Jozue walczy jako żołnierz, jednakże wynik zmagań zależy nie tyle od jego dzielności, taktyki, sprytnych posunięć; co od wzniesionych do Boga rąk Mojżesza. Zrozumienie tej zależności stanowi wielki przewrót kopernikański i większość z nas jest jeszcze w tej części życia przed przewrotem. Głęboko wierzymy, że w zasadzie wszystko zależy od naszych zabiegów, wielkich projektów o znaczeniu lokalnym i globalnym. Gdzieś tam ten Bóg może i jest, i owszem, może i ma wielką siłę, ale przecież jej nie użyje. Jeśli sami chleba nie napieczemy, to On nie namnoży. No to siedzimy i po nocach piszemy wspaniałe projekty rozwoju, plany zagospodarowania, programy duszpasterskie. Jak człowiek nie napisze, nie wymyśli, to skąd by miało się coś pojawić. Gdybyśmy faktycznie uznali siłę wzniesionych do nieba rąk Mojżesza, to byśmy nie ustawali w modlitwie, prosząc Boga o zatrzymanie galopującego procesu zmian klimatycznych. Ale przecież zdajemy sobie sprawę, że to są tak potężne, globalne procesy, mające swe źródło być może nawet w tym, co dzieje się na Słońcu. Nie bądźmy śmieszni. Wiadomo, Bóg sobie z tym nie poradzi. Dlatego toczymy niezbyt dobrze zorganizowaną walkę w samotności, opuszczeni przez Boga, a tak precyzyjniej rzecz nazywając, walczymy w osamotnieniu wypływającym z palącej potrzeby niezależności od kogokolwiek większego od nas i naszej cywilizacji.
Pewnie zapiera nam aż dech w piersiach, gdy słyszymy dramatyczne pytanie płynące z Ewangelii, czy Chrystus znajdzie wiarę, gdy przyjdzie? Ale co zrobić, jeśli wiary brakuje. Jest i znika. Wyparowuje jak kamfora.
Gdy do Chrystusa podszedł pewien człowiek z prośbą o uzdrowienie, Ten go zapytał, czy wierzy, że może On to uczynić. Człowiek krzyknął: „Wierzę” – ale zaraz na jednym oddechu dodał – „Zaradź memu niedowiarstwu”. Zatem może właśnie tak nam trzeba. Nie udawać herosów, ale znając uwarunkowania, po prostu pokornie o wiarę się dobijać?
Chwila refleksji
W jakich sytuacjach ostatnio modliłem się o wiarę? Jakie były tego owoce?
Ks. Mirosław Maliński