Logo Przewdonik Katolicki

Jak Jezus z apostoły

Bartłomiej Gapiński
Odpust w Studziannej w dniu św. Michała | fot. Krzysztof Chojnacki/East News

Religijność ludową cechowało bardzo silne zespolenie z chłopskim światem wartości. Gromada była niczym Kościół lokalny, a jej życie uzupełniały religijne symbole i zbiorowy udział w obrzędach.

Ludowe sacrum, jak pisał przed laty Ludwik Stomma, obecne było w każdej przestrzeni życia. Nie  wyobrażano sobie, by doświadczenie religijne nie było w jakimś sensie grupowe. Modlitwa razem z innymi wiele znaczyła. Socjolożka Izabella Bukraba-Rylska jako emblematyczne dla stanu wspólnotowej religijności ludowej bardzo trafnie przywołała przysłowie: „Jak Jezus z apostoły i my klękamy po społy”.

Kult bliski życiu
Przed II wojną światową socjolog Stefan Czarnowski określił zasadnicze cechy religijności ludowej w Polsce. Dostrzegał przede wszystkim jej społeczne oblicze. Istotne było socjomorficzne pojmowanie świętości (na wzór relacji społecznych w gromadzie czy – szerzej – w odniesieniu również do pana i plebana, ale również do ludzi obcych, spoza wsi). Ważną rolę odgrywało też odwoływanie się do tradycji. Starano się tak żyć, jak uznawano za „z dawna przyjęte” („zawsze się tak robiło, myślało…”). Inna cecha to rytualizm – rytuały organizowały na wsi świat. Miały one przy tym zakorzenienie – wraz z tradycją – w syntetycznym zlepku nauczania Kościoła i elementów bardzo starych, niekiedy jeszcze proweniencji pogańskiej (widoczne to było w demonologii, folklorze, obrzędach, obecności praktyk magicznych). Prócz tego tę kulturę religijną cechowała rematyczność, czyli nacisk na formę, sposób prezentacji i wykonania obrzędów, stosownych gestów, ucieleśnienia kultu. Tak przechodzimy do innej kategorii – sensualizmu – który Czarnowski łączył z niepochlebnym epitetem „naiwny”. Ów „naiwny sensualizm” wcale tak naiwny nie był. Przejawiał się w kulcie obrazów, odbieraniu świętości jako silnie obecnej i danej bezpośrednio, w uświęceniu przyrody, a to wszystko przy wyjątkowo ważnym komponencie zmysłowym w religijności. Wreszcie całość postawy religijnej włościanina miał zespalać utylitarny charakter praktyk – ich związek ze sprawami codziennymi. Kult przystawał do życia, co zbliżało tę postawę religijną do analogicznych praktyk zwłaszcza w prawosławiu (tzw. religijności bytowej).
Schemat Czarnowskiego jest dziś często kwestionowany. Sam autor pochodził z mazowieckiego dworu i miał poczucie wyższości względem tego, co opisywał. Miał też światopogląd lewicowy. Przejmując kalkę z myśli protestanckiej i prawosławnej krytykującej katolicyzm, uznawał zbiorowy udział w kulcie za gorszą formę aktywności w stosunku do kultu wewnętrznego, indywidualnego, intelektualnego, mistycznego. Niemniej poglądy tego socjologa były bardzo inspirujące dla rozwoju badań nad religijnością ludu. Stanisław Grygiel i ks. Józef Tischner, charakteryzując pobożność ludową lat 60. XX w., pokazywali złożony charakter ówczesnej religijności wiejskiej, którą w ich opinii organizowały zwłaszcza wizualność i konkretyzm. Przejawiały się one w ówczesnej wrażliwości mirakularnej (doszukiwaniu się wokół siebie sytuacji cudownych). Największą siłę inspiracyjną z koncepcji Czarnowskiego miał jednak sensualizm. Widać to w antropologicznych rozważaniach Stommy, w „religijności typu ludowego” Joanny Tokarskiej-Bakir, a później Anny Niedźwiedź, „kulturze religijnej” Kamili Baranieckiej-Olszewskiej, czy we współcześnie propagowanej przez Niedźwiedź koncepcji „religii przeżywanej”.

Wsparcie dla potrzebujących
Skupię się przede wszystkim na społecznym aspekcie religii. Tę jej cechę podkreślali zwłaszcza polscy socjologowie religii, np. ks. Władysław Piwowarski. Kościół ludu oczekiwał specyficznego przewodnika duchowego – kapłana. Ten miał być obowiązkowy, dbać o świątynię, ładnie śpiewać, wyraziście artykułować frazy, mówić porywające i pouczające kazania, kreśląc wzór moralnego postępowania, Boga wielbić poprzez stosowny sposób bycia i brać przystępne wynagrodzenie od wiernych za posługi religijne. To kapłan trydencki: poślubiony Bogu, patrzący w Niebo i innym uzmysławiający drogę do Boga, a przy tym na dystans. Inne cechy, jak towarzyskość, pasje, temperament i osobowość, schodziły na dalszy plan. Kapłan był również bliski dworowi. Długo pozostawał w relacji z nim przez wzgląd na prawa kolatorskie. Niekiedy wzorował się na sposobie życia panów, zaliczał się do elity. Od reform agrarnych w XIX w. stopniowo schodziły na dalszy plan obowiązki feudalne wobec Kościoła, aczkolwiek pewne elementy zwyczajowe dotrwały na wsi do nastania komunizmu. Ale pleban był też podobny do chłopów, bo prowadził własne gospodarstwo parafialne: miał inwentarz, pasiekę, z reguły przypisane były mu ziemie. Reprezentował wspólnotę parafialną przed Bogiem, organizując kult, ale także na zewnątrz, w sytuacjach niekoniecznie religijnych (np. w sprawach prawnych – chociażby pisał listy, bo zwłaszcza w XIX w. nierzadko tylko on umiał na wsi pisać). Należy też wspomnieć, że stosunkowo często wywodził się ze środowiska chłopskiego, a zatem rozumiał stan włościański. Inny typ kapłana może wytworzył się w zaborze pruskim: typ lidera społecznego, świadomego patrioty, propagatora pracy organicznej, zafascynowanego katolicką nauką społeczną i nauczaniem papieży, zwłaszcza Leona XIII. W pozostałych dwóch zaborach kapłan był w dużym stopniu urzędnikiem (zwłaszcza w Galicji, gdzie czytał rozporządzenia władzy państwowej), służbistą w relacji do wsi, oddzielonym od innych, za to skupionym na transcendencji. I tego właśnie chciał chłop. Oczywiście zdarzały się wyjątki, a rozwijające się coraz bardziej nauczanie społeczne Kościoła i tutaj znajdowało coraz więcej naśladowców.
Ważna była aktywność charytatywna Kościoła ludu. Ludzie się asekurowali oraz wspomagali tak w święta, jak i w życiu codziennym. Przykład? Kiedy pieczono w rodzinach chleb, przekazywano jego część lub podpłomyki ubogim sąsiadom, na Wigilii goszczono odsuniętych od stołu rodzinnego potrzebujących (utrwalił to Reymont, ukazując los Jagustynki, która znalazła wsparcie u Macieja Boryny w noc wigilijną). Przy kościołach na wsi pańszczyźnianej stosunkowo często znajdowały się przytułki dla osób starych i chorych, tzw. szpitale. Żyjący tam pauperzy pomagali w gospodarstwie plebana, dziadowie kościelni służyli w świątyni, udzielali się podczas procesji, kolędy czy pogrzebu, a seniorzy – niekiedy wyrodnie potraktowani przez swoje dzieci i wygnani na żebraczy szlak – mogli tutaj przetrwać szczególnie trudny dla nich czas zimy.

Śmierć – misterium wspólnotowe
Wspólnotowo przeżywano cierpienie, tragedie, modlono się o złożonych chorobą. Biskup Józef Zawitkowski tak mi kiedyś opisał sakrament chorych na wsi mazowieckiej, z której pochodził: „Przyjazd księdza do chorego był przeżyciem całej wsi. Przychodziły kobiety ze wsi, ze świecami. Gdy ksiądz przyjechał, śpiewały «Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament». W izbie, gdzie był chory, był stół przykryty białym obrusem, stał krzyż i zapalone świece. Jak w kościele na ołtarzu. Tam ksiądz zostawił Komunię Świętą, potem rozmawiał z chorym, spowiadał go. Ludzie wychodzili do drugiej izby, albo na zewnątrz domu i śpiewali «U drzwi Twoich stoję, Panie». Ksiądz namaszczał chorego i stąd utarła się nazwa – ostatnie namaszczenie. Na Komunię mogli już wejść wszyscy. Ksiądz udzielał choremu Komunii Świętej, błogosławił choremu i zebranym. Niektórzy podchodzili do chorego, całowali go w rękę – jakby na pożegnanie”.
Nie dziwi w tym kontekście, że i śmierć miała charakter wspólnotowy. Ponoć człowiek jest ekstremalnie samotny, kiedy na świat przychodzi i gdy umiera. Tak twierdziła etnografka Anna Zadrożyńska, dodając, że skłaniało to innych do gestów współczucia i do działania, by ową samotność złagodzić, chociażby przez rytuały. Na wsiach umierano w otoczeniu innych – konanie było poniekąd misterium wspólnotowym. O śmierci się również po prostu mówiło otwarcie i wprost w sytuacjach codziennych, zwłaszcza względem osób, które były jej bliskie. Pomimo trwogi miała ona też pozytywne emocjonalnie zabarwienie, swoistą poufałość.
Taką relację ze wsi małopolskiej utrwaliła Kazimiera Zawistowicz-Adamska tuż przed II wojną światową. Pokazywała okoliczności spotykania sędziwego seniora, gdy ten szedł do kościoła czy przemierzał swą wieś: ,,Ileż razy z przyjacielskiej serdeczności witają Dziadka na drodze na pozór okrutne słowa: «Oj Dziadku, Dziadku, a toście już starzy! Niedługo staniecie już na boskim sądzie!». Albo znowu inni: «Ładne macie roki, Dziadku! Czas już na Was, choć jeszczeście krzepcy». Nawet najbliżsi mu tę rychłą śmierć przypominają. Z troskliwości. Bo tu się nie mówi o śmierci przyciszonym głosem. I nikomu nie dziwo, że dziadkowi życie dogasa powoli, że zmierza niepostrzeżenie ku mrokom wieczności, jak jesienny, cichy zmierzch ku cieniom nocy”.

Z Maryją przez cały rok
Rytuały przejścia porządkowały rzeczywistość. Zarówno tę doroczną, jak i codzienną, zarówno powtarzaną przez rytm natury, jak i jednostkową w indywidualnym życiu. Szczególnie rok liturgiczny odniesiony był do Maryi. Pomijając takie okresy jak maj czy październik, gdy czczono Ją dzień w dzień, również pozostałe święta miały stosowną celebrację, a także wigilie tych świąt – zgodnie z przysłowiem „Kto kocha Maryję, nie pyta o wiliję”. W tym świecie obecność Maryi była wręcz wszechobecnością.
Jeszcze raz pozwolę sobie zacytować bp. Zawitkowskiego, tak piszącego o ludowym maryjnym kalendarzu w jego rodzinnej parafii Żdżary: „U nas na wsi był tylko jeden kalendarz, kalendarz Świąt Matki Bożej. 8 września – Matki Boskiej Siewnej. Pora siać! Matka Boska Siewna przypomina. Cały październik był poświęcony Matce Bożej Różańcowej. Wszyscy w domu, na kolanach, głośno, mówiliśmy różaniec przed figurą Matki Bożej. 8 grudnia – Matki Boskiej Adwentnej. Już Adwent! Już niedługo Boże Narodzenie. Potem były święta. Matka Boska w stajence. Kolędy, jasełka, herody, gwiazdory i to aż do 2 lutego – do Święta Matki Bożej Gromnicznej. Mama niosła do kościoła świecę zwaną gromniczną, ksiądz poświęcił, aby Matka Boska od gromów i burzy nas chroniła. I tak było. Na wsi, kiedy dachy były słomą kryte, burza, zwłaszcza w nocy, była wielkim strachem. Mama nas budziła, ubierała, zapalała gromnicę, stawiała w oknie, a myśmy wołali: «Pod Twoją obronę…» i Matka Boska obroniła. 25 marca – dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem było święto Zwiastowania, ale na wsi mówiliśmy – Święto Matki Bożej Zagrzewnej, bo bociany przyleciały, chłopi mówili: Czas w pole wychodzić! Cały maj był poświęcony Matce Bożej Umajonej. W kościele, przy kapliczkach, przy krzyżach przydrożnych śpiewali litanię do Matki Bożej, a echo leciało po łąkach do następnej wsi, gdzie też śpiewali: «Chwalcie łąki umajone!». A na naszych łąkach wszystkie kwiatki były Matki Bożej: Matki Boskiej dzwoneczki, Matki Bożej pantofelki, Matki Boskiej korale i łzy Matki Boskiej, bo tu wszystko było Matki Boskiej. Dlatego w każdą sobotę było trochę słońca, bo Matka Boska na niedzielę chusty prała i suszyła je na naszych łąkach. Ona była Opiekunką skowronków i jaskółek Matką. A w lipcu, gdy mieszczuchy przyjeżdżały na wakacje, w lesie było pełno jagód, bo 2 lipca było święto Matki Boskiej Jagodnej i Ona rozsypała w lesie pełne dzbany jagód. I tak aż do 15 sierpnia, kiedy były dożynki i święto Matki Bożej Zielnej. Mama zbierała najpiękniejsze kwiaty, tata kłosy i owoce, a wszystko związane w jeden wieniec nieśli do kościoła, aby ksiądz poświęcił wińce i podziękował Bogu za to, że chleb na polu rozmnożył, a kwiaty dał Matce Bożej, bo ona jest najpiękniejszym kwiatem tej ziemi. I taki był nasz cały rok, i takie było całe nasze życie, od Siewnej do Zielnej”.

Samotność nie taka straszna
W domach odmawiano litanie, na drogach pozdrawiano się poprzez odniesienie do Boga, modlitwa towarzyszyła różnym zajęciom. Miała też nawiązania do magii i wyobrażeń o świecie, niekiedy przeinaczeń nauczania Kościoła, których hierarchia kościelna nie akceptowała, a niższe duchowieństwo zwalczało. Niemniej jednak wieś była przede wszystkim wspólnotą wiary. Chorzy modlili się za zdrowych. Seniorzy pracą modlitewną dopełniali pracę fizyczną ludzi młodych i w sile wieku. Dzieci pomagały starszym i towarzyszyły ich pobożności. Wykonywały równolegle prace gospodarcze, na ile im potencjał fizyczny pozwalał, z roku na rok coraz większe (nawet coraz popularniejsza z czasem szkoła musiała się dostosować do ich obowiązków). Modlitwa i praca były ich inicjacją w życie. Kobiety w odniesieniu do sacrum korygowały życie własne i założonych przez siebie rodzin, a edukacja religijna była zasadniczo w rękach matek, babć, cioć.
Wspólnotowy charakter religijności ludowej wpisywał się również w specyfikę bycia w pojedynkę. Nawet gdy rozpadały się relacje, a życiem targały konflikty, tradycja i rytuały były powszechnie respektowane, co tworzyło silne poczucie sensu i tępiło uczucie przygodności bytu. Maryja była nawet opiekunką tych kobiet, które doświadczały macierzyństwa poza związkiem sakramentalnym (tzw. panien z dzieckiem), co znalazło potwierdzenie chociażby w przysłowiu: „Samotno rodzi, Panienka z nieba schodzi”. Leżący i sparaliżowani na łóżku odczuwali silną wspólnotę z innymi, modlili się tajemnicami różańca. Samotność egzystencjalna nie była taka straszna przy przeświadczeniu, że inni myślą tak samo. Że inni pamięć i wiarę zachowają. Że zmarli spoglądając z tamtej strony, szczęśliwi są, widząc wspólnotę pokoleń i przekaz wiary. Bycie człowiekiem religijnym uznawano za bycie człowiekiem przyzwoitym. Nie zawsze oczywiście, bo do rzeczy wyrodnych i bezdusznych w świecie nastawionym na tytaniczną pracę, dotkniętym przez głód, biedę i surowość oraz wymagającym poświęcenia, też dochodziło. Samotność jednak nie była taka straszna, gdy uniwersum symboliczne, ten sam kanon religijny i kościec moralny podzielali inni. Była bliższa angielskiej „jedyności” (oneliness), a nie trwożnej i absurdalnej, „osamotnionej” loneliness późniejszego świata.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki