Dawno, dawno temu, gdy byłam małą dziewczynką, marzyłam o domku dla lalek. Takim dużym, drewnianym, piętrowym. Fascynowało mnie, że w takim domu widać było każdy pokój, bo to był taki dom bez frontowej ściany. Każde pomieszczenie – inny świat.
Nie mogę się dzisiaj opędzić od tej absolutnie nieadekwatnej myśli o domku dla lalek, gdy oglądam zdjęcia z Mariupola, Charkowa, Kijowa i tylu innych miast i miasteczek Ukrainy. Kilkupiętrowe bloki ze zburzonymi ścianami odkrywającymi wnętrza. Kolory ścian, wzory tapet, wersalki, fotele, powiewające firanki, abażury lamp. W każdym z pokojów ktoś żył, rozmyślał nad problemami, cieszył się z sukcesów albo narodzin dziecka, płakał po rozstaniach albo z tęsknoty, złorzeczył albo się modlił, głaskał psa, oglądał telewizor, spał, czując się bezpiecznie, albo z lękiem patrzył godzinami przez okno. Tysiące historii życia i śmierci, ludzkich losów podobnych do naszych.
Utkwił mi w pamięci zwłaszcza blok z odsłoniętymi wnętrzami kuchni. Ponieważ to blok, więc kuchnie były niewielkie i każda była tak samo urządzona. Lodówki stały przy oknach, więc kiedy zabrakło ścian, stały odwrócone do nas tyłem, pokazując to, co zwykle zakryte. Fronty szafek kuchennych różniły się kolorami, ale nie aż tak bardzo – przeważnie były białe lub drewniane. Wewnątrz nich z pewnością garnki, patelnie, talerze. Przypominam sobie, że w jednej ze swoich książek Swietłana Aleksijewicz pisała o tym, jak często rozmawiała ze swoimi bohaterami w kuchniach. Kuchnia była miejscem zwierzeń, głębokich rozmów, rodzinnych zebrań, podejmowania decyzji. To taki zwyczaj jeszcze z czasów ZSRR. Rodziny gromadziły się w kuchni, bo tam nikt nie podsłuchiwał. Siedziało się blisko siebie, wyciągało się z szafki butelkę i można było gadać. Taki rodzinny konfesjonał. Dziś odkryty, udostępniony każdemu, obnażony. A ludzie, którzy przy kuchennym stole roztrząsali problemy swojego mikroświata – wygnani. Lub zabici.
Śnią mi się te bloki ostatnio. I piwnice. Moja mama jest dzieckiem piwnicy, dzieckiem schronu, w którym siedziała, mając 2 lata, 5 lat i 7 lat. Całe dzieciństwo. Mówi się teraz o dziedziczeniu traum, o traumach pokoleniowych. Ja traumę mojej mamy odziedziczyłam, mimo że wojny osobiście nie doświadczyłam. Moje dzieci mają szansę żyć od niej wolne. A może miały szansę? Bo wojna w Ukrainie bardzo nas wszystkich dotyczy, burzy nasze poczucie bezpieczeństwa, naszą pewność życia w pokoju, nasze przekonanie, że nikomu na wojnie nie zależy, bo przecież wszyscy wiemy, że wojna to czyste zło! Nie znikną już z naszych wspomnień te osiedla domków dla lalek, które nie są do zabawy, tylko do płaczu.