Logo Przewdonik Katolicki

Im więcej brałem, tym bardziej byłem głodny

Jakub
fot. Ruslan Gilmanshin Adobe Stock

Z Tadeuszem, Krzysztofem i Bartkiem ze wspólnoty anonimowych seksoholików o zapełnianiu pustki, bezsilności, Oscarze za udawanie i drodze wyzwolenia ROZMAWIA JAKUB

Dziura w kształcie Boga – tak zatytułowany był artykuł w jednym z archiwalnych numerów „Przewodnika” mówiący o zapełnianiu wewnętrznej pustki różnymi przywiązaniami. Uzależnienie to też sposób radzenia sobie z szeroko rozumianym cierpieniem: napięciem, smutkiem, złością, próba ucieczki od bólu własnego istnienia.
Publikujemy rozmowy z anonimowymi seksoholikami – z przekonaniem, że ich świadectwa mogą pomóc tym, którzy zmagają się z uzależnieniem oraz ich bliskim na drodze ku wolności.
Rozmowy stanowią fragmenty książki Zaplątani w pożądanie, która ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa 2Ryby.pl. Wszyscy rozmówcy są anonimowi.

 



Co bolało Cię najbardziej?
TADEUSZ: Pytasz o życie w czynnym nałogu? Najmocniej zapadło mi w pamięć ciągłe uczucie pustki i głodu, których nic nie mogło zapełnić. W moim życiu stale była obecna masturbacja, spotykałem się z kobietami, sypiałem z nimi, ale nic nie przynosiło nasycenia. Wciąż chodziłem głodny.
 
Wśród alkoholików mawiamy: im więcej piłem, tym bardziej chciało mi się pić.
TADEUSZ: Dokładnie. Im więcej brałem, tym bardziej byłem głodny. Nie rozumiałem, że aby zaspokoić ten głód, potrzeba radykalnie innych środków. Dlatego wciąż na nowo – bezskutecznie – próbowałem zapełnić pustkę seksem.
KRZYSZTOF: Dla mnie najtrudniejsza była całkowita bezsilność i związane z tym poczucie wstydu. Z jednej strony postrzegałem samego siebie jako człowieka o silnej woli, który ma swoje plany na życie, a z drugiej – w sferze nałogu mój wybór nie istniał. Chciałem czego innego, a wracałem do pornografii i masturbacji. Kiedy się uruchamiałem, nie chciałem myśleć ani wiedzieć, czym to się skończy. Bo kończyło się zawsze tak samo: potwornym cierpieniem, łącznie z fizycznym wyczerpaniem. Za każdym razem czułem się jak wrak człowieka. Ale najbardziej bolało mnie właśnie to, że robię to, czego nie chcę. Ja chcę z tym skończyć, ale nie mogę, nie potrafię przerwać. Moja wola w sferze seksu przestawała się liczyć. To było ogromnie upokarzające.
TADEUSZ: Ta bezsilność, to poczucie, że nałóg cię rozjedzie, A ty nie jesteś w stanie się przeciwstawić.
KRZYSZTOF: Tysiące razy obiecywałem coś sobie i za każdym razem przegrywałem. Stawiałem sobie jakieś tamy, podejmowałem postanowienia, np. że nie będę robił „tego” przez dwa tygodnie, biegałem do spowiedzi itd. Nic nie działało. We wspólnocie anonimowych seksoholików jest takie powiedzenie, że robiłem ciągle to samo, a oczekiwałem innych efektów. Czy to nie objaw choroby psychicznej? Wciąż robiłem to samo: uruchamiałem się, oglądałem pornografię, masturbowałem się i oczekiwałem, że tym razem będzie tylko przyjemnie. To nigdy się nie sprawdzało, a ja znowu robiłem to samo. Tak naprawdę dopiero przyjęcie tego upokorzenia, zaakceptowanie faktu, że jestem bezsilny i sobie nie poradzę, stało się punktem wyjścia ku szukaniu pomocy i ku zdrowieniu.
BARTEK: Mnie z kolei największy ból sprawiało poczucie osamotnienia. Wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, nikt mnie naprawdę nie zna. Po części była to zresztą prawda, skoro ukrywałem mój nałóg przed innymi. Jednak cierpienie z tym związane było tak wielkie i nie do zniesienia, że musiałem zrzucić winę na kogoś innego. Obwiniałem wszystkich wkoło: żonę, przełożonych w pracy, moich teściów. To dawało pocieszenie i usprawiedliwienie: skoro inni są tacy źli, to ja potrzebuję przyjemności.
Byłem narkomanem seksu. I jak każdy narkoman, potrzebowałem coraz mocniejszych dawek. Nałóg działa jak samonakręcający się mechanizm: żeby zapchać narastające poczucie winy, niezrozumienia i samotności, szukałem coraz silniejszych doznań, co oczywiście skutkowało tylko jeszcze większą winą i izolacją.
 
Ta samotność u nas, uzależnionych, zwykle idzie w parze z udawaniem kogoś innego. Wielu z nas zasługuje na Oscara za oszukiwanie.
BARTEK: To prawda. Dopóki nie zacząłem zdrowieć, zawsze nosiłem jakieś maski. Odgrywałem role dobrego syna i dobrego studenta, potem nawet dobrego męża i ojca – choć to wychodziło już gorzej. Pamiętam, jak z moją żoną przygotowywaliśmy się do ślubu, chodziliśmy na nauki przedmałżeńskie w duszpasterstwie akademickim, podjęliśmy nawet decyzję o zachowaniu do ślubu czystości (tak, jakby w moim wypadku można było o niej mówić!) – a z drugiej strony nie potrafiłem zrezygnować z pornografii, z fantazji, podejmowałem próby jakichś romansów w klubach. To było potworne, jakbym żył rozdarty na dwa światy i dwie różne osoby. Ta gra z czasem stawała się też coraz bardziej męcząca, bo musiałem pamiętać, co komu nakłamałem i jakiej wersji mam się wobec kogo trzymać. Najgorsze było jednak poczucie osamotnienia i zagubienia, jakie towarzyszyło życiu w kłamstwie. Przed różnymi osobami ogrywałem różne maski, a sam nie wiedziałem, kim naprawdę jestem. Całkowicie się zagubiłem.
 
Podejmowałeś samodzielne próby skończenia z nałogiem?
Bartek: Oczywiście, ale bez skutku. Nie pomagał ani powrót do wiary, ani spowiedź czy czytanie Pisma Świętego i usilne staranie się, bo cały czas wpadałem na tym „pierwszym kieliszku”. Mówiłem sobie, że zerknę tylko w komputerze na wiadomości, a już lądowałem na stronach pornograficznych. To przejście było dla mnie całkowicie niezauważalne: ledwo uruchamiałem komputer, a już parę chwil później siedziałem w pornografii. To działo się samo, zupełnie nie miałem nad tym kontroli.
Otrzeźwiło mnie dopiero poczucie, że jestem na skraju rozpadu małżeństwa, że zaraz stracę wszystko, co mam: rodzinę, dom, pracę. Wiedziałem, że mój głód będzie chciał coraz więcej: doznań, partnerek, romansów i że na tej drodze nie będę potrafił się zatrzymać. Dopiero to na dobre mnie przeraziło i podpowiedziało mi, że potrzebuję pomocy. Ale decyzja, żeby podjąć konkretne działanie zajęła mi jeszcze sporo czasu.
 
Z tego, co mówimy, wynika, że większość sposobów na przezwyciężenie nałogu, które zwykle przychodzą na myśl, zawodzi. Droga moralna – czyli uznanie, że to, co robię, jest złe i upokarzające – nie przynosi rozwiązania. Moralność nie jest więc kluczem do sukcesu. Droga wiedzy, czyli świadomość choroby, jej przebiegu i skutków też nie daje efektów. Możemy być tą wiedzą przerażeni, a dalej nie potrafimy porzucić uzależnienia. Jak się okazuje, także droga religijna nie wystarcza. Sama spowiedź czy modlitwa, choćby najszczersza, pełna skruchy i prośby o pomoc, nie przynoszą wyzwolenia. Co zatem jest niezbędne, aby nastąpił przełom? Żeby mogło rozpocząć się zdrowienie z nałogu?
BARTEK: Modlitwa, szczególnie w przypadku osób wierzących, często jest bardzo pomocna, bo daje siłę do podjęcia działania. Ale rzeczywiście, jeśli kończy się na samej modlitwie, do niczego ona nie prowadzi. Dla mnie odpowiedź jest jasna: tym koniecznym działaniem, które pozwala doświadczyć przełomu, jest spotkanie i znalezienie więzi z innymi, którzy są w takiej samej sytuacji.
 
Tylko jak to zrobić?
BARTEK: W moim wypadku było to po prostu przyjście na pierwsze spotkanie (tak zwany miting) anonimowych seksoholików. Pamiętam, jak usiedliśmy za stołem i zaczęliśmy się przedstawiać. Na początku każdego mitingu jest taki moment, w którym uczestnicy mówią kolejno, jak mają na imię, wobec czego są bezsilni i jak długo pozostają „trzeźwi” seksualnie. Naprzeciwko mnie siedział chłopak, który powiedział, że jest seksoholikiem i że nie radzi sobie z pornografią, masturbacją, oglądaniem się za kobietami. W jednej chwili dotarło do mnie, że jestem taki sam jak on, mam te same problemy. Różnica między nami polegała na tym, że on wtedy był od ponad roku wolny od kompulsywnych zachowań. Dla mnie to było jak uderzenie pioruna. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak można być przez rok wolnym od masturbacji​? Ja mogłem wytrzymać maksymalnie jeden dzień, może dwa, a zwykle ledwie kilka godzin.
Gdy przyszła moja kolej, powiedziałem, że nie radzę sobie z masturbacją ani z pornografią, że szukam kontaktów poza małżeństwem, że ciągle mi mało, że czuję się osamotniony, przytłoczony i nie wiem, co zrobić. Gdy powiedziałem to wszystko na głos, nagle poczułem ulgę. Pierwszy raz w życiu opowiedziałem o tym komuś szczerze i w poczuciu bycia zrozumianym. A potem zobaczyłem, że inni mają rzeczywiście podobne problemy, tylko że oni znają rozwiązanie. I zrozumiałem, że chcę tu wracać, uczyć się od innych, żebym wreszcie mógł przestać wchodzić w te zachowania. Wcześniej nie wiedziałem, jak to zrobić. A teraz już się tego uczę.
 
