Logo Przewdonik Katolicki

Pocieszna rodzinka

Magdalena Guziak-Nowak
Fot.

Szukam małżeństwa z interesującą historią, takich Bożych ludzi, których innym można dać za wzór napisałam kiedyś do koleżanki.

 

„Szukam małżeństwa z interesującą historią, takich Bożych ludzi, których innym można dać za wzór” – napisałam kiedyś do koleżanki.

 

 

Odpisała: „Jak wygląda życie młodej rodzinki w akademiku dla doktorantów? Jeśli interesuje cię ten temat, to nasi przyjaciele właśnie zachwycają się nowo narodzonym drugim synkiem w Miasteczku Studenckim, gdzie wynajmują małe „M”. Byli animatorami Domowego Kościoła i początkowo wszystkie spotkania odbywały się w akademikach, bo cały krąg składa się z małżeństw studenckich. Teraz tylko oni nie zdecydowali się na kredyt. Jaka jest rzeczywistość ludzi, którzy wybrali owocującą miłość zamiast kariery dorobkiewiczów, o tym wiedzą najlepiej”.

Odwiedziłam ich w mroźny poniedziałek. Z nieskrywanym sentymentem do początków mojego małżeńskiego życia, które również zaczęło się w akademiku. Magda i Daniel Pociecha mieszkają w Miasteczku Studenckim Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie – centrum życia kulturalno-imprezowego i stolicy juwenialiów. Wynajmują gustownie urządzone „M2”, które akademik przypomina tylko metrażem. W środku jest przytulnie i rodzinnie. Po korytarzach beztrosko biegają dzieci, a na suszarkach do prania schną małe skarpetki i kaftaniki.

 

Kurs Kraków–Szczecin

Magda pochodzi ze Szczecina, Daniel spod Nowego Sącza. Ich wspólna historia rozpoczęła się w Krakowie w 2001 r. Poznali się na rekolekcjach III stopnia Ruchu Światło-Życie. Magda była absolwentką szkoły średniej i czekała na listę przyjętych na studia. Podczas wyjazdu dowiedziała się, że jest w gronie tych szczęśliwców. Daniel, jej rówieśnik, miał przed sobą jeszcze rok technikum. Ponieważ polubili się na rekolekcjach, zaczęli korespondować.

– Regularnie, przez dziewięć miesięcy, pisaliśmy do siebie listy – mówi Magda.

– W ogóle nie rozmawialiśmy przez telefon. Komórek nie było, a na stacjonarnym liczyło się każdy impuls – dodaje Daniel.

Odległość, która ich dzieliła – 800 km – była wtedy trudna do pokonania, więc o spotkaniach nie było mowy. Pewien przełom zawdzięczają Duchowi Świętemu. W uroczystość Jego Zesłania spotkali się po raz drugi. Było to w Krościenku nad Dunajcem, miejscowości, która jest sercem Ruchu Światło-Życie. Każdego roku w dniu Pięćdziesiątnicy zjeżdżają tam  oazowicze i członkowie Domowego Kościoła (rodzinnej gałęzi Ruchu Światło-Życie przeznaczonej dla wszystkich małżeństw) z całej Polski.

– Wtedy stwierdziliśmy, że może zostalibyśmy parą – Madzia uśmiecha się na te wspomnienia. – Choć przyznaję, że wcześniej chodziło mi to po głowie…

– To był szaleńczy krok. Dziś zostaliśmy parą, a na drugi dzień rozjechaliśmy się w przeciwne strony. Wiedzieliśmy, że jeśli to przetrwa, będzie to nie lada wyczyn – dorzuca mąż.

Pierwszy raz odwiedził swoją dziewczynę po miesiącu. Rozważał rozpoczęcie studiów w Szczecinie. Rodzice zachowali zdrową dozę sceptycyzmu – studia tak daleko od domu nie miały być przecież wartością samą w sobie, a pretekstem. Ostatecznie zdecydowali, że Magda ukończy w Szczecinie pedagogikę wczesnoszkolną i przedszkolną, a Daniel złoży papiery na wymarzoną Akademię Górniczo-Hutniczą. Nie byli przekonani do wirtualnych miłości. „Co to za związek bez spotkań?” Jeździli więc przez cztery lata w tę i z powrotem, z Krakowa do Szczecina i ze Szczecina do Krakowa. „Nawet nasi rodzice, o dziwo, nie mieli nic przeciwko temu”.

 

Pudełko cukierków i imieninowy prezent

Trzeci rok bycia razem przyniósł dwa podejścia do zaręczyn. Ponieważ przyszła narzeczona lubiła niespodzianki, nie chciała wiedzieć, kiedy i gdzie odbędą się oświadczyny. Pierwsze podejście w Ojcowie zakończyło się małym kłamstewkiem Daniela. – Jak się do niego przytulałam, czułam, że ma w kurtce jakieś pudełeczko. Kiedy zapytałam, co to jest, powiedział, że cukierki. Tylko dziwnie się złożyło, że mnie nimi nie poczęstował – śmieje się Magda. – Potem nerwowo czekałam na kolejne podejście.

Na drugi raz Daniel wybrał „mało szczególną” okazję – swoje imieniny. Był niedzielny spacer w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, było klękanie na kolana, piękna przemowa, której obydwoje z wrażenia nie pamiętają i łzy szczęścia.

– Chociaż… Ciekawe takie zaręczyny, kiedy się wie, że dziewczyna się zgodzi.

– Nutka niepewności?

– Nie było.

Później przyszedł czas na przeprowadzkę Magdy do Krakowa. Stęsknieni za sobą, spotykali się tak często, jak tylko mogli, próbując nadrobić czas rozłąki. Wreszcie mieli „normalne” życie, blisko siebie i – jak to mówią młodzi – w realu. Wybrali  wtedy dwa priorytety: kurs tańca i katechezy przedmałżeńskie u dominikanów.

– Długo na siebie czekaliśmy i to nie była łatwa droga. Choć mamy już wprawę, nie lubimy się rozstawać. Odzwyczailiśmy się od rozłąk. Było ich już wystarczająco dużo – przekonują.

 

Ślub, który przetarł szlaki

– Mało rzeczy robimy tak jak inni – mówi Magda. Więc i ślub był nietradycyjny. Nie u pani młodej, nie u pana młodego, nie w Krakowie i nie pośrodku, we Wrocławiu, aby wszystkim było w miarę blisko. Wybrali miejsce, gdzie się wszystko zaczęło – Krościenko. Bo wspólnota była i jest dla nich ważna, także dziś (jak powiedział Daniel, „łatwiej jest żyć dinozaurowi, gdy wie, że są inne dinozaury”). W „ślubne przedsięwzięcie” zaangażowali wielu księży: zapowiedzi załatwiali w swoich parafiach, protokół przedślubny spisali w Krakowie, starali się o pozwolenie na ślub w kaplicy, która nie była kościołem parafialnym itd. Szalone marzenie się spełniło. Przed ołtarzem błogosławił im ówczesny moderator generalny Ruchu Światło-Życie ks. Roman Litwińczuk. To była prawdopodobnie pierwsza ceremonia w tym miejscu. W kolejnych latach pomysł nowożeńców znalazł wśród oazowych par naśladowców. Z powodu odległości z rodziny Magdy przyjechało na ślub tylko kilka osób. Dopisali za to przyjaciele, którzy w pakiecie z weselem zorganizowali sobie wypad w góry.

Młodzi małżonkowie na przeróżne sposoby dbają o rozwijanie swojej miłości. Rano zostawiają sobie miłosne liściki. Pamiętają o swoich „miesięcznicach” i jeśli mogą, celebrują każdy 19. dzień miesiąca, na pamiątkę ślubu, który odbył się 19 maja. Składają sobie wtedy życzenia i wychodzą na randkę. Dbają także o to, by się nawzajem uświęcać. Służą temu m.in. „dialogi małżeńskie”, które są elementem formacji w Domowym Kościele. Raz w miesiącu znajdują specjalny czas na „rozmowę z miłością”, podczas której podejmują najważniejsze decyzje. Codzienne troski omawiają na bieżąco, ale sprawy większego kalibru zostawiają na „dialog”.

– Czy nadal jesteście dla siebie bardziej żoną niż mamą i bardziej mężem niż tatą?

– Tak, staramy się.

 

Trudności młodego małżeństwa

Wspólne życie przyniosło radości i troski dnia codziennego. Magda pracowała w przedszkolu. Gdy zaszła w ciążę, nie spotkało się to z entuzjazmem pracodawcy. Straciła zatrudnienie, co wiązało się też z wygasającą umową. Trudności napotykali również w ułożeniu najbardziej intymnych relacji. – Przed ślubem czekaliśmy na siebie pięć lat. Miesiąc po ślubie począł się Bartek. Ze względu na różne trudności prawie nie współżyliśmy w czasie ciąży. Po porodzie również nie mogliśmy, bo ciężko było rozróżnić dni płodne od niepłodnych. To było dla mnie ciężkie doświadczenie – przyznaje Daniel. – Byliśmy zawiedzieni. Podczas kursu przedmałżeńskiego prowadzący przedstawiali naturalne metody planowania rodziny w bardzo różowym świetle, przekonywali, że są one bardzo łatwe i każdy może je stosować – dopowiada Magda. – No to naczytałam się książek, kilka miesięcy przed ślubem zaczęłam prowadzić obserwację i… Bartuś począł nam się nieplanowanie. Oczywiście, nie żałujemy tego i nigdy nie zdecydowalibyśmy się na antykoncepcję. Chcemy żyć tak, jak wybraliśmy, mimo że naprawdę kosztuje nas to bardzo wiele.

Magda i Daniel chodzili, pytali i szukali. Przetestowali różne metody. Od niektórych „specjalistów” słyszeli, że mają „ufać i się modlić”. W końcu zainteresowali się naprotechnologią, która nie tylko pomaga wyznaczyć moment, w którym jest największa szansa na zapłodnienie, ale także jest skuteczna w określaniu dni niepłodnych.

Gdy urodził się Bartuś, a dwa miesiące temu Dominik, młode małżeństwo uświadomiło sobie jeszcze bardziej, że brakuje im „instytucji babci”. Kiedy chcą wyjść na kolację, muszą to planować z miesięcznym wyprzedzeniem. Do żłobka dzieci nie oddadzą, „nawet gdyby było bardzo ciężko”.

Magda: – Daniel jest teraz na czwartym roku studiów doktoranckich. Jeśli dostanie pracę, może zostaniemy w akademiku, ale też nie chcemy tu mieszkać do końca życia. Z drugiej strony nie dostaniemy kredytu, bo który bank pożyczy pieniądze czteroosobowej rodzinie, w której pracuje jedna osoba i jest dwoje małych dzieci? Mimo to nie zgadzamy się z opinią, że ludzie mieszkający w akademiku nie powinni decydować się na dzieci ze względu na warunki mieszkaniowo-bytowe. Myślimy o tym, żeby na rok–dwa pojechać do Szczecina i tam pomieszkać z moimi rodzicami albo przeprowadzić się do domu rodzinnego Daniela w okolicach Nowego Sącza, który teraz stoi pusty. Jesteśmy obecnie w punkcie wyjścia. Czuję, jakbyśmy kolejny raz zaczynali od początku.

 

Marzenia i pasje

Mimo różnych trudności, nie narzekają. Dementują plotki, że urodziny dziecka kończą aktywne życie. Ich wspólną pasją jest sport i zwiedzanie świata – „marzą nam się różne podróże, małe i duże”. Bartuś po raz pierwszy zobaczył morze, gdy miał cztery miesiące. Wiązało się to z 800-kilometrową wyprawą. Poza tym Magda nadrabia średnią krajową, jeśli chodzi o czytelnictwo książek i pisze długie listy, a Daniel lubi fotografować. Mają jeszcze jedno zajęcie, któremu obydwoje chętnie się oddają. To spełnianie nawzajem swoich marzeń. – Zawsze chciałam pojechać do Rzymu, a także zobaczyć delfiny. Półtora roku temu Daniel spełnił dwa moje marzenia naraz. Pojechaliśmy do delfinarium pod Rzymem – mówi Magda. – A żona pozwoliła mi spełnić moje marzenie i zacząłem kurs paralotniarstwa – dodaje Daniel.

Po cichu liczą na to, że kiedyś uda im się przeprowadzić na wieś. – Jak widzę Bartka chodzącego z pokoju do pokoju, to przypominają mi się zwierzęta w zoo – stwierdza Daniel. – Nie wiem, czy w mieście da się nauczyć chłopców męstwa, przekazać im, co to znaczy być mężczyzną – dzikim i wolnym, jak  mówi John Eldredge.

 

Szczęśliwi ludzie nie potrzebują współczucia

Wcześniej mieli jeden pokój, w którym spali razem z dzieckiem, a na blacie biurka szykowali posiłki. Choć udało im się go zamienić na „M2”, czasem słyszą głosy współczucia. „Ojejku, wy w tym akademiku się gnieciecie. Daniel robi doktorat, ty nie masz pracy…” Mówią wtedy, że tak chcą, że kiedyś postanowili sobie, że do trzydziestki będą mieć dwoje dzieci. A potem może i więcej. Nie przejmują się ludzkim gadaniem. Wolą zainwestować w konsekwentne spełnianie swoich marzeń.

Daniel: – Gdybym poznał Magdę i wiedział to, co teraz wiem i gdybyśmy studiowali w jednym mieście, pobralibyśmy się dużo wcześniej, na studiach. Albo ściągnąłbym ją na siłę do Krakowa. Bo brakuje nam trochę tego młodzieńczego czasu.

Magda: – Mamy swoją szkołę życia, swoje krzyże dnia codziennego. Czasem się zastanawiamy, co jeszcze Pan Bóg dla nas przygotował. „Wyrabiamy się” w różnych rzeczach, więc jak się zrobi za łatwo, pewnie znowu przyjdzie trudniejszy czas, żeby się ćwiczyć w boju. Ale jesteśmy na to gotowi.

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki