Czterdzieści godzin – a faktycznie nawet dwie godziny więcej – które przeciętnie tygodniowo spędzamy w pracy, to więcej niż poświęcamy jakiejkolwiek innej czynności społecznej. Według badań agencji Hays Poland, z dziećmi spędzamy przeciętnie od 6 do 9 godzin, z partnerem lub partnerką – 6 godzin, a znajomym poświęcamy 4 godziny tygodniowo. A przecież, znamy to doskonale z własnego doświadczenia, nasze rozmowy z najbliższymi często również obracają się wokół tematu pracy. Faktem jest, że dla niemal połowy Polaków (według danych z początku roku w Polsce pracuje przeszło 16 mln spośród 38 mln mieszkańców) doświadczenie pracy jest – a dla wielu innych było do niedawna lub będzie w niedalekiej przyszłości – jednym z najważniejszych czynników, które kształtują ich życie.
Gdzie zniknęła praca?
Istotność pracy i sposobu jej organizacji w systemie gospodarczym doceniała od swojego początku katolicka nauka społeczna, która nadała temu najwyższy priorytet. Leon XIII w uważanej za pierwszą encyklikę społeczną Rerum novarum z 1891 r. pokusił się o udzielenie chrześcijańskiej odpowiedzi na olbrzymie przemiany polityczne, gospodarcze i społeczne, jakie zaszły w XIX w. Leon XIII dostrzegł rosnący wpływ rewolucyjnych ruchów socjalistycznych w świecie zdominowanym przez angielski model kapitalizmu, co oznaczało uformowanie się trwałych struktur biedy i wykluczenia wśród robotników. Papież ostrzegał przed skutkami rewolucyjnego socjalizmu i wyznaczał chrześcijańską drogę do poprawy jakości życia proletariuszy.
Ta myśl była później rozwijana w nauczaniu kościelnym. W pierwszej wielkiej encyklice społecznej Jana Pawła II Laborem exercens, wydanej w czasie karnawału „Solidarności”, papież nazywa pracę kluczem „do całej kwestii społecznej”. Z kolei kard. Stefan Wyszyński w klasycznej dla tematu pozycji Duch pracy ludzkiej twierdzi, że praca „wysuwa się współcześnie na czoło wielu doniosłych spraw”. Jedna z najważniejszych prac ks. Józefa Tischnera Etyka solidarności również dotyczy pracy, którą autor traktuje jako jeden z najważniejszych obszarów budowania solidarności międzyludzkiej.
Na początku XXI wieku wygląda jednak na to, że temat pracy i ustroju gospodarczego został zapomniany. Co sprawiło, że kwestia, której wpływu na życie społeczne nie da się przecenić, niemal zniknęła ze sfery zainteresowania polskich biskupów?
Personalizm ważniejszy niż kapitalizm
Bp Piotr Jarecki, chyba najlepiej wykształcony w kwestiach społecznych polski biskup, próbuje wyjaśnić to zaniechanie w wywiadzie, który z nim przeprowadziłem dla najnowszego numeru kwartalnika „Więź” (nr 3/2019), poświęconego kondycji pracy w Polsce. Bp Jarecki uważa, że kluczowe w spadku zainteresowania tematyką pracy w polskim Kościele były dwa czynniki – wewnątrzkościelny i społeczny.
Pierwszy opiera się na zbyt kultycznym podejściu do chrześcijańskiego życia, które objawia się dużą popularnością różnych akcji modlitewnych, nabożeństw i rozumieniem Eucharystii jako sakramentu zamkniętego w murach świątyni, przy jednoczesnym niewielkim zaangażowaniu społecznym i zaniku świeckiego modelu świętości. A świecka droga do świętości to nic innego jak aktywne życie społeczne i zawodowe – angażowanie się w sprawy wspólne, profesjonalizm w pracy, otwartość na nową wiedzę i szacunek w relacjach z podwładnymi, współpracownikami lub szefami. – Jeśli przystępujesz do sakramentów, chodzisz często do kościoła, a w miejscu pracy jesteś złym szefem lub nieefektywnym pracownikiem, to nie jesteś człowiekiem autentycznie wierzącym – mówi bp Jarecki. Brak zainteresowania sprawami społecznymi to jedna z konsekwencji tej przesadnej koncentracji na nabożności.
Ale na spadek zainteresowania organizacją pracy w polskim Kościele wpłynęła jeszcze jedna sprawa: zachłyśnięcie się neoliberalnym modelem gospodarczym. Przekonanie o tym, że państwo i społeczeństwo nie mają za wiele do powiedzenia w sprawach gospodarczych, natomiast do podejmowania racjonalnych decyzji wystarczą eksperci, rynek i międzynarodowe instytucje finansowe, a konkurencja rozwiąże inne problemy, rozpowszechniło się w Polsce po 1989 r. i to najwyraźniej również wśród wierzących i hierarchów. Koncentracja na wzroście PKB i przeciętnego wynagrodzenia, a także rozbudowie sektora finansowego poskutkowała nie tylko zignorowaniem bardziej wyrafinowanych wskaźników rozwoju – jak choćby dobrostan społeczny i psychiczny, poczucie bezpieczeństwa czy współczynnik Giniego, mierzący poziom nierówności ekonomicznych – ale przede wszystkim spowodowała utratę z pola widzenia najważniejszego podmiotu i celu systemu gospodarczego. Człowieka.
Orientacja na człowieka i prymat osoby wobec kapitału, wzrostu i zysku są głównymi postulatami katolickiej nauki społecznej. Ta zaś czerpie nie tylko z Pisma Świętego i wielkich teologów, ale również z personalizmu – nurtu myślowego, uznającego wyjątkowość każdej osoby, opartą na jej godności, za najważniejszy punkt odniesienia. Kluczowymi postaciami personalizmu chrześcijańskiego byli Emmanuel Mounier i Karol Wojtyła.
Kryzys społeczny i duchowy
Tymczasem, jeśli się przyjrzeć kondycji pracy w Polsce pod koniec drugiej dekady XXI wieku, łatwo można dostrzec, że straciliśmy z oczu człowieka. Wspominałem o tym, że w Polsce długo fascynowaliśmy się wzrostem przeciętnego wynagrodzenia, traktując go jako dowód na bogacenie się Polaków. Jednak przeciętne wynagrodzenie nie mówi wszystkiego o zasobności osób, zwłaszcza gdy wzrostowi wynagrodzeń towarzyszy wzrost nierówności dochodowych, który według raportu World Enequality Lab z kwietnia tego roku jest w Polsce rekordowy. Innymi słowy rosnące średnie wynagrodzenie jest efektem przede wszystkim wzrostu dochodów osób już zarabiających najwięcej. O ile przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej w 2016 r. według danych GUS wynosiło niecałe 3100 zł na rękę, o tyle dominanta wynagrodzeń wyniosła ok. 2500 zł na rękę, co oznacza, że połowa Polaków zarabiała mniej niż ta druga kwota. Najczęściej wypłacane wynagrodzenie wynosiło z kolei nieco ponad 1500 zł miesięcznie. Dopiero te dwie kwoty dają realne wyobrażenie o zarobkach konkretnych osób.
Ale problemów z naszą pracą jest więcej. Polacy są wśród najwięcej pracujących narodów świata. Pracujemy rocznie 1815 godzin, gdy np. Amerykanie, dysponujący znacznie mniejszym urlopem, pracują 1780 godzin, Norwegowie 1419 godzin, a Niemcy 1356. Dłuższy czas spędzony w pracy przekłada się na mniej czasu spędzonego z najbliższymi na budowaniu relacji. Jeśli dodamy do tego, że około 2 milionów Polaków – jak pisze w najnowszej „Więzi” Konrad Ciesiołkiewicz – uważa, że ich praca jest pozbawiona sensu, a medialny obraz relacji pracowniczych w firmach jest w 79 proc. zły lub bardzo zły, to dostrzeżemy, jak bardzo cierpi na tej sytuacji nasze życie społeczne, ale również duchowe.
Jest nadzieja
Na powyższe, ale i na wiele innych zjawisk, które zmieniły oblicze pracy i jej organizacji we współczesnym świecie, warto przygotować systematyczną odpowiedź, która będzie z jednej strony czerpała z dorobku katolickiej nauki społecznej, a z drugiej zdobędzie się na wysiłek praktycznego wejścia w świat współczesnego pracownika, zwłaszcza tego narażonego na konsekwencje niestabilnych form zatrudnienia.
Aby taka odpowiedź powstała i była naprawdę inspirująca dla prawie 8 miliardów mieszkańców Ziemi, potrzeba jednak nowych środków działania. Zdaje się tego świadomy papież Franciszek, który w bezprecedensowy sposób zaprosił młodych ludzi z całego świata do Asyżu w marcu przyszłego roku, by porozmawiać o przyszłości, ekonomii i gospodarce. To kwestia kluczowa dla chrześcijaństwa, Polski, Europy i świata. Warto wrócić do pracy i personalizmu także w Kościele w Polsce.
Współczesny kapitalizm jest tak skonstruowany, że człowiek sam wybiera postępowanie, które go niszczy jako osobę. Konkurencja i awans społeczny – często kosztem integralnego rozwoju człowieka i kosztem innych – wydają się nam czymś naturalnym, akceptowalnym i oczywistym
bp Piotr Jarecki
|