Logo Przewdonik Katolicki

Pojednanie coraz trudniejsze

Wojciech Żmudziński SJ
fot. Wojciech Strozyk/Reporter/East News, Adam Burakowski/Reporter/East News

Budujemy zasieki, by nikt myślący inaczej nie wdarł się do naszego bastionu prawdy. Mamy własnych sędziów i własne media. Jak w takiej sytuacji doprowadzić do pojednania?

Od ludzi zarażonych trądem trzeba było za czasów Jezusa trzymać się z daleka. Dzisiaj natomiast nie brakuje innych, dość szczególnych trędowatych. Nie chcemy ich spotykać, słuchać ani oglądać. Najlepiej byłoby, gdyby nie istnieli. Każdy czuje się kompetentny, by zdiagnozować tę odrażającą chorobę i stwierdzić, kto jest, a kto nie jest trędowaty. Gdy tylko zauważymy, że ktoś od nas „zdrowych” zbytnio odstaje, zaraz umieszczamy go we wrogim nam obozie dla trędowatych. Jest dla nas śmiertelnym zagrożeniem i wykluczamy go lub ją z grona ludzi, których poważamy. 
Jezus oczyszczał trędowatych i co może niektórych dziwić, nie kazał im zmieniać poglądów, by mogli dostąpić Jego życzliwości. Wielu dziś nie wyobraża sobie, jak można miłować kogoś „trędowatego” bez stawiania mu żadnych warunków. Wolimy utrzymać dystans do takich ludzi i skąpimy im dobrego słowa. Nie chcemy, by byli naszymi przyjaciółmi. A przecież najbardziej szlachetne chrześcijańskie podejście do wrogów polega na uczynieniu z nich przyjaciół. Taka jest Boża wizja pojednania. 
Po ludzku najłatwiej zjednoczyć się w obliczu wspólnego wroga. Najtrudniej zaś zjednać ludzi wokół wartości, które nie są wymierzone przeciwko komuś, lecz są wspólne dla osób różnych przekonań. Nie oznacza to zgadzania się ze wszystkimi. Nie wyklucza też uderzenia pięścią w stół, gdy trzeba przemówić do czyjegoś sumienia. Bardziej jednak niż pouczeń potrzebujemy dzisiaj cywilizowanej rozmowy, w której nie będziemy warczeli na siebie, lecz do siebie mówili, a przede wszystkim słuchali się nawzajem, by zrozumieć, a nie przyłapać kogoś na słowie. 
Jezuitów uczono kiedyś zasady praesuponendum, która polega na tym, że należy najpierw wysłuchać ze zrozumieniem człowieka, który ma zdanie przeciwne do naszego, i dołożyć wszelkich starań, by obronić jego stanowisko. Dopiero wówczas, gdy nie jesteśmy w stanie znaleźć argumentów ocalających zdanie przeciwnika, możemy przedstawić argumenty popierające nasze stanowisko. Niezbędna jest tu otwartość na zmianę myślenia, na przyznanie się do błędu. W naszej rzeczywistości medialnej nie mieliśmy już dawno przykładu takiej rozmowy.
Dopóki będziemy myśleli, że to my jesteśmy w posiadaniu pełnej prawdy, a inni błądzą, nie doprowadzimy do pojednania ani w kraju, ani w Kościele. Prawdy nie można sprowadzać do słownych deklaracji i definicji. Czasem mądrze mówimy, ale żeby te nasze mądre słowa były prawdziwe, to wydaje się oczywiste, że powinniśmy wprowadzić je w życie. A to jest trudniejsze. 

Paradoksy polaryzacji poglądów
Jeśli warunkiem naszego pozytywnego nastawienia do ludzi będzie ich nieskazitelna postawa moralna, to będziemy mieli niewielu przyjaciół. Gdy czyjaś wypowiedź uderza w nasze poczucie wartości, skreślamy tę osobę wraz ze wszystkimi jej osiągnięciami i szlachetnymi czynami. W taki to sposób wybitne powieści noblistki stały się dla niektórych grafomańskim bublem – nawet jeśli ich nie czytali – bo pisarka nie podziela ich sposobu myślenia. Podobnie szanowana reżyserka Agnieszka Holland została okrzyknięta zdrajczynią tylko dlatego, że w filmie Zielona granica opowiedziała o trudnych i nie dla wszystkich wygodnych problemach. 
Atmosferę przekrzykiwania się podgrzewają prymitywne uogólnienia. Księża to pedofile, a uchodźcy to terroryści. Dla jednych żołnierze wyklęci to bandyci, a dla innych bohaterowie. Cenimy tak zwanych swoich i obrzucamy błotem nie-naszych. Towarzyszą temu niezrozumiałe dla mnie paradoksy świadczące o braku spójności głoszonych haseł. Aktywiści pro-life protestują przeciwko zabijaniu poczętych dzieci, ale już nie przeciw karze śmierci. Wielu z nich nie interesował także los ciężarnych uchodźczyń. Natomiast przeciwnicy kary śmierci i obrońcy praw zwierząt nie widzą sprzeczności w jednoczesnej walce o liberalizację prawa ograniczającego aborcję. Zabijać można, ale na naszych warunkach. I wtedy nie jest to zabijanie, lecz eliminowanie problemu. Po obu stronach barykady mówi się różnymi językami. Podziały coraz bardziej się cementują. To już nie tylko burzenie zamków z piasku wzniesionych na brzegu wzburzonego morza, lecz wojna domowa. Budujemy zasieki, by nikt myślący inaczej nie wdarł się do naszego bastionu prawdy. Mamy własnych sędziów i własne media. Jak w takiej sytuacji doprowadzić do pojednania? 
Pojednanie zakłada zgodę na obecność w przestrzeni publicznej różnych poglądów i nie powinno to nikogo złościć ani wyprowadzać z równowagi. Ścieranie się przeciwnych opinii w sensownym i kulturalnym dialogu powinno przyczyniać się do społecznego ładu, a nie go niszczyć. Wydaje się to oczywiste, ale na przeszkodzie cywilizowanej debaty stoi lęk przed utratą naszej kruchej tożsamości, dezinformacja, pokusa władzy i ludzka pycha. 
Sama walka o tożsamość, która towarzyszyła Polsce przez lata zaborów i trwała przez czas okupacji i dziesiątki lat po II wojnie światowej, nie jest jeszcze tożsamością. Batalistyczny patriotyzm oparty na historii powstań, wojen i walce z narzuconą ideologią mówi o tym, że walczyliśmy o niepodległość, o niezależność, o wolność, ale nie mówi, co z tą wolnością chcieliśmy zrobić, jaką Polskę chcieliśmy budować. 
Skupiamy się na tym, w czym jesteśmy lepsi od innych, a nie na tym, czym różnimy się od innych. A to jest kluczowe pytanie o tożsamość. Nie załatwią tego regionalne potrawy ani zwyczaj łamania się opłatkiem w zakładach pracy. Nie wiem, czy ktokolwiek chciałby, żeby naszą tożsamość określał los wiecznej ofiary historycznych wydarzeń. 

Arogancja władzy i ludzka pycha
Od wielu lat utrudnia pojednanie arogancja władzy. Nie inaczej było w czasach starożytnych, do których cofamy się z zawrotną prędkością. Gdy król Saul zaczął obawiać się o swój tron, jego wierny poddany, późniejszy król Dawid, popadł w niełaskę. Lud pamiętał zwycięstwo Dawida nad Goliatem i jego sława rosła. Saul postanowił tę legendę ukrócić i zabić Dawida. Zagrażała mu jego popularność. Na jednym kanale śpiewano pieśni o szlachetności rudowłosego Dawida, na drugim przedstawiano go jako wichrzyciela i zdrajcę. Kraj był coraz bardziej podzielony. Podobna żądza władzy, wzmocniona religijnym fanatyzmem, skłoniła Heroda do wymordowania rówieśników Jezusa, a Hitlera do eksterminacji Żydów. Przez tysiąclecia władza nie przestaje korumpować i deprawować nawet tych, którzy szlachetnie zaczynali.
Wielu widziało film Pułkownik Kwiatkowski w reżyserii Kazimierza Kutza, z Markiem Kondratem w roli tytułowej. Bohater filmu, wojskowy lekarz, wciela się w postać pułkownika Urzędu Bezpieczeństwa. Na początku miało to być jednorazowe wcielenie, sposób na wyjście z opresji. Jednak łatwość, z jaką na moment zyskał władzę nad ludźmi, sprawiła, że postanowił to wykorzystać i nadal podszywać się pod wysokiej rangi ubeka. 
Widzimy w filmie, jak posługuje się swoją pozycją, by ludzie tańczyli tak, jak im zagra. W tym pełnym humoru filmie Kwiatkowski jest pozytywną postacią, interweniuje, pomagając ludziom, i dobrze się bawi. W pewnym momencie mówi do swej ukochanej Krysi: „Widzisz, co to znaczy mieć władzę? Można jednym gestem uratować człowiekowi życie”. Można je także jednym gestem zniszczyć. Taką siłę ma władza i niektórzy sięgają po nią – o zgrozo – tylko dlatego, by mieć poczucie, że na ich słowo „zegnie się każde kolano”. 
Dopóki będą rządzić krajem ludzie, dla których władza nie jest służbą, lecz sposobem na bycie kimś, z kim każdy musi się liczyć, nie może być mowy o narodowym pojednaniu. 
Skuteczność dezinformacji
Rządzący, dla których utrzymanie władzy staje się głównym celem, tworzą język propagandy, który filtruje i zakłamuje informacje. Nieraz białe przedstawiane jest jako czarne, porażka jako sukces, bohater jako bandyta i odwrotnie. Ci, za którymi stoi siła, narzucają swoją interpretację rzeczywistości, a że niee zawsze jest ona spójna, ograniczają się w propagandzie do powtarzania kilku atrakcyjnych haseł i promowania budzących emocje tematów zastępczych.
Dezinformacja szerzona przez rządzących kreuje przekonanie, że jedynie oni posiadają spójny program gwarantujący wszystkim sukces, a obywatele powinni być wdzięczni ciężko pracującej władzy i odcinać się od nieczystych intencji, lenistwa, niezaradności i niewdzięczności tych, którzy ją krytykują. Swoi są faworyzowani, a nie swoi piętnowani. Powstają czarne listy, na które trafiają niepokorne osoby i organizacje. Tworzone są mity o istniejącym ponoć dobrobycie, wolności i równości. Z czasem stają się one dogmatami, którym zaprzeczają tylko ryzykanci. 

Poczucie sprawczości 
Dzisiaj ludzie są głodni poczucia sprawczości, choć w demokratycznych państwach prawa mamy do dyspozycji niemało środków, by po nią sięgnąć. Uczestniczenie w działalności organizacji pozarządowych, lobbowanie za sensownymi rozwiązaniami problemów społecznych, wypowiadanie się w mediach, świadome wybieranie swoich reprezentantów do władz samorządowych, do sejmu i senatu – na to wszystko potrzeba czasu, umiejętności i gorącego serca. Nie wystarczy stwierdzenie, że kandydatowi dobrze patrzy z oczu. Trzeba znaleźć czas, by go lepiej poznać.  
Dużej części społeczeństwa po prostu się nie chce. Ludzie mają za mało czasu, motywacji i wiary w siebie. Wolą ponarzekać, przyłączyć się do strajku lub podpisać petycję, której nawet nie czytali.
Możliwość podejmowania istotnych decyzji, spójnych z moją wizją dobra i piękna, daje mi poczucie, że mam wpływ na bieg wydarzeń. Według Władysława Tatarkiewicza poczucie sprawczości jest jednym z elementów szczęścia rozumianego jako trwałe, pełne i uzasadnione zadowolenie z życia. Jest również warunkiem wolności, ponieważ pozwala człowiekowi kierować swoim losem i kształtować środowisko, w którym żyje. Brak możliwości decydowania o własnym życiu i wpływania na otaczającą rzeczywistość prowadził w historii do zaostrzenia podziałów w społeczeństwie, do powstań, przewrotów i rewolucji. Także dzisiaj, i odkąd pamiętam, wielu Polaków czuje się niebranych pod uwagę. 

Drobne gesty pojednania
Pojednanie nie jest kwestią zmiany poglądów, nie jest też kwestią jedynie tolerancji, lecz zadaniem, które ma na celu odbudowanie relacji, przezwyciężenie uprzedzeń i zrezygnowanie z plemiennego triumfalizmu. Nie zasypiemy wykopanych między nami rowów, nie zburzymy postawionych murów, jeśli nie zdejmiemy z ludzi przyczepianych im etykietek i nie przestaniemy łapać innych za słówka. 
Gdy widzimy kogoś, z kim się nie zgadzamy i komu przyczepiliśmy etykietę „wróg, zdrajca, zadżumiony, trędowaty”, to nie przyznamy mu racji, nawet jeśli nic nie powie. Nie musi nic mówić ani robić, a my i tak przyprawimy mu rogi.
Podstawowym źródłem podziałów w polskim społeczeństwie nie są różnice pokoleniowe, kwestie historyczne czy religijne. Dzieli nas lęk i podejrzliwość. Jakby trapiło nas jakieś ukryte poczucie winy, które sprawia, że drwiny z innych dają nam satysfakcję. Nakręcamy jednych przeciwko drugim.
Boże, dlaczego tak się dzieje? Podzielonemu narodowi odpowiada w imieniu Boga prorok Aggeusz: „Z powodu mego domu, który leży w gruzach, podczas gdy każdy z was pilnie się troszczy o swój własny dom” (Ag 1,9). Bóg mówiąc o swoim domu, nie ma na myśli budowli z kamieni, które nazywamy dziś świątyniami. Aggeusz przypomina nam, że Kościół to ludzie, a gruzy to zniszczone relacje. Jeśli się nie nawrócimy i nie przestaniemy troszczyć się tylko o swoje, to niedługo kamienne kościoły będą świeciły pustkami, bo Bóg o to zadba. Jeśli nie zmienimy myślenia, to do sejmu trzeba będzie wprowadzić błękitne hełmy ONZ. 
Zacznijmy pojednanie od drobnych gestów. Zrezygnujmy ze złośliwego komentowania wypowiedzi polityków, szczególnie wtedy, gdy dzieci nas słuchają, bo wychowamy aroganckich synów i córki. Przypomnijmy sobie savoir-vivre i grzecznościowe zwroty. Wypowiadajmy je bez sarkazmu. Nauczmy się godnie przegrywać i wygrywajmy, nie szukając odwetu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki