Logo Przewdonik Katolicki

Nasze dzieci z Kamerunu

Kamila Tobolska
Fot.

Za kilka dni rozpocznie się nowy rok szkolny, rodzice szykują więc wyprawki dla swoich dzieci. Ale są też tacy, którzy myślą teraz o nauce dzieci z... Kamerunu, czyli dziewczętach i chłopcach objętych adopcją na odległość.

 

Adopcja na odległość, nazywana także adopcją serca czy adopcją misyjną, ma na celu ułatwienie biednym dzieciom z krajów Trzeciego Świata życiowego startu. W udzielaniu tej formy pomocy, którą świadczy się przynajmniej przez kilka lat, pośredniczą różne zgromadzenia zakonne, ruchy katolickie czy stowarzyszenia. W Poznaniu można się jej podjąć m.in. dzięki Fundacji Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio” mającej swoją siedzibę w domu parafialnym parafii pw. św. Jana Kantego (ul. Grunwaldzka 86). Fundacja współpracuje bowiem z s. Tadeuszą Frąckiewicz, dominikanką z Kamerunu. Posługuje ona w mieście Garoua-Boulai leżącym we wschodniej części kraju, przy granicy z Republiką Środkowoafrykańską. To właśnie spośród jego najuboższych mieszkańców oraz mieszkańców okolicznych wiosek typuje ona osoby kierowane do adopcji na odległość. Są to dzieci i młodzież wykazujące zainteresowanie nauką, a także angażujące się w życie misji prowadzonej przez dominikanki.

 

Szansa na naukę

Adopcję poprzez „Redemptoris Missio” zapoczątkowała wolontariuszka fundacji Agnieszka Łuczak, po swoim pierwszym pobycie w Kamerunie w 2007 r., gdzie udała się jako świeżo upieczona absolwentka medycyny. – Widząc, jak wielkie jest zapotrzebowanie na taką formę pomocy, zaproponowałam pierwszą 25-osobową grupę dzieci. Każde z nich dzięki fundacji bardzo szybko znalazło swoich rodziców adopcyjnych. Kiedy po roku pojechałam tam znowu, podpowiedziałam kolejne dzieci, a wskazywaniem następnych zajęły się już siostry dominikanki – opowiada Agnieszka, która sama ma pod opieką 7-letnią Nicaise. Jest też zresztą matką chrzestną dziewczynki.

W tej chwili dzięki fundacji zaadoptowana została w ten sposób blisko setka dzieci i młodzieży. Każdy z rodziców co roku pokrywa koszty czesnego (w Kamerunie szkoły są płatne), zakupu najpotrzebniejszych rzeczy do szkoły, co wynosi 100 euro. W przypadku studentów jest to już dużo wyższa suma, nawet blisko tysiąc euro.

Jako jedne z pierwszych do adopcji przyłączyły się Natalia Jabłońska, lekarz psychiatra oraz jej mama. Wspólnie adoptowały dwie dziewczynki: Iwanę i Katarinę, obecnie 12- i 13-letnie. − W Kamerunie jest wiele dzieci, które bardzo czekają na to, żeby pójść do szkoły, a jest to możliwe tylko dzięki finansowemu wsparciu z zewnątrz. Ktoś mi kiedyś powiedział, że przecież na moim podwórku też są dzieci, które potrzebują pomocy. Odpowiedziałam: „To proszę, jeśli to zauważasz, poświęć im swoją uwagę, a ja będę dalej pomagać tym z Kamerunu”. Jest przecież tyle obszarów, w których można nieść pomoc – stwierdza Natalia.

 

Wsparcie i modlitwa

Wśród rodziców adopcyjnych są również małżeństwa. Jedno z nich to Kamila i Dawid Wojciechowcy. Oboje z zawodu ekonomiści, kilka lat temu adoptowali na odległość Ferdinanda. − To była inicjatywa mojego męża, który wcześniej angażował się już w inne akcje fundacji. Od dawna zresztą myśleliśmy o adopcji, nie mamy bowiem własnych dzieci – przyznaje Kamila. − Najbardziej cieszą nas listy pisane przez Ferdinanda po francusku, które tłumaczy nam moja babcia. Dostajemy też od niego piękne rysunki, a to od czasu, kiedy w paczce wysłaliśmy mu m.in. kredki – dopowiada Dawid. Małżonkowie wspólnie modlą się też za swojego, obecnie 14-letniego, adoptowanego syna, spoglądając na jego zdjęcie oprawione w ramce.

Zapytana o adopcję na odległość Halina Małecka, z zawodu księgowa, podkreśla, że nie ma w tym nic niezwykłego. – Ja po prostu pomagam innemu człowiekowi, dzielę się z nim tym, co mam, choć przyznam, iż czasami pozostaje dla mnie niewiele – wyznaje adopcyjna mama 27-letniego Constanta. Chłopak, którym opiekuje się od pięciu lat, studiuje automatykę i informatykę przemysłową. Wcześniej przez osiem lat wspierała ona dziewczynkę z indyjskiej wioski trędowatych. – Kiedy zdała tzw. małą maturę i adopcja się zakończyła, czułam potrzebę, aby pomagać dalej, tym bardziej że nie mam własnych dzieci – mówi Halina, dodając, że do włączenia się w adopcję zachęciła także swoją siostrę i siostrzenicę.

Podjąć się tego szlachetnego dzieła można także zespołowo. Uczyniła tak społeczność ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Luboniu. – Ina to już druga adoptowana przez nas dziewczynka. Środki na jej edukację uzyskujemy ze sprzedaży puszek aluminiowych zbieranych nie tylko przez uczniów, ale też mieszkańców naszego miasta – wyjaśnia Alicja Walenciak-Galińska, nauczycielka z lubońskiej podstawówki.

 


Więcej o adopcji na odległość na stronie Fundacji „Redemptoris Missio” www.medicus.amp.edu.pl.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki