Logo Przewdonik Katolicki

Sprawdź dwa razy

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Tymczasem dzieje się coś bardzo dziwnego: redakcje zwalniają swoich fact-checkerów, rozwiązują współpracę z organizacjami dla nich pracującymi. Kiedyś swoich własnych weryfikatorów miały największe pisma w USA. Zanim materiał przygotowany przez reporterów został opublikowany, musiał przez taką weryfikację przejść. Sprawdzano cytaty, miejsca, osoby, daty.

O istnieniu fact-checkerów dowiedziałam się dawno temu z amerykańskich filmów opowiadających, z tego co pamiętam, o śledztwach dziennikarskich. Na początku XXI w. okazało się, że w amerykańskich redakcjach pracują osoby, które nie piszą, a sprawdzają fakty opisane przez innych. Wcale nie po to, żeby złapać dziennikarza na błędzie i złośliwie mu go wytknąć. Raczej po to, by pomóc jemu oraz gazecie być rzetelną trybuną informacyjną. W 2007 r. dział fact-checkingu uruchomił „The Washington Post”, a początkowo fact-checkerzy zajmowali się tam sprawdzaniem wypowiedzi polityków. Cztery lata wcześniej powstał w USA portal FactCheck.org, a chwilę później PolitiFact, który otrzymał Nagrodę Pulitzera. Okazało się, że w zalewie internetowych informacji znaleźć można mnóstwo fake newsów, a tworzący często na akord dziennikarze nie mają czasu na dwukrotne potwierdzenie faktów, o których pisali (co w pracy dziennikarskiej powinno być standardem). W 2014 r. powstała pierwsza polska organizacja zajmująca się fact-checkingiem: Stowarzyszenie Demagog.
Takich organizacji jest całkiem sporo na świecie i nawet mają swoją międzynarodową sieć oraz raz do roku organizują konferencje. Ostatnia miała miejsce w Oslo, a „New York Times” opublikował płynące z niej, niewesołe, wnioski. Wśród nich: „niewystarczające wsparcie finansowe i technologiczne dla sprawdzania faktów” oraz „spadająca liczba organizacji zajmujących się weryfikowaniem dezinformacji”. A przecież obecnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem z łatwością można wypuścić w świat plotkę i kłamstwo. Sztuczna inteligencja (AI) potrafi stworzyć nieistniejące zdjęcie, podrobić głos i napisać przemówienie. Na początku XXI w. wystarczyło sprawdzić proste informacje. Teraz sprawa się skomplikowała. Możliwości technologiczne są ogromne, informację może w internecie opublikować dosłownie każdy, a media społecznościowe ją rozpowszechnią. Liczy się czas, a nie rzetelność.
Tymczasem dzieje się coś bardzo dziwnego: redakcje zwalniają swoich fact-checkerów, rozwiązują współpracę z organizacjami dla nich pracującymi. Kiedyś swoich własnych weryfikatorów miały największe pisma w USA. Zanim materiał przygotowany przez reporterów został opublikowany, musiał przez taką weryfikację przejść. Sprawdzano cytaty, miejsca, osoby, daty. Obecnie redakcje korzystają z usług zewnętrznych organizacji pozarządowych, a weryfikacja odbywa się po publikacji. Wszystko z oszczędności. A tymczasem Mark Zuckerberg, dyrektor generalny Meta, ogłosił w styczniu tego roku, że rezygnuje z programu fact-checkingowego (do Mety należą Facebook, Instagram i Threads). Ludzi zamierza zastąpić systemem operacyjnym, podobnie zresztą jak zrobił już to Elon Musk na portalu X. Wszystko w imię wolności słowa.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki