To takie dla wielu nas nowe słowo opisujące współczesność. Wskazujące na pogardę, jaką klasy wyższe czują wobec klas niższych. Społeczeństwo klasowe? Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że skądże, te czasy minęły, teraz wszyscy jesteśmy równi. Mamy przecież równe prawa! A tymczasem na świecie pojawiła się nowa literatura, której bohaterowie mijają się w życiu właśnie z tego powodu. Wracają dawne czasy, kiedy związanie się z osobą z niższej warstwy społecznej jest wstydliwe, a wręcz społecznie piętnowane.
Klasizm w wydaniu polskim wspaniale wręcz ujawnił się po wyborach prezydenckich. Nie żeby go przedtem nie było, ale teraz wielu moich inteligenckich znajomych z całkowitym przekonaniem pokazuje wyborcze mapki i wyliczenia, z których ma jasno wynikać, kto głosował na ich politycznego przeciwnika. Mieszkańcy wsi i małych miasteczek, obywatele niewykształceni, w większości mieszkający w zapadłych dziurach na wschodzie Polski. Należy ich dokształcić, wyedukować! Dlaczego? No bo są zacofani, nie rozumieją, na czym polega polityka, rządzenie krajem, słuchają disco polo i dali się tej pseudokulturze uwieść zamiast wiedzieć, kim jest Sasnal i co to znaczy, gdy komuś maluje portret.
Przekonanie o tym, że na wschód od Wisły mieszkają ludzie zacofani wcale nie jest czymś nowym. Pamiętam, kiedy podczas moich studiów na UAM, kierunek kulturoznawstwo, młoda pani magister prowadząca ćwiczenia opowiadała o zajęciach terenowych nad Bugiem. Ludzie tam nie mieli firan w oknach, tylko gazety, a do herbaty zamiast cytryny dolewali ocet! Długo żyłam karmiona przekonaniem, że ściana wschodnia to kompletna dzicz. A potem poznałam mojego męża z tamtej strony Wisły i cały wschód Polski stanął dla mnie otworem, a wszystkie te stereotypy runęły w jednej niemal chwili. Dziś wolę otwartość ludzi wschodu niż chłodną poznańską kalkulację.
Najbardziej jednak zadziwia mnie, że ci, którzy dzisiaj w swych politycznych przekonaniach używają argumentów klasistowskich, są jednocześnie czytelnikami reportaży, które w ciągu ostatniego roku pojawiły się w księgarniach. O wielu z nich pisały duże gazety, a ich autorzy jeździli na spotkania literackie i byli chwaleni za wnikliwość społeczną. W swoich książkach opisywali Polskę małych wsi i miasteczek, Polskę, o którą nikt nie dba od dekad, która jest odcięta komunikacyjnie od wielkich ośrodków, której problemy miał gdzieś każdy rząd. To prawdziwi wykluczeni, którym dzisiaj odbiera się jeszcze prawo do własnego zdania, do własnych przekonań i do szacunku, jaki należy się każdemu.