Logo Przewdonik Katolicki

Jak rani brak miłości

Angelika Szelągowska-Mironiuk, psycholożka, psychoterapeutka
fot. Westend61/Getty Images

Brak ciepła, cierpliwości i fizycznego kontaktu z opiekunem jest dla dziecka destrukcyjny – może prowadzić do wielu chorób, ale także do traumy wynikającej z braku miłości nazywanej traumą relacyjną.

Bolesław Prus, twórca umiejętnie opisujący różne odcienie ludzkich uczuć, pisał, że największą zbrodnią jest zabić miłość. Z punktu widzenia terapeutki uważam jednak, że najstraszliwszą „zbrodnią”, jaką można wyrządzić drugiemu człowiekowi, jest nieobdarzenie go miłością i bliskością, gdy jest bardzo mały. Brak bezpiecznej więzi dziecka z opiekunem może mieć bowiem prawdziwie zabójcze konsekwencje.

Więź daje życie
Pierwsi psychoanalitycy – z Freudem na czele – uważali, że postępowaniem człowieka kierują dwa główne popędy: popęd seksualny (libido) oraz popęd śmierci. Nieco później badacze ludzkich zachowań doszli do wniosku, że na absolutnie podstawowym, biologicznym poziomie człowiekiem kieruje coś jeszcze: pęd do tworzenia więzi, do bliskości z drugą osobą. Za sprawą obserwacji i eksperymentów, które dziś (słusznie!) uznajemy za nieetyczne, dowiedzieliśmy się, że człowiek – zwłaszcza ten bardzo mały, na etapie niemowlęctwa i tuż po nim – do przeżycia potrzebuje miłości. Nie chodzi tutaj bynajmniej o piękną, lecz ulotną metaforę miłości jako siły „napędzającej” człowieka do życia i działania, ale o namacalny fakt, iż ludzki maluch pozbawiony czułych gestów, kojących słów, pocałunków i głaskania słabnie i choruje, a niekiedy nawet umiera. Co więcej, niemowlę nie tylko „przyjmuje” miłość ze strony swojego opiekuna, ale także aktywnie jej poszukuje, na przykład uśmiechając się do niego, dotykając jego twarzy, a w razie poczucia osamotnienia – głośno protestując. Wniosek z tych badań jest kluczowy dla rozumienia dynamiki rozwijającej się osobowości człowieka: bliska, bezpieczna więź z opiekunem (zwykle rodzicem) we wczesnym dzieciństwie jest potrzebna do tego, aby mały człowiek wyrósł na zdrową – psychicznie i fizycznie – osobę, która będzie w stanie budować satysfakcjonujące i trwałe relacje z innymi ludźmi. Analogicznie, brak ciepła, cierpliwości i fizycznego kontaktu z opiekunem jest dla dziecka destrukcyjny – może prowadzić do wielu chorób i przedwczesnej śmierci, ale także do traumy wynikającej z braku miłości nazywanej traumą relacyjną. Samo pojęcie traumy większości z nas kojarzy się z doświadczeniami wojennymi, poważnymi wypadkami lub byciem okradzionym i pobitym na ulicy. Jest to oczywiście prawda, jednak – niecała. Traumą może skutkować nie tylko doświadczenie przemocy ze strony obcych osób czy zdarzenie losowe, ale także nieprawidłowa więź z pierwszymi opiekunami w dzieciństwie. Jeśli rodzice (lub inni opiekunowie) dziecka są odrzucający i niedostępni emocjonalnie, albo też stosują wobec dziecka przemoc fizyczną lub seksualną, to może mieć to skutki podobne (a niekiedy nawet gorsze, choć nie chodzi tutaj oczywiście o „licytację” na poziom nieszczęścia) do udziału w konflikcie zbrojnym lub kataklizmie.

Będąc na wiecznej wojnie
Człowiek, który pełnił służbę wojskową na froncie, może reagować ogromnym lękiem na przykład wtedy, gdy słyszy jakikolwiek huk lub gdy widzi obrazy nawiązujące do wojny. Dla osoby z traumą relacyjną z kolei przestrzenią, w której rozgrywa się jej dramat, stają się relacje z ludźmi, od których przecież nie sposób jest w życiu uciec. Czasami doświadczenie traumatyczne w okresie dzieciństwa sprawia, że u danej jednostki rozwija się postawa agresji i nienawiści wobec innych ludzi – można powiedzieć, że wówczas dana osoba „oddaje” światu to, czego sama doświadczyła od bliskich. Nie jest przecież przypadkiem to, że niemal wszyscy seryjni mordercy w swoim wczesnym życiu doświadczyli emocjonalnej oziębłości lub przemocy ze strony najbliższych sobie osób, czyli rodziców lub dziadków. Ludzie, których czyny wywołują w nas obrzydzenie lub grozę – mordercy, kanibale, podpalacze, sprawcy masakr czy wielokrotni przestępcy seksualni – byli niegdyś pozbawionymi miłości dziećmi, które nie miały z kim stworzyć opartej na zaufaniu więzi. Oczywiście, tak skrajne przypadki okrutnego radzenia sobie (czy raczej nieradzenia) z przeżytym w dzieciństwie koszmarem należą (na szczęście!) do rzadkości. Większość osób, które doświadczyły relacyjnej traumy, cierpi w sposób mniej „widowiskowy”, choć również bardzo dotkliwy. Podłoże patologicznych zachowań i wewnętrznego chaosu zarówno u osób krzywdzących innych, jak i agresywnych przede wszystkim względem samych siebie, jest zwykle to samo: poczucie bycia zagrożonym i nieważnym, o czym trafnie pisze m.in. Anna Szczepaniak: „Trauma stanowi zagrożenie dla integralności – własnej i innych. W obliczu traumatycznych stresorów uruchamia się system zachowań przywiązaniowych (...), który każe szukać pomocy, pociechy i bezpieczeństwa. Kiedy bezpieczeństwo okazuje się nieosiągalne lub jest zapewniane w sposób niekonsekwentny, dziecko internalizuje niebezpieczeństwa w postaci poczucia zagrożenia i tworzy umysłową reprezentację siebie jako osoby niegodnej ochrony, nieważnej” (Zaburzenia więzi jako efekt wczesnodziecięcego krzywdzenia dziecka).
Z poczuciem bycia niegodnym miłości i opieki trudno jest budować zdrowe, dojrzałe relacje w dorosłości – dlatego wiele osób dotkniętych traumą więzi wchodzi w związki przemocowe lub po prostu nieszczęśliwe. Typowym „objawem” tego typu traumy jest także zamrożenie emocjonalne (czyli „odcięcie” od własnych emocji), nieumiejętność wyrażania własnych potrzeb i brak zaufania wobec innych ludzi – nawet tych, którzy wobec pokrzywdzonego traumą są życzliwi i lojalni. Zdarza się, że ktoś, kto w dzieciństwie doświadczył odrzucenia bądź przemocy, w osobach pragnących się do niego zbliżyć widzi potencjalnych oprawców – bo przecież w przeszłości to właśnie najbliższe osoby zadawały ból. Może się to wiązać z zachowaniami impulsywnymi wobec nich albo z kompulsywnym wręcz zrywaniem relacji, w których pojawia się choćby cień prawdziwej bliskości. Trauma więzi – podobnie jak inne rodzaje traum – sprzyja także podejmowaniu zachowań autoagresywnych, takich jak samookaleczenia czy nawet próby samobójcze. Zwiększają także ryzyko uzależnienia. Można powiedzieć, że osoby z traumą relacyjną są cały czas na wojnie – nie tej toczącej się w Wietnamie czy Afganistanie, ale tej, której polem bitwy są kontakty z innymi ludźmi.

Położna na pomoc
Traumie relacyjnej można na szczęście w pewnym stopniu zapobiegać. Ważne jest „uprawianie” odpowiedniego rodzaju pedagogiki i promocja (na przykład w szkołach rodzenia czy publikacjach poppsychologicznych) rodzicielstwa opartego na czułości, a także wskazywanie zagrożeń związanych ze stosowaniem przemocowych metod wychowawczych. Grozę budzi dziś np. metoda polegająca na uczeniu dziecka zasypiania w łóżeczku poprzez „wypłakiwanie” go, czyli de facto porzucanie płaczącego ze strachu i bezradności dziecka w łóżku w imię źle pojętej samodzielności. Odchodzimy dziś także – dzięki Bogu i naukom o człowieku! – od przemocy fizycznej wobec dzieci, która skutkować może między innymi właśnie relacyjną traumą na całe życie. Niezwykle istotnym ogniwem w łańcuchu zapobiegania traumie mogą być także położne środowiskowe, które odwiedzają świeżo upieczone mamy i noworodki. To one mogą przekazać młodej (i często dość niepewnej) kobiecie i jej otoczeniu, że noszenie dziecka na rękach, karmienie go na żądanie i częste mówienie do niego nie powoduje „zepsucia” dziecka, ale stanowi formę dbałości o jego zdrowy rozwój. Położne czy pediatrzy, którzy mają styczność z otoczeniem noworodka i niemowlęcia, mogą także dostrzec pierwsze symptomy depresji lub psychozy poporodowej u kobiety. Zaburzenia te, jeśli nie zostaną w porę zdiagnozowane i wyleczone, mogą uniemożliwić młodej matce zbudowanie bezpiecznej więzi z dzieckiem, co zwiększa ryzyko wystąpienia relacyjnej traumy u malucha i cierpienia u matki. Badacze wskazują także na wagę wspierania osób, dla których z różnych powodów budowanie bliskiej relacji z potomstwem może być szczególnie trudne: „w ramach profilaktyki społecznej można by wskazać na niezwykle istotną potrzebę wprowadzania metod rozwijania zdrowych więzi szczególnie w środowiskach, gdzie występuje ryzyko deprywacji kontaktu z życzliwym opiekunem, a więc: na oddziałach szpitalnych, w instytucjach opiekuńczych. Rodzi się także potrzeba badań, z których będą wynikać implikacje praktyczne nad budowaniem więzi u osób z dysfunkcjami mózgu w obszarach odpowiedzialnych za budowanie relacji przywiązania” (A. Piekacz, J. Trepka-Starosta, Znaczenie więzi w kontekście rozwoju biopsychospołecznego człowieka).
Możemy mieć nadzieję, że również w Polsce w ciągu najbliższych lat znajdą się środki na tego typu działania – poniesione koszta w tym przypadku z pewnością się „zwrócą” na płaszczyźnie zdrowia publicznego. Wreszcie – osobami, które mogą wesprzeć młodych rodziców w budowaniu właściwej więzi z własnymi dziećmi, są… ich rodzice, czyli młodzi dziadkowie. Słowa typu „świetnie sobie radzisz” czy „mały cię potrzebuje, a reszta obowiązków może poczekać” wypowiedziane przez nich mogą dodać sił osobom, których świat właśnie wywraca się do góry nogami – bo tym przecież właśnie bywają narodziny dziecka.

Trauma to nie wyrok
Trauma więzi, choć powoduje cierpienie człowieka na wielu płaszczyznach i wpływa destrukcyjnie na kształtującą się osobowość dziecka, nie musi być psychologicznym „wyrokiem”. Dzięki ludzkiej wspaniałej możliwości samoregeneracji osoba, której we wczesnym dzieciństwie zabrakło ciepła i miłości, może „zbudować” swoją osobowość na nowo – przy czym należy pamiętać, że jest to proces wymagający zarówno czasu, jak i wysiłku. Jeden z moich bardzo doświadczonych superwizorów powtarzał często, że dopóki człowiek żyje, może się zmienić – co jednak nie znaczy, że zmiana jest kwestią wyłącznie „silnej woli”. Osoba, która we wczesnym dzieciństwie doświadczyła odrzucenia, przemocy, chłodu (czy raczej trzaskającego mrozu) emocjonalnego ze strony opiekunów, potrzebuje na ogół długoterminowej terapii, np. w nurcie psychodynamicznym, który często wykorzystuje się w pracy z osobami o nieprawidłowo ukształtowanej osobowości. Podczas pracy terapeutycznej dla pacjenta z traumą więzi kluczowe będzie doświadczenie bezpieczeństwa w gabinecie terapeuty i zbudowanie z nim opartej na uważności relacji – czyli niejako „odtworzenie” tego, czego zabrakło mu na początkowych etapach życia. Niezbędne będzie także przepracowanie swojej relacji z krzywdzącym opiekunem – wyrażenie uczuć, jakie mamy wobec niego, oraz stopniowe pogodzenie się z tym, że ze strony mamy czy taty nie dostaniemy już tego, czego z całego serca pragnęliśmy jako dzieci. Bywa to bardzo bolesnym procesem, gdyż na podświadomym poziomie odrzucone w dzieciństwie osoby potrafią przez całe życie czekać na to, aż rodzice – symbolicznie lub dosłownie – z miłością wezmą je w ramiona, co niestety często jest po prostu niemożliwe.
Możliwe jest za to opłakanie swojej krzywdy i straty, a następnie trafienie w ramiona tych, którzy mogą dać nam troskę, zaangażowanie i miłość – to ona jest tym, czego skrzywdzone niegdyś dzieci potrzebują do wyzdrowienia.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki