Renia to dziecko schyłkowego PRL-u. Wchodziła w dorosłość, kiedy zmieniała się polska rzeczywistość. A wejście miała mocne, bo maturę pisała w zaawansowanej ciąży. Z kolei Sylwia zawsze miała zaufanie do swojej córki. Pozwalała jej na wiele i trochę trwało, zanim oswoiła się z myślą, że jej mała Magda została mamą. Obie te historie, mimo że dzieli je ponad 25 lat i setki kilometrów, mają wiele wspólnego. Dzieci, które urodziły ich bohaterki, są, mimo nieoczekiwanych początków, wielką radością i szczęściem.
Nie powiem, że było mi łatwo…
W rodzinnym domu Reni żyło się skromnie. Mama wychowywała dzieci sama. Może dlatego Renia tak szybko na zabój, z wzajemnością się zakochała, bo szukała mężczyzny, który dałby jej oparcie? Grzesiek jest od niej dwa lata starszy, poznali się w szkole. Kiedy on uczył się już w studium policealnym, zrobili ten krok dalej. I stało się… – Gdy okazało się, że jestem w ciąży, uznaliśmy, że musimy być konsekwentni i zaczęliśmy planować ślub. Moja mama była zszokowana, ale widziała, że jestem zdecydowana być z Grześkiem, który zresztą bardzo mnie wspierał. Jego mama (bo również wychowywał się bez ojca) też nie była zachwycona. Obie obawiały się, że skoro jesteśmy tacy młodzi, to sobie z tą sytuacją nie poradzimy. Jak się okazało, niepotrzebnie – opowiada Renia.
W tamtych czasach ciąża u uczennicy była w szkole tematem tabu. – Zawzięłam się, że to udźwignę i mimo że trochę gorzej się czułam, normalnie chodziłam na lekcje. Dla koleżanek byłam sensacją, ale bardzo mnie wspierały. Tak jak i nauczyciele. Jak się potem zresztą okazało, nie byłam w szkole jedyną dziewczyną w ciąży. Byłyśmy we cztery – wspomina z uśmiechem. Ślub wzięli jeszcze przed jej maturą, w kwietniu, a latem na świat przyszedł Paweł. Zaraz potem Grzegorz musiał pójść do wojska, bo właśnie skończył naukę. Renia wychowywała więc syna sama, mieszkając u mamy. Od początku świetnie sobie radziła z opieką nad niemowlęciem. Miała doświadczenie, bo kiedy urodziła synka, jej dwaj bracia mieli zaledwie po kilka lat. Wkrótce Renia ponownie zaszła w ciążę, między Pawłem a Anią jest jedynie półtora roku różnicy. Zanim córka przyszła na świat, Grzegorza zwolniono z wojska jako jedynego żywiciela rodziny. Zdążyli też zamieszkać w swoim maleńkim M2. Renia „wychodziła” je u prezesa spółdzielni mieszkaniowej. – Nie powiem, że było mi łatwo, kiedy jako młoda dziewczyna siedziałam w domu z małymi dziećmi. Nie mogłam iść na studia. Pracę podjęłam dopiero, kiedy córka poszła do przedszkola. Chciałam jak najszybciej pomóc mężowi w utrzymaniu rodziny, bo zasuwał na dwóch etatach, żeby nas utrzymać. Z każdym rokiem wiodło nam się coraz lepiej. Staraliśmy się, żeby dzieciom niczego nie brakowało, a przede wszystkim – żeby nie brakowało im szczęścia.
Renia podejmowała różne prace, szukając zajęcia, które pozwoli jej się realizować. Aż trafiła na studia kosmetyczne. Otworzyła swój gabinet. Kupili też mały domek pod miastem. – Dzieci nie były dla nas przeszkodą w rozwoju zawodowym, chociaż od żadnej z mam nie mieliśmy pomocy. Ale jak się bardzo chce coś osiągnąć, to można – stwierdza. Paweł i Ania skończyli już studia, żadne nie założyło jeszcze rodziny. – Mam z nimi bardzo dobry kontakt, świetnie się rozumiemy. Mieszkają już poza domem, więc mamy teraz z Grześkiem czas tylko dla siebie. Cieszymy się każdą chwilą spędzoną razem. Chodzimy na długie spacery, jeździmy na wycieczki rowerowe. Mam 46 lat i jestem szczęśliwą żoną i mamą dorosłych dzieci.
Będziemy mieli wnusia
Tak jak inne małe miasteczka na północy kraju, tak i to, w którym wychowała się i mieszkała Sylwia, obumiera. Trzy lata temu, kiedy starsza córka się usamodzielniła, podjęli z mężem odważną decyzję. Zostawiają swoje mieszkanie, wynajmują coś w dużym mieście i tam szukają zatrudnienia. A dokładniej, to Sylwia szuka, bo Robert jest na rencie. Cały czas jednak, żeby dorobić, podejmuje dorywcze prace. Ich młodsza córka, Magda miała 15 lat, gdy wyrwali ją z małomiasteczkowego środowiska. Mieli z tego powodu trochę wyrzutów sumienia, pozwalali więc, aby raz na jakiś czas jeździła na weekend odwiedzić koleżanki. Mieszkała wtedy w ich mieszkaniu, które stoi puste. – Nie mieliśmy wprawdzie z córką bardzo bliskich relacji, ale nie czułam, kiedy tam jeździła, żadnego zagrożenia. Wspominała coś o jakimś chłopaku, widziałam, że jest nim zauroczona, ale do głowy mi nie przyszło, że to taki drań – przyznaje Sylwia.
Magda właśnie skończyła 18 lat, chodzi do technikum. Kiedy wraca do domu, biegnie zaraz do swojego pokoju przytulić synka. Kajtuś niedługo będzie miał roczek. O tym, że jest w ciąży, długo nie miała odwagi powiedzieć rodzicom. Bała się awantury. Kiedy więc skończył się rok szkolny i ciąża jeszcze nie była widoczna, zaproponowała, że spędzi wakacje w swoim rodzinnym miasteczku. Rodzice zgodzili się na to, nic nie podejrzewając. Ale gdy nadchodził wrzesień i trzeba było wrócić do szkoły, brzuch było już widać. Nie miała wyjścia, musiała porozmawiać z rodzicami. Zresztą do tego, żeby to jak najwcześniej zrobiła, od dawna zachęcała ją Dorota Napierała z Fundacji Javani, zajmującej się wspieraniem młodych matek. Magda trafiła do niej przez koleżankę ze szkoły, która też była w ciąży i znalazła tam wsparcie. Spotkania z psychologiem, wizyty u ginekologa, porady prawnika – fundacja pomagała dziewczynie poradzić sobie z tą sytuacją. – Zamurowało mnie i popłakałam się – wspomina Sylwia. – Mąż tylko powiedział: „Trudno, będziemy babcią i dziadkiem” i wyszedł, żeby nie wybuchnąć. Był bardzo zły. Ja też byłam wściekła, jakieś dwa tygodnie. Ale nie wygadywałam nic córce. Tylko jak widziałam na ulicy jakiegoś chłopaka, to myślałam, że go rozszarpię. Okazało się, że tata Kajtka ma 22 lata i nie przyznaje się do ojcostwa. Gorzej, żądał od Magdy usunięcia ciąży. Kiedy odmówiła, wyjechał za granicę. Do dziś nie utrzymuje z nią kontaktu, a ona nie wystąpiła o alimenty. W dokumentach wnuczek nie ma więc taty.
Jakbym odmłodniała!
Magda rozpoczęła kolejny rok szkolny, ale jeszcze we wrześniu trafiła do szpitala. Malec zaczął się śpieszyć z przyjściem na świat. Przeleżała tam do wczesnej zimy, kiedy mógł się już urodzić. – Codziennie do niej jeździłam, byłam też przy porodzie. Świetnie sobie poradziła. A ja już czekałam z radością aż przyjdą do domu! Pracowałam wtedy markecie i tak sobie ustawiłam pracę, żeby mieć tylko popołudniówki. Kiedy od nowego semestru Magda wróciła do szkoły (wcześniej miała indywidualne nauczanie), zajmowałam się małym. Dwa razy chorował, więc wzięłam na niego opiekę. No i mnie zwolniono. Szukam teraz nowej pracy, a Kajtka posłaliśmy do żłobka, na razie na cztery godziny, żeby się oswajał. Na razie dorabiam sprzątaniem. Magda dostaje jeszcze co miesiąc tysiąc złotych wsparcia dla matek, które nie mają świadczeń, ale to za chwilę się skończy. Musimy więc sobie jakoś radzić… – opowiada Sylwia.
Łóżeczko i ubranka dla Kajtka dostali z Javani. Fundacja bowiem nadal im towarzyszy. – Pani Dorota wpada do nas też czasami na kawę, a ja jestem dumna z Magdy, że bojąc się nam przyznać do ciąży, potrafiła poszukać wsparcia. No i oczywiście z tego, że nie dała się namówić na jej usunięcie. Mam prawie pięćdziesiątkę, a gdy patrzę na córkę, kiedy bawi się z synkiem, to czuję jakbym miała w domu dwoje własnych dzieci. Odmłodniałam. Ktoś mi nawet powiedział: „Babcia, aleś ty się młoda zrobiła!” – żartuje Sylwia. Jakie ma obawy co do przyszłości Magdy? – Bardziej otworzyliśmy się na siebie i dużo rozmawiamy. Ale nadal boję się, że może znowu trafić na niewłaściwego mężczyznę. Mam nadzieję, że kiedyś będzie szczęśliwa, jak ja z jej ojcem.
Imiona bohaterów zostały zmienione.
GDY RODZICIELSTWO JEST WYZWANIEM
Nie ma kursów czy szkół uczących, jak być rodzicem. Z tym zadaniem każdy mierzy się sam, w konkretnych sytuacjach. Czasem rodzicielstwo staje się zadaniem wręcz heroicznym: gdy rodzina jest dotknięta ciężką lub śmiertelną chorobą dziecka przed urodzeniem; gdy rodzice są osobami niepełnoletnimi, a tym samym niedojrzałymi pod względem społecznym i psychologicznym; gdy na świat przychodzi dziecko niepełnosprawne. Wyzwania dotyczą też sytuacji pozornie zwyczajnych: dobrego przygotowania do porodu i opieki nad dzieckiem w pierwszych miesiącach po narodzinach. Bo bycie rodzicem zmienia tak wiele w codziennym życiu.
Te obszary rodzicielstwa wymagają dostrzeżenia, dowartościowania i zabezpieczenia – poprzez komplementarną pomoc i informację. Ten cel realizuje kampania społeczno-informacyjna pod hasłem „Gdy rodzicielstwo jest wyzwaniem”, prowadzona przez Fundację „Głos dla Życia” we współpracy z Urzędem Miasta Poznania. „Przewodnik Katolicki” jest jednym z patronów medialnych wydarzenia.