Śniła mi się niedawno wojna. W zasadzie to nic takiego nadzwyczajnego, przez całe swoje życie wojenne sny mi się zdarzają, jak zresztą każdemu z mojego pokolenia, wychowanego na filmach typu Czterej pancerni i pies czy Stawka większa niż życie, a potem uczonych, jak zachować się podczas ataku atomowego. Babcia opowiadała o niemieckiej okupacji, w przedszkolu drabinki udawały czołg, dziewczynkom śnił się Janek Kos i każda chciała być Marusią. Kilka lat później nie mogliśmy zasnąć po obejrzeniu amerykańskiego filmu Nazajutrz o ataku atomowym, a na osiedlu ostrożnie chodziliśmy wokół wywietrznika schronu, który podobno znajdował się pod trawnikiem naprzeciw szkoły (nie wiadomo, czy tam jeszcze jest; obecnie ze schronami krucho). A jeszcze potem nadeszła era amerykańskich wersji wojny w Wietnamie. Więc trudno się dziwić wojennym snom. Jeśli atak był konwencjonalny, znaczyło to, że po drugiej stronie stali Niemcy, zawsze Niemcy. Jeśli atomowy – nie wiadomo dokładnie kto. Właściwie to nigdy nie śnił mi się moment wybuchu, a raczej to oczekiwanie na armagedon, z pełną świadomością, że nadciąga, że rakieta jest w powietrzu, że jest nakierowana na moje miasto, że nic się nie da już zrobić i śmierć jest nieunikniona.
Sen sprzed kilku nocy dotyczył wojny konwencjonalnej. Był wyjątkowo realistyczny. Z najbliższymi spędziłam cały nalot w piwnicy domu znajdującego się naprzeciwko naszego mieszkania. Budynek cały się trząsł, niskie dźwięki nadlatujących samolotów przenikały przez mury, odgłosy wybuchów sprawiały ból głowy, te bliższe powodowały paraliż strachu. Po wszystkim ktoś powiedział, że całe miasto jest zrównane z ziemią. Wyjrzeliśmy na zewnątrz: nasz dom stał, okna naszego mieszkania zwisały z ram pozbawione szyb. Ucieszyłam się, że mamy dokąd wrócić.
Ten sen był przerażająco realistyczny, podobnie jak lęk, który przeżywałam. Tym razem nie wiem zupełnie, kto atakował. I tak sobie myślę: czy to ważne? Wiem oczywiście, skąd mój mózg wziął dane do tej projekcji. Każdego dnia śledzę wiadomości z ukraińskiego frontu i ze Strefy Gazy. Filmy nakręcone smartfonami i publikowane na platformie X, zwanej kiedyś Twitterem, pokazują rzeczywistość pełną cierpienia, na którą nie mam wpływu. Z samego środka piekła. Kikuty drzew, błoto, głód, ruiny. Tyle że tu głównie żołnierze, a tam głównie cywile. Z cywili zbyt często kobiety i dzieci. Więc jaka to różnica, kto kogo zabija, kogo należy się bać, przed kim uciekać, o kim śnić. Gdzie oni, a gdzie my? A przede wszystkim: kim są oni? Strach jest jeden dla wszystkich, bez różnicy. Ja na szczęście się budzę i opowiadam swój sen jak niezłą przygodę. Zaczynam normalny dzień i przekonuję moją pamiętającą tamtą wojnę mamę, że żadnej wojny nie będzie i żeby nie słuchała straszących ją telewizyjnych komentatorów.