzenie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową” – miało być to w jego intencji jednym z celów wojennych Koalicji. „Słowa, słowa, słowa” – rzekł Hamlet do Poloniusza. Polacy, wybuchając entuzjazmem na słowa Wilsona, kierowali się „wishful thinking” (myśleniem życzeniowym), nie dostrzegali, jak zniuansowane były propozycje Wilsona. Czy naprawdę zakładał, że całość ziem zaboru pruskiego, z Gdańskiem, Poznaniem i Olsztynem, winna wejść w skład odradzającego się państwa polskiego? A może, wraz z Brytyjczykami pragnął zachować niemiecką potęgę ekonomiczną i nie „przekarmiać polskiej gęsi niemieckimi ziemiami”? Co z Poznaniem. Górnym Śląskiem, Pomorzem Gdańskim? To wciąż pozostawało u progu 1919 r. nierozstrzygniętym pytaniem.
Nie ma czasu do stracenia
W połowie lutego wspomnianego 1919 r. zasadniczą sprawą było wstrzymanie walk na wielkopolskim froncie, zmuszenie Niemców, aby zrezygnowali z planów ofensywy mającej na celu zduszenie powstania. Było to realne zagrożenie. Powstańcy wykorzystali w grudniu 1918 r. i styczniu 1919 chaos, który zapanował w Rzeszy, ale nie mieli przecież żadnej realnej przewagi militarnej nad dysponującą wciąż wielkim potencjałem armią niemiecką. Rządzący Wielkopolską Komisariat Naczelnej Rady Ludowej miał tego pełną świadomość, gdy już w połowie stycznia 1919 r. alarmował Komitet Narodowy Polski w Paryżu: „Jeżeli koalicja nie powstrzyma kroków wojennych Niemiec i nie zmusi Niemców do zawarcia rozejmu, dziać się będą rzeczy straszne. Tu o życie tysięcy ludzi chodzi, o przyszłość całej dzielnicy. Więc działajcie na Boga, nie tracąc ani chwili czasu, użyjcie wszystkich środków i nie zaniedbujcie niczego, aby koalicję nakłonić do czynu”.
Tymczasem koalicja nie była zgodna co do uwzględnienia polskich postulatów. Francuzi sprzyjali ich realizacji, Brytyjczycy byli temu niechętni. Godna podziwu jest aktywność dyplomatyczna polskich przedstawicieli na Zachodzie, głównie Romana Dmowskiego, którzy doprowadzili w tej trudnej sytuacji do zawarcia wspomnianego rozejmu w Trewirze, w formie zgodnej z polskimi potrzebami. Trzeba było przekonać, lub choćby zneutralizować Brytyjczyków, zagrano więc jedyną kartą, która mogła trafić do ich wyobraźni – kartą zagrożenia rewolucyjnego. „Gdyby koalicja zmusiła Niemcy do zaprzestania walki i dała nam gwarancje, można by już dziś 30-60 tys. najbitniejszego żołnierza polskiego posłać na Wschód” – przekonywano. Każde osłabienie młodej polskiej państwowości otworzy szeroko wrota, przez które bolszewickie hordy wleją się do Europy, argumentowano.
Jednocześnie w dniach 3–5 lutego 1919 r. podjęta została w Berlinie próba bezpośrednich rokowań polsko-niemieckich. Trudno je uznać za cokolwiek innego niż grę, którą podjęły obie strony, aby zapewnić sobie lepszą pozycję w zbliżających się rozmowach trewirskich. Strona niemiecka starała się przedstawić przyjazd polskich delegatów jako faktyczną kapitulację powstania i próbę uzyskania przebaczenia. Izolowano ich w pokojach hotelowych i żądano posługiwania się wyłącznie językiem niemieckim. Raczej nikt nie zakładał realnej możliwości porozumienia, ten konflikt miał być rozstrzygnięty przez zwycięzców Wielkiej Wojny podczas rozpoczynających się rokowań rozejmowych w Trewirze.
Wielkopolska może odetchnąć
13 lutego 1919 r. gen. Pierre Nudant, który reprezentował państwa Ententy w Komisji ds. Rozejmu, wręczył delegacji niemieckiej warunki kolejnego przedłużenia rozejmu. Tym razem miał on objąć Wielkopolskę, a także wytyczyć linię demarkacyjną na jej terenie. Była to ważna zmiana dla obu zainteresowanych stron. Dotąd zdawać się mogło, że przewagę zyskują argumenty niemieckie, teraz projekt porozumienia przybrał zdecydowanie propolski charakter. Było to szokiem dla delegatów niemieckich. Matthias Erzberger, minister odpowiedzialny za sprawy zawieszenia broni, nazwał alianckie warunki „szczytem obcej ingerencji w wewnętrzną samodzielność jakiegoś narodu” i ostrzegł, że Niemcy nie będą: „przyglądać się bezczynnie, gdy Polacy usiłują przywłaszczyć sobie część ziem niemieckich”. Trzeba było uderzenia pięścią w stół marszałka Ferdynanda Focha, naczelnego wodza wszystkich sił sprzymierzonych na froncie zachodnim. Zagroził natychmiastowym wznowieniem działań zbrojnych przeciwko Niemcom i wymusił w ten sposób ich aprobatę dla rozejmu na proponowanych warunkach. Wielkopolska mogła odetchnąć.
Walki nie ustały od razu, incydenty mnożyły się na wszystkich odcinkach linii demarkacyjnej, wciąż ginęli ludzie, wszelako najważniejszym było to, że przestało istnieć zagrożenie generalną ofensywą niemiecką. Wielkopolanie mogli spokojniej czekać na rozstrzygnięcie konferencji pokojowej. Po Trewirze – w atmosferze powszechnego entuzjazmu – nikt nie wątpił, że za chwilę do Polski wrócą także Pomorze, Gdańsk, Górny Śląsk, Warmia i Mazury. „Szare brudne domy Poznania zostały przeistoczone, bo każde okno świeciło się krasną nalepianką, z każdego okna i balkonu powiewały narodowe chorągwie. Takiej rozrzutności, takiego nadmiaru czerwieni i bieli nie widziałam w Warszawie. Boczne ulice niczym nie ustępowały głównym w pięknej dekoracji” – zanotowała w swym dzienniku Joanna z Puttkamerów Żółtowska.
Radość była uzasadniona, bez zakończonego dyplomatycznym sukcesem czynu zbrojnego trudno byłoby liczyć na równie korzystne rozstrzygnięcia przyszłego traktatu wersalskiego. Często jednak entuzjazm rodzi oczekiwania nierealne, staje się przyczyną późniejszego rozczarowania. Pewność, że wszyscy pozostali rodacy z zaboru pruskiego, a wraz z nimi również Ślązacy, Warmiacy i Mazurzy, staną się wkrótce obywatelami odrodzonej Polski, szybko musiała ustąpić miejsca goryczy porażki. Ani przychylność mocarstw, ani polskość terenów, do których zgłaszaliśmy aspiracje, nie okazały się tak oczywiste jak mniemano. Ale to już jednak temat na kolejny tekst niniejszego cyklu.