Jak nisko trzeba upaść, żeby znaleźć w sobie motywację do działania?
TADEUSZ: Nie ma na to reguły. Są w SA bracia, którzy – szczęśliwie dla nich – uznali własną bezsilność na dość wczesnym etapie i trafili do nas, zanim mocno poranili siebie i innych. Jeśli jednak pytasz o nasze własne doświadczenie, to ja rzeczywiście uderzyłem o głębokie dno. Choroba seksoholizmu doprowadziła mnie do tego, że zostawiłem kochającą żonę i dzieci i wyprowadziłem się do innej kobiety. Dopiero wtedy coś zaczęło się we mnie kruszyć. Powoli docierało do mnie, że żyjąc na dwa domy, męczę sam siebie, ranię moje dzieci, nie mówiąc już o mojej żonie. Krzywdzę także tę kobietę, z którą żyję, nie dając jej tego, na co zasługuje i co może dać mężczyzna, który nie jest związany węzłem małżeńskim. Doszedłem do stanu, że pewnego dnia, kładąc się do łóżka obok niej, zacząłem się modlić do Boga, żebym się do niej nie zbliżył. To może brzmieć dziwnie, ale czułem, że nie chcę jej dłużej krzywdzić przez swoją bliskość.
 
Duża rzecz, zwłaszcza jak na kogoś uzależnionego od seksu.
TADEUSZ: To był początek przemiany. Wkrótce powiedziałem jej, że nie dam rady, że jeśli zostaniemy w tym związku, to będę ją krzywdził. Wiem, że to był dla niej trudny moment, ale widzę to w ten sposób, że wtedy zwróciłem jej wolność, którą wcześniej jej odebrałem. Gdy się wyprowadziła, a ja zostałem sam, przeżyłem najdłuższą noc w moim życiu. W desperacji padłem na kolana, płakałem i błagałem Boga o pomoc. Wołałem do Niego, że już nie chcę tak żyć, że jestem wykończony takim życiem, że skrzywdziłem tak wiele osób. Rano pojechałem do kościoła dominikanów we Wrocławiu. Poprosiłem spotkanego zakonnika o spowiedź. Wysypałem przed nim wszystko, co miałem. To był taki kaliber, że sądziłem, że wygoni mnie stamtąd. A on to przyjął i udzielił mi rozgrzeszenia.
Po spowiedzi postanowiłem, że wracam do domu. I wróciłem, po pół roku, jak syn marnotrawny, jak zbity pies. Moja żona na początku robiła wszystko, żebym się wyprowadził. Choć wcześniej chciała, żebym wrócił, to bała się, że znowu ją zostawię, zdradzę, zranię. W końcu zacząłem szukać dalszej pomocy, bo czułem, że Bóg mi przebacza i podnosi z kolan, ale jeśli chcę zmienić swoje życie, ja sam muszę zrobić coś więcej. Tak trafiłem na pierwszy miting SA. Przyszedłem, usiadłem wystraszony, zastanawiałem się, co mam mówić, o co tu chodzi. Ale kiedy usłyszałem, jak ludzie się przedstawiają, nagle przyszła ulga. Pomyślałem „Boże, jestem wśród swoich, to jest to miejsce”. Jestem wśród ludzi, którzy mają taki sam problem. Ktoś się dzielił, że ma żonę i dziecko, a jego problemy to masturbacja, pornografia, skanowanie kobiet, wchodzenie w chore związki. Jakbym słyszał siebie samego. Miał rok wolności. Pomyślałem „Boże, jeśli on potrafi przez rok być trzeźwy, to ja też tak chcę”. To był prawdziwy przełom i mój pierwszy dzień trzeźwości, bo wcześniej, mimo nawrócenia, wciąż uciekałem w pornografię.
Bóg podniósł mnie z ziemi, a wspólnota SA dała mi narzędzia na drogę, abym mógł sobie poradzić z chorobą.
 
----
Anonimowi Seksoholicy (SA) są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem i pomagać innym w zdrowieniu.
Jedynym warunkiem uczestnictwa w SA jest pragnienie, aby zerwać z żądzą i osiągnąć seksualną trzeźwość. www.sa.org.pl

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki