W ostatni weekend października każdy z nas wpada w konfuzję. Z jednej strony Polska będzie spać o godzinę dłużej, z drugiej od niedzieli mrok będzie zapadał o godzinę wcześniej, i tak aż do końca marca. Choć zmiana czasu na zimowy jest tą przyjemniejszą, sam czas zimowy jest tym mniej lubianym w społeczeństwie. Polska nie jest specjalnie słonecznym krajem, więc skrócenie popołudnia jest szczególnie dotkliwe. Zresztą sama zmiana czasu jest kłopotliwa, wiele osób ma problemy z przystosowaniem się i przez kilka dni chodzi skołowana.
Na ratunek przyszedł Parlament Europejski, który przegłosował dyrektywę, według której w 2021 r. państwa członkowskie zmienią czas po raz ostatni. Te, które wybiorą czas letni, zrobią to w marcu, a te, które skłonią się ku czasowi zimowemu, ostatni raz przestawią zegarki w październiku. Polska wciąż nie określiła się w tej sprawie, a więc dyskusja na temat wyboru czasu jeszcze przed nami.
Zachodni wynalazek
Zmiana czasu jest zachodnim wynalazkiem. Przestawiają zegarki głównie państwa należące do zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Mowa nie tylko o Unii Europejskiej, ale też o USA, Australii, Kanadzie czy Brazylii. Kraje Azji oraz Afryki tego rozwiązania raczej nie stosują, poza nielicznymi wyjątkami (Maroko, Iran). W 2014 r. ostatni raz zmieniono czas w Rosji. Skoro zmiana czasu to rozwiązanie, które stosują kraje najwyżej rozwinięte, to muszą za tym stać konkretne przesłanki.
Tu należy zwrócić uwagę na kluczową kwestię. To czas zimowy, szczególnie krytykowany przez zwolenników rezygnacji ze zmiany czasu, jest tym podstawowym. Wprowadzenie zmiany czasu miało więc na celu opóźnienie zachodu słońca w miesiącach letnich, a nie przyspieszenie wschodu słońca zimą. Jeśli zrezygnujemy ze zmiany czasu i wrócimy do całorocznego czasu podstawowego, cały rok będziemy mieć „krótszy dzień” (to oczywiście skrót myślowy – dzień w każdym z czasów trwa dokładnie tyle samo). Gdy w latach 70. wprowadzano zmianę czasu w USA, kierowano się właśnie wydłużeniem dnia po południu. Rozwiązanie to miało przynieść oszczędności energii (później zapalane światło w domu), zwiększyć bezpieczeństwo transportu oraz obniżyć przestępczość (rozboje czy kradzieże mają miejsce najczęściej po zmroku). Od lat 80. zmiana czasu zaczęła wchodzić do państw UE.
Problem w tym, że trudno o przekonujące badania, które udowodniłyby, że zmiana czasu rzeczywiście przynosi te zbawienne skutki. Wszak transport drogowy odbywa się również nad ranem, które przychodzi wtedy później – do przestępstw również często dochodzi przed świtem. Światła używa się też w domu przed wyjściem do pracy, a także w samych miejscach zatrudnienia. Jest faktem, że w lecie zdecydowana większość osób wstaje, gdy już jest jasno, a transport drogowy jest intensywniejszy po południu niż wczesnym rankiem, więc intuicje stojące za zmianą czasu były uzasadnione. Niestety, w tym przypadku uzasadniona decyzja niekoniecznie stała się trafna.
Nieudany eksperyment
Zmiana czasu przynosi wiele negatywnych efektów, które wykazała Fundacja Republikańska w swoim raporcie „Zła zmiana”. Najwięcej kłopotów przynosi przestawienie zegarków o godzinę do tyłu. Na tę okazję trzeba chociażby wprowadzić specjalny rozkład jazdy w komunikacji publicznej, a niektóre pociągi muszą stać na stacji godzinę. Analitycy FR zwracają uwagę również na koszty finansowe – przykładowo pracownicy na „nockach” pracują wtedy godzinę krócej za to samo wynagrodzenie (w październiku otrzymują dodatek za nadgodziny), a sektor bankowy musi dostosować swoje systemy informatyczne. Tylko że akurat koszty czysto ekonomiczne nie powinny być argumentem przesądzającym – są one niewielkie, bo dotyczą dwóch nocy w roku, więc trudno je uznać za istotne, jeśli za zmianą czasu stałyby konkretne przesłanki dotyczące zwiększenia dobrostanu społecznego.
Problemy są innego rodzaju i dotyczą głównie zdrowia i kondycji psychicznej. Ludzie w okresie bezpośrednio po zmianie czasu bywają „skołowani” przez jakiś czas. W przypadku przesunięcia zegarków do przodu, notuje się też częstsze przypadki niewyspania. Prowadzi to chociażby do zwiększenia liczby wypadków w pracy – według jednego z badań przeprowadzonych w USA nawet o 6 procent. Przez pierwsze dwa tygodnie po zmianie czasu częściej dochodzi też do wypadków drogowych. Jest faktem, że zmiana czasu na letni sprawia, że w całym okresie dochodzi do mniejszej liczby wypadków po południu i wieczorem, jednak w godzinach porannych liczba wypadków się zwiększa, a więc szkody neutralizują korzyści.
Większość społeczeństwa nie odczuwa negatywnego wpływu zmiany czasu na układ krążenia, jednak osoby, które mają problemy sercowo-naczyniowe, są narażone w większym stopniu na komplikacje. Na przykład mężczyźni, którzy przeszli zawał serca, są wtedy bardziej narażeni na kolejny tego typu przypadek. Według badania z Niemiec i Wielkiej Brytanii, przez tydzień po zmianie czasu na letni notowane są obniżone poziomy samopoczucia. Wpływ na to ma oczywiście konieczność wstawania relatywnie wcześniej w stosunku do wschodu słońca. Zmiana czasu na zimowy tego typu problemów nie przynosi. Jak widać więc, wydłużenie popołudnia nie zawsze będzie dobre dla naszej kondycji psychicznej – dłużej będziemy cieszyć się słońcem, jednak krócej korzystać z najlepszej pory na sen.
Lato kontra zima
Udowodnienie, że zmiana czasu prowadzi do różnych komplikacji, to jednak dopiero pierwsza zagwozdka. Drugą jest wybór czasu. Jeśli wrócimy do naszego czasu podstawowego, będziemy mieli cały rok czas zimowy. Będziemy się dzięki temu lepiej wysypiać jesienią i zimą, jednak po pracy szybciej dopadnie nas zmrok. Jak widać, każdy kij ma dwa końce.
Pozostanie przy czasie zimowym sprawi, że pod względem godziny wciąż będziemy należeć do strefy zachodnioeuropejskiej. Obecnie w Polsce obowiązuje czas GMT+1, a więc godzina jest u nas przesunięta o jedną do przodu w stosunku do Wielkiej Brytanii (a także Irlandii i Portugalii). Dokładanie tak samo jest też w Niemczech i Francji, ale też w Skandynawii czy krajach Grupy Wyszehradzkiej. Jeśli zdecydujemy się na czas letni, nie trafimy jeszcze do rosyjskiej strefy czasowej – będzie wtedy u nas obowiązywać czas GMT+2, a na Białorusi czy w Moskwie stosuje się GMT+3. Przesunięcie nas na Wschód ma znaczenie praktyczne – będziemy mieli inny czas niż Niemcy, z którymi łączą nas gigantyczne więzi gospodarcze, co będzie kłopotliwe.
Ważniejszy jest jednak argument drugiej strony. Jesteśmy jednym z najbardziej wysuniętych na wschód krajów, które stosują GMT+1. W zasadzie zaraz na wschód od Polski zaczynają się kraje z czasem GMT+2. Ten czas stosują chociażby wszystkie kraje bałtyckie, Finlandia, Bułgaria i Rumunia. Za to GMT+1 stosuje chociażby Hiszpania – a więc mamy dokładnie tę samą godzinę, co kraj położony na drugim końcu UE. Będąc w strefie czasowej typowej dla Europy Zachodniej, choć sami jesteśmy w Środkowej, widno przychodzi do nas dużo wcześniej – podobnie jak zmrok. Przykładowo pozostanie przy czasie zimowym sprawi, że w lecie na wschodzie kraju wschód słońca będzie miał miejsce nieco po 3 rano. To także negatywnie wpływa na sen, wszak gorzej się śpi, gdy jest już widno.
A więc nie tylko jesteśmy bez porównania mniej słonecznym krajem niż Hiszpania, ale też utrzymujemy sytuację, w której zachód słońca przypada u nas o wiele wcześniej. Warto więc przestawić się na stałe na czas letni, co przeniesie nas do strefy GMT+2. Oczywiście w miesiącach zimowych będzie trudniej wcześnie wstawać, jednak od 1989 r. gospodarka się zmieniła. Obecnie rozpoczynanie pracy o 6 rano należy do rzadkości – występuje głównie w przemyśle, który zatrudnia co piątego pracownika w Polsce. Reszta na tym skorzysta.