Nie potrafię czytać książek przyjemnych. Kiedy mam do wyboru literaturę piękną i miłą oraz jakieś wielkie dramy, wybieram ostatecznie to drugie. Tak jest i tym razem. Postanowiłam najpierw przeczytać książkę Małgorzaty Lebdy Łakome, ponieważ umknęła mi w zeszłym roku, a nagle jest nominowana do wielu nagród. Czytało się przyjemnie, czerpiąc ową przyjemność z czystej literatury, ale jednocześnie cały czas przebierałam nogami, bo czekała na mnie druga książka: wielka drama naszego świata, koszmar ze snów, największy straszak naszych czasów. Wojna nuklearna Annie Jacobsen. Z podtytułem: Możliwy scenariusz. I wczoraj skapitulowałam. Zostawiłam Łakome na później i w czytniku otworzyłam książkę z dreszczem. Z gęsią skórką. Z włosami postawionymi na sztorc.
Należę do pokolenia, które w szkole podstawowej uczone było reakcji na wybuch nuklearny. Które doskonale znało sekwencję ruchów: paść na ziemię tyłem do okna, leżeć na brzuchu za jakąś osłoną, zasłonić głowę ramionami, zamknąć oczy i nie otwierać ich pod żadnym pozorem. Beton jest najlepszą ochroną, a my – hura! – mieszkaliśmy w betonowych blokach. Dokładnie wiedzieliśmy, gdzie są schrony, ale nigdy w nich nie byliśmy. O promieniowaniu nikt nic nie mówił. Straszono nas bombą wodorową, która sprawia, że człowiek wyparowuje i nie ma po nim śladu. Niby byliśmy dziećmi. Niby beztroskimi. Niby wcale o tych rzeczach nie rozmawialiśmy. I niby to był tylko przedmiot w szkole – przysposobienie obronne czy coś w tym stylu. A jednak atak nuklearny jest jedynym koszmarem, który śni mi się kilka razy w roku. Od dzieciństwa. Najczęstszy scenariusz przebiega tak: jestem dorosła i właśnie ogłoszono, że w naszym kierunku zmierzają pociski z bronią jądrową. I wtedy tak wolno biegnie czas. Gdzieś biegnę, z tłumem ludzi, żeby się schronić, ale zawsze towarzyszy mi to obezwładniające przeczucie, że już wszystko przepadło, że zaraz będzie koniec, taki totalny koniec wszystkiego, nie tylko mojego życia.
No a teraz ta książka. I w pierwszym rozdziale sekunda po sekundzie opisany przebieg ataku nuklearnego, to znaczy od momentu, w którym w Pentagon uderza atomówka. Przyznam, że zaczęło się niczym rasowy thriller. Czy dalej może być gorzej? Autorka opisuje fikcyjny atak, ale korzysta z prawdziwych danych, które zostały odtajnione i są dostępne dla każdego. Więc to nie jakaś tam powieść, ale literatura faktu. Raczej nie ku taniej sensacji, tylko po to, żebyśmy uzmysłowili sobie realne zagrożenie i nie chowali tych scenariuszy na regałach z bajkami. Trochę się przyzwyczailiśmy chyba do tego straszydła, że Rosja, USA i jeszcze kilka innych krajów używają nuklearnego argumentu już trochę z nudów. Więc ta książka, którą czytam, to tak jakby zimny prysznic.