Logo Przewdonik Katolicki

Listy

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Sama kiedyś pisałam listy, ale zatrzymałam tylko te otrzymane od mojego przyszłego męża. On te ode mnie też, więc mamy skromną paczuszkę, bo dość szybko przestaliśmy się ze sobą rozstawać.

W1876 r. Józef Chociszewski, autor Listownika, pisał: „Piśmienne czynności, a szczególnie listy, są w naszych czasach niesłychanie ważną sprawą”. 150 lat później zadaję pytanie sztucznej inteligencji: „Czy ludzie piszą dzisiaj listy?” i otrzymuję odpowiedź: „Tak, mimo rozwoju technologii nadal zdarzają się osoby piszące listy. Nie jest to jednak już tak powszechne jak kiedyś”. No oczywiście, wszyscy to wiedzą – że nie tyle, co kiedyś. Czytam, że w 1999 r. po Polsce krążyły dwa miliardy listów, nie będę zgadywać, ile teraz. Znowu siedzę w archiwum i grzebię w korespondencji sławnego człowieka sprzed epoki SMS-ów i e-maili. Przekładam stare papiery, męczę się nad charakterem pisma i wyblakłym atramentem. Uwielbiam to. Rozszyfrowuję, umieszczam w chronologii zdarzeń, domyślam się adresatów lub nadawców. Jest tego bardzo, bardzo dużo, archiwistka donosi mi kolejne teczki, a ja dziękuję niebiosom, że ludzie kiedyś tyle do siebie pisali, bo teraz mogę utkać z tej korespondencji opowieść o człowieku i jego czasach. W przerwie, trzymając w jednej ręce kubek z kawą, a w drugiej papierosa, zastanawiamy się, co będą robić archiwiści przyszłości, bo na pewno nie numerować kolejne kartki wysłanych i otrzymanych listów. Kto i na jakiej podstawie będzie o nas konstruował opowieść? W jaki sposób damy się poznać? Przecież nie przez krótkie interesowne maile albo wysyłane emotikony opisujące nasz stosunek do jakiegoś zdarzenia i bliźniego. Pod warunkiem, że nie zagubi się to wszystko w cyfrowej chmurze nie do odzyskania.
Sama kiedyś pisałam listy, ale zatrzymałam tylko te otrzymane od mojego przyszłego męża. On te ode mnie też, więc mamy skromną paczuszkę, bo dość szybko przestaliśmy się ze sobą rozstawać. Wszystkie inne, od koleżanek i kolegów, wyrzuciłam. Halo, przypominam sobie, że pisałam do swoich dzieci, kiedy wyjeżdżały na pierwsze obozy harcerskie, gdzie nie wolno było mieć komórek! Ciekawe, czy je przechowały jako sentymentalny relikt. W ramach ratowania sztuki epistolograficznej pisałyśmy do siebie z koleżanką przez jakiś czas, niestety dość krótki. Nie wyszło. Bo przecież, żeby dowiedzieć się, co słychać, wystarczyło zadzwonić. Żeby podzielić się jakąś myślą – podobnie. A jednak z listem coś umknęło w komunikacji, bo w końcu nie chodzi tylko o „pogadanie”, to faktycznie jest po prostu i aż sztuka.
Miesiąc temu moja starsza siostra robiła porządki i znalazła listy, które wysłałam jej ja piętnastoletnia, kiedy ona leżała w szpitalu. Przyniosła je, bo pomyślała, że pewnie chciałabym przeczytać. Faktycznie – chciałam. Spotkałam siebie opisującą wrażenia po koncercie zespołu Iron Maiden, pełną wrażeń i entuzjazmu po spotkaniu ze znajomymi pod Areną. I siebie wracającą tramwajem z filmu Polańskiego Dziecko Rosemary. Tamten dzień zakończył się niezbyt miło: jechałam bez biletu i złapał mnie „kanar”. Listy schowałam, może ktoś je jeszcze przeczyta?
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki