Logo Przewdonik Katolicki

Godziwie byłoby zaryzykować

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Książek

Napisałem na Facebooku, że żądanie od sklepów, albo i od klientów, aby wkładali jednorazowe rękawiczki, to jedna z pierwszych epidemicznych restrykcji, która budzi moje wątpliwości. Bo przecież nie każdy je ma, na rynku są dziś w praktyce niedostępne. Czy można uzależniać od trudnego do spełnienia, jeśli w ogóle wykonalnego warunku, powiedzmy, prawo do zaopatrywania się w jedzenie?

Natychmiast spotkałem się z replikami ludzi, których nazywam epidemicznymi nadgorliwcami. Nie tylko nawołują oni do posłuszeństwa zarządzeniom (też do tego nawołuję), ale odmawiają myślenia. Każdą wątpliwość traktują jako zbrodnię. Jeśli widzę gdzieś dziurkę, przeszkadzam w ratowaniu ludzi. Pomysł, że zbiorowe myślenie może jednak pomóc, choćby samym urzędnikom odpowiedzialnym za walkę z epidemią, odrzucają ze wstrętem. Skądinąd myślenie to naturalny ludzki odruch.

Następnego dnia wybrałem się do osiedlowego sklepiku. Miałem własne rękawiczki, ja akurat dzięki kontaktom nie czuję się zagrożony. Ale spytałem właściciela, czy on dysponuje tym, co powinien zapewnić kupującym. Ma trochę rękawiczek. Więcej nie, bo państwo od dłuższego czasu nie pozwalało ich sprzedawać prywatnym nabywcom (zapewne w trosce o potrzeby służby zdrowia). Co zrobi, kiedy się skończą? Zamknie sklep albo będzie wpuszczał tylko klientów z własnym „sprzętem”. Oba wyjścia uderzą najbardziej w starych, samotnych, szczególnie bezradnych. W samego właściciela też, a przecież powódź bankructw i rozpaczliwych kłopotów finansowych już się rozlała.
I tak jest z rozmową o wszystkim. Czy dobrze, że nastolatki nie mogą wychodzić same? Rozumiem cel takiej regulacji. Ale wyobraźmy sobie chorą matkę (niekoniecznie na koronawirus), która potrzebuje pilnie leków. Nie może wysłać nastoletniego syna lub córki do apteki. Kiedy o tym piszę, nadgorliwcy się oburzają, bo przecież wystarczy wyjąć jedną śrubeczkę, aby cała konstrukcja epidemiologicznej kontroli się zawaliła. Co jednak z empatią? Ma zostać złożona na ołtarzu skuteczności. Jednostka zerem? Nie umiem tak myśleć.
Skądinąd czasem ta nadgorliwość bierze się też z polityki. Częściej chorują na nią sympatycy obecnej władzy. Krzyczą: żadnych wyjątków, ale nie przeszkadza im wyjątek poczyniony dla myśliwych, jakby prawicowy rząd postanowił sparodiować samego siebie. Nie przeszkadza też wysiłek, aby pogodzić te rygory z wyborami, które teraz jeszcze są dla tej władzy stosunkowo bezpieczne. Kalizm, o którym tyle razy tu pisałem, nabiera odrażającego oblicza.
Żeby było jasne. Ja ludzi obecnej władzy w wielu kwestiach rozumiem. Oni się tej sytuacji uczą razem z nami wszystkimi. Nie sądzę, aby poprzednia koalicja lub jakikolwiek inny układ rządowy radził sobie z epidemią zasadniczo lepiej. Możliwe, że byłoby nawet gorzej. Bliska zapaści służba zdrowia to, przykładowo, zbiorowe dzieło wszystkich ekip po roku 1989.
Ja nawet te zwody z wyborami jakoś rozumiem. Bo jeśli prawica ma zapłacić przy urnach za złość i frustrację Polaków, będzie to jakoś niesprawiedliwe. Choć uważam, że byłoby godziwe, aby jednak zaryzykować. No, a na pewno nie okazywać swoim obywatelom braku serca. Tu nawet gest, mina, mowa ciała są ważne. Nawet obłuda jest tu pożądana, jeśli już nic się do własnego społeczeństwa nie czuje.
Ale rozumiem, że trzeba tej władzy możliwie nie przeszkadzać. Nie jestem tylko pewien, czy dobrą metodą na to pomaganie jest bezmyślność. No i pytanie dodatkowe, jacy wszyscy wyjdziemy z tego nieszczęścia? Bo jeśli dziś nie jesteśmy w stanie dostrzec jednostek z ich problemami, krzywdami, nie nauczymy się tego na powrót.

 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki