Logo Przewdonik Katolicki

Sukces – czy można się go bać?

Krzysztof Głowacki
FOT. PIXABAY

Życiowe zmiany? Nowa praca, własna działalność lub awans. Obawiamy się, że możemy nie dać rady, lecz czasem podskórnie czujemy, że sukces byłby bardziej przerażającą opcją. Dlaczego?

Magda już od kilku lat pracuje w tej samej firmie. Wpada z rana do biura, ciągle widzi te same twarze – jednych lubi bardzo, innych mniej. Są też tacy, na których woli się nie natykać przed poranną kawą. Przyzwyczaiła się już obowiązków, do tego, co może ją czekać każdego dnia. Gdy ktoś ją pyta, co tam w pracy, nie chce się specjalnie rozwodzić – jest jak jest, w końcu życie to nie tylko praca. Jeszcze jakiś czas temu chciała coś zmienić: być może przejść do innej firmy, może założyć własną. Czegoś jednak zabrakło. Czego? Nie bardzo wie…
Magda bała się porażki. Że w nowym miejscu nie da sobie rady. Że pomysł na własny biznes, który miała, nie wypali. Zmagała z tymi obawami, choć miała poczucie, że są odrobinę na wyrost. Wiedziała, że zmiana będzie ją kosztować wiele wysiłku, nauki, była przygotowana na przeżywanie trudnych emocji związanych z momentami, gdy będzie musiała powiedzieć „nie wiem” czy „nie potrafię”. Wiedziała jednak też, że te dwa słowa może poprzedzić partykułą „jeszcze”, a potem zakasać rękawy, dowiedzieć się i nauczyć.  Problem był jednak gdzie indziej. Magda bała się sukcesu. Ten byłby dużo trudniejszy – zburzyłby świat, w którym już wszystko było poukładane i miało swoje miejsce. Musiałaby się zmierzyć z zupełnie innymi problemami, stanąć przed innymi wyzwaniami. Czego konkretnie możemy się bać w sukcesie? Obaw może być co najmniej kilka, z każdą może wiązać się też konkretna walka duchowa – możemy słyszeć mały diabelski podszept, który będzie mówił nam coś nieprawdziwego o nas samych czy o Bogu, zniekształcając Jego i nasz obraz. Jakie to konkretne obawy i podszepty?
 
Konflikt wartości
Sukces może zmieniać ludzi. Każdy z nas jest w stanie przytoczyć historie osób, które nagle się wzbogaciły, zajęły wysokie stanowisko – i zmieniły się nie do poznania. Odgrodziły się wysokimi płotami, zerwały kontakt z ludźmi, którzy wcześniej byli dla nich bliscy. Potem być może rozpadły się ich małżeństwa – bo osoby te były tak zajęte pracą, że nie miały czasu nawet na to, by spędzić popołudnie z własnymi dziećmi. Podświadomie możemy obawiać się, że to jest właśnie cena sukcesu – że może tak stanie się i z nami. A wówczas nie damy rady sukcesu pogodzić na przykład z moralnym życiem, wiarą w Boga, wiernością w związku czy innymi ważnymi dla nas wartościami.
Chcemy uniknąć tego konfliktu i żyć w zgodzie z własnymi przekonaniami – więc unikamy działania i pozostajemy w miejscu, w którym jesteśmy. Z czasem przyzwyczajamy się do niego i nie wprowadzamy żadnych zmian. W końcu tu nie grozi nam ryzyko przemiany w kogoś, kim nie chcemy się stać. Problem w tym, że tak postępując, robimy dokładnie to, co zrobił obdarowany talentem złota sługa: zakopujemy go, zamiast podjąć ryzyko i puścić w obieg. Nie podejmując ryzyka, przyjmujemy konsekwencje przegranej – sprzeciwiamy się woli Bożej. Tym bardziej warto przyjrzeć się temu, co myślimy na temat sukcesu, jak również pieniędzy – bo to podejście do nich często powoduje zamęt w głowie. Niedawno prowadziłem szkolenie coachingowe dla grupy nauczycieli i dyrektorów szkół. Mówiłem o roli przekonań – i zapytałem, jakie skojarzenia mają, gdy słyszą słowo „pieniądze”. Dość szybko pojawiły się zdania: „Pieniądze to nie wszystko”, „pieniądze szczęścia nie dają” czy „bogatemu trudno wejść do królestwa”. Po chwili pojawiły się myśli: „bez pracy nie ma kołaczy” albo „pieniądz nie śmierdzi”. Spytałem wtedy, czy ktoś, kto myśli, że pieniądze szczęście nie dają, może dobrze zarabiać bez poczucia sabotowania własnego szczęścia? Warto przyjrzeć się swoim przekonaniom – a także pozgłębiać w szerszym kontekście, co o pieniądzach mówił Jezus i czego naucza Kościół. Ciekawie o tym pisze np. ks. Jacek Stryczek w książce Pieniądze i mówi ks. Wojciech Węgrzyniak w audiobooku Bogaty katolik. Dlaczego Bóg chce, abyś pomnażał pieniądze.
 
Czy ja się do tego nadaję?
Na przyjęcie sukcesu może blokować nas też poczucie niegodności lub niewystarczalności. Mamy wtedy poczucie, że do takich rzeczy nadają się inni, a nie ja sam. Dla mnie przeznaczone jest raczej miejsce gdzieś na końcu sali, a nie w pierwszym rzędzie. Nie chodzi tu nawet o poczucie braku kompetencji, co raczej o przekonanie na temat tego, co nam się należy lub do czego możemy dać sobie prawo. Często mamy wobec siebie dużo wyższe wymagania niż wobec innych, jednocześnie nie dając sobie prawa do własnych potrzeb, pragnień albo do popełnienia błędów. Koncentrujemy się na własnych słabościach, a nie na silnych stronach. Stawiamy potrzeby innych przed własnymi, najczęściej usprawiedliwiając to jeszcze Ewangelią.
Często od dziecka słyszeliśmy, że do pewnych rzeczy się nie nadajemy, że mamy uważać, by sobie czegoś nie zrobić albo właśnie, że potrzeby innych są ważniejsze od naszych. „Daj łopatkę Jasiowi, bo tak bardzo płacze”, „Ustąp mu, bo jest mniejszy” jest mówieniem jednocześnie „Cudze potrzeby są ważniejsze niż twoje”. Słyszane wystarczająco często mogą wyryć w nas przekonanie, że to szczęście innych jest ważniejsze niż moje własne. Z tego miejsca wiedzie prosta droga do przekonania, że moje szczęście może zranić innych – choćby tym, że ja coś osiągnę, a moi bliscy tego nie będą mieć. Na przykład jeśli moje wysokie zarobki miałyby powodować cierpienie mojego rodzeństwa, które tak dobrze nie zarabia, to powinienem z nich zrezygnować.
Jaki podszept kryje się za tą obawą? Możemy wtedy słyszeć w głębi serca: „Nie jesteś wystarczająco dobry”. „Zawsze byłeś dzieckiem drugiej kategorii” – i to nigdy się nie skończyło. To jednak nie jest prawda. Dla Boga nie ma dzieci drugiej kategorii, nie ma też mniej lub bardziej ważnych naszych pragnień. Warto przyjrzeć się temu, co myślimy o samych sobie. W końcu to od nas zależy, czy odniesienie sukcesu zmieni nas i nasze wartości; czy wyższe dochody sprawią, że nam „woda sodowa do głowy uderzy”, czy też nie. Oczywiście jest takie zagrożenie, natomiast mając jego świadomość, nie musimy rezygnować z naszych marzeń – ale możemy się lepiej przygotować na uniknięcie zagrożeń.
 
Upadek z wysokiego konia
Lęk przed sukcesem może być również ukrytą obawą przed jeszcze większą porażką. Wyobrażamy sobie nie tyle, że nie coś nam się nie powiedzie, ile raczej żyjemy w strachu, że za chwilę ktoś odkryje, że tak naprawdę nie powinniśmy tu być. Obawiamy się tego, że wtedy upadek będzie jeszcze bardziej bolesny – bo z wyższego konia i to w momencie gdy będą na nas skierowane zarówno reflektory, jak i wzrok większej liczby widzów. Wtedy wyda się, że tak naprawdę do tego się nie nadawaliśmy, bo nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. Słyszymy na ramieniu głos „A ty myślisz, że kim jesteś?”, który nas paraliżuje i przez to nie potrafimy zrobić kroku do przodu.
Gdybyśmy jednak przyjrzeli się tej sytuacji z perspektywy wiary, spojrzeli na to, w jaki sposób Bóg powoływał swoich wybranych w Biblii, zobaczylibyśmy, że nikt z wielkich proroków, patriarchów, czy liderów narodu wybranego nie był gotowy do pełnienia swojej misji na jej początku, lecz był uzdalniany do niej już w jej trakcie. Tak było z jąkającym się Mojżeszem, nieumiejącym walczyć mieczem Dawidem czy Piotrem, który po zdradzeniu Jezusa miał zostać głową Kościoła. Czemu mielibyśmy myśleć, że z nami będzie inaczej? Gdy Mojżesz po raz pierwszy przyszedł do faraona, miał rzucić swoją laskę na ziemię i ona miała stać się wężem. Wypuszczając ją z rąk, czuł zapewne jeszcze dotyk drewna. Gdy Dawid powiedział, że jest gotów na walkę z Goliatem, jeszcze nie miał przygotowanej strategii pokonania go. Gdyby ją miał, nie musiałby przymierzać zbroi Saula. Gdy Piotr w porywie entuzjazmu decydował się na wyjście z łodzi, nie patrzył na fale, lecz prosto w oczy swego Mistrza. Wtedy chodził po wodzie. Zaczął tonąć, gdy zamiast na Boga i Jego możliwości zaczął patrzeć na swój strach i ograniczenia.
 
Na innym stołku
Co w takim razie powinna zrobić wspomniana na początku artykułu Magda? Co może zrobić każdy z nas będący w podobnej sytuacji? Z pewnością możemy puścić wodze fantazji i zobaczyć, jaki scenariusz układa nam się w głowie, gdy myślimy o swojej przyszłości. Co jest w niej ciekawego i pociągającego, a co przeraża i powstrzymuje przed zrobieniem pierwszego kroku. Warto byłoby również przyjrzeć się własnym przekonaniom na temat siebie samego i świata – czy wspierają nas w dążeniach, czy raczej ograniczają. Wreszcie – warto porozmawiać o tym wszystkim z Bogiem i zapytać Go: „A Ty gdzie mnie widzisz?”. I z pokorą przyjąć odpowiedź – nawet jeśli wskazane przez Boga miejsce będzie na znacznie wyższym lub zupełnie innym stołku niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki