Około trzech miliardów osób każdego dnia zastanawia się, co odpowiedzieć na pytanie: „O czym myślisz?” (What’s on your mind?). Nie, nie jest ono zadane po to, żeby pogłębić swoje życie duchowe czy też by zrozumieć swoje emocje lub też poznać siebie. To pytanie 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu zadaje nam Mark Zuckerberg, a jego konstrukcja nie jest wcale przypadkowa. Chciałoby się wręcz napisać, że odpowiedź wcale go nie obchodzi, bo zupełnie nie interesuje się on naszym stanem umysłowym, emocjonalnym czy psychicznym, ale do końca tak nie jest. Interesujesz go Ty – użytkowniku darmowego serwisu społecznościowego, którego celem jest zbliżać do siebie ludzi – bo zarabiasz dla niego pieniądze. Handluje on Tobą, Twoimi zainteresowaniami i Twoimi wyborami. I zarabia na tym mnóstwo pieniędzy. Pytanie „O czym myślisz?” ma cię zaktywizować. No bo, drogi człowieku, ile osób zadaje ci to pytanie? Raczej niewiele. Bywa, że w ogóle nikogo nie interesujesz. Więc proszę bardzo – oto masz miejsce w przestrzeni, możesz się wypowiedzieć, zwierzyć, pochwalić, podzielić. Przeczytają to osoby, których nawet nie znasz, niektórzy skomentują, a Ty poczujesz się ważny i lubiany. Co będzie miał z tego Zuckerberg? Wiele, oj wiele.
Lubię to!
Taki mały pomysł, studencki żarcik, głupota. 19-letni student uniwersytetu na Harvardzie stworzył aplikację internetową, w której wykorzystał zdjęcia i nazwiska studentów zamieszczonych w tzw. face bookach, czyli publikacjach wydawanych przez niektóre amerykańskie uczelnie na początku roku akademickiego w celu zapoznawania się ze sobą studentów. Kiedy uczelnia zwlekała z pracami nad wersją face booka online, Zuckerberg stworzył nieoficjalny katalog studentów, korzystając z danych uczelni. Te dane wykorzystał w aplikacji wewnątrzkampusowej, która porównywała ze sobą fotografie studentów i tworzyła ranking najatrakcyjniejszych. Nazwał ją Facemash. W ciągu kilku dni zrobiła na uczelni furorę, ale władze wkrótce się zorientowały, że ktoś wykradł dane. Witryna została zamknięta, a Zuckerbergowi postawiono zarzuty naruszenia bezpieczeństwa i prywatności. Jednocześnie grupa studentów oficjalnie pracowała nad stworzeniem internetowej komunikacji – serwisu, który zastępowałby wydawane w papierowej formie bazy danych studentów po to, by zbudować sieć społecznościową. Zuckerberg został przez nich zaproszony do współpracy, projekt nazywał się HarvardConnection. Wykorzystując ich pomysł i ideę (sprawa trafiła do sądu, zakończyła się ugodą), Zuckerberg zaprojektował własny serwis: TheFaceBook.
Zadebiutował on w sieci dokładnie 4 lutego 2004 r.
Początkowo zarejestrować mogli się tylko studenci Harvardu. Nie minął miesiąc, jak zrobiła to ponad połowa, a Mark poszerzył dostęp o studentów uniwersytetów Yale, Columbia i Stanford. Potrzebował już wtedy pomocy kolegów, tym bardziej, że dołączały się kolejne uniwersytety w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Nie minął nawet rok, kiedy Zuckerberg i jego współpracownicy wynieśli się z kampusu i zamieszkali w Palo Alto w Kaliforni, w słynnej Dolinie Krzemowej. Wyrzucił „the” z nazwy serwisu i dostał pierwsze duże pieniądze na rozwój firmy od poważnych inwestorów. Od 2006 r. Facebook zaczął oplatać swoją siecią cały świat, w Polsce jest obecny od 2008 r.
Chodzi oczywiście o polskojęzyczną wersję, do której stworzenia zgłosiło się 45 chętnych polskich użytkowników Facebooka. Zrobili to zupełnie za darmo. Facebook mógł się w tym czasie poszczycić 70 mln użytkowników, ale w Polsce królował serwis Nasza Klasa.
A co uatrakcyjniło Facebooka? Przycisk „lubię to!”. Niebieski kciuk w górę. I znowu: to wcale nie był oryginalny pomysł Zuckerberga, tym razem legalnie wykupił „kciuk” od innej sieci społecznościowej, FriendFeed. Ten fenomen polega na prostej prawdzie psychologicznej: lubimy być aktywni, ale bez przesady. Zamiast pisać, szybciej wykonać jeden klik. Lubimy mieć możliwość szybkiej reakcji i szybkiej oceny. Potem co roku przybywało coś nowego: więcej możliwości, więcej atrakcji. I więcej użytkowników. No i więcej reklam: pierwsi reklamodawcy pojawili się już w 2005 r., teraz jest ich zalew. Algorytmy rozpracowują twoje „polubienia” i twoje „zameldowania” i proponują towar. W tym roku będziesz miał możliwość korzystać z Facebooka bez reklam, za comiesięczny abonament.
Firma Zuckerberga dzięki reklamodawcom się rozkręca: wykupiła Instagrama i komunikator internetowy WhatsApp, stworzyła własny (Messenger) i ogłosiła nową nazwę, zrzeszając w jedno wszystkie te firmy jako Meta. Z tego giganta korzysta obecnie ponad połowa mieszkańców Ziemi.
Lubię to?
Działaniom Marka Zuckerberga od początku towarzyszyły kontrowersje i tak jest do dzisiaj. Największy kryzys miał miejsce z pewnością w 2021 r.,
kiedy była menadżerka firmy Frances Haugen ujawniła wewnętrzne dokumenty Facebooka i oskarżyła firmę o świadome działania na rzecz polaryzacji społeczeństwa. „Gniew i nienawiść to najłatwiejszy sposób, żeby się wybić na Facebooku” – mówiła, twierdząc że obecna wersja portalu powoduje przemoc etniczną na świecie, promując radykalnych użytkowników, w tym polityków i partie polityczne. Im bardziej nienawistne treści, tym większa klikalność, więcej odsłon, więcej komentarzy. Co za tym idzie, więcej czasu spędzanych na portalu, co z kolei przekłada się na większe zyski od reklamodawców. Podczas przesłuchania w kongresie USA Haugen powiedziała: „Jestem tu dzisiaj, ponieważ uważam, że produkty Facebooka szkodzą dzieciom, podsycają podziały i osłabiają naszą demokrację. Kierownictwo firmy wie, jak uczynić Facebook i Instagram bezpieczniejszym, ale nie wprowadzi niezbędnych zmian, bo przedkłada swoje astronomiczne zyski nad ludzi”. W odpowiedzi Zuckerberg stwierdził, że wszystkiemu winne są braki w przepisach prawnych dotyczących internetu.
Wpływ Facebooka na politykę jest dzisiaj oczywisty i nie zmienią tego zaprzeczenia kierownictwa. Blokuje strony, steruje wiadomościami, manipuluje treściami. Czasem robi to pod płaszczykiem filantropii, jak w przypadku projektu darmowego internetu dla ubogich mieszkańców krajów rozwijających się. Użytkownicy otrzymali dostęp do internetu, ale tylko do wybranych stron, wśród nich oczywiście Facebooka. O wyborze informacji decydował więc de facto nie użytkownik, lecz firma Meta. Śledztwa dziennikarskie pokazały, że w ten sposób Facebook był odpowiedzialny za podsycanie nienawiści religijnej w Indiach (zginęło tam wtedy 56 osób) i manipulowanie wyborami w wielu krajach. W Polsce powstał projekt badawczy, w którego raporcie „Kto cię namierzył? Facebook w polskiej kampanii wyborczej” czytamy: „Facebook wie o Tobie więcej, niż myślisz – co lubisz, czego się boisz, czy masz depresję, czy Twój związek przechodzi kryzys. Zna też twoje poglądy polityczne. W rękach osób chcących wpływać na wybory ta wiedza to potężna broń. Pozwala grać na emocjach wyborców, dezinformować, wyławiać niezdecydowanych i agitować”.
Dzisiaj to już nie niewinna zabawa studencka, ani nawet nie społecznie przyjemny komunikator, pozwalający na kontakt z rzadko widywanymi znajomymi, a już na pewno nie platforma wymiany ciekawych myśli, choć wciąż są osoby, które starają się taką funkcję tego miejsca utrzymać. Dzisiaj Facebook to wielka wymiana informacyjno-handlowa, tylko że jedna strona układu rzadko jest tego świadoma